czwartek, 31 grudnia 2015

Zagrożenia - bo jakżeby inaczej?! - na Nowy 2016 Rok



Groza, jak powszechnie wiadomo, jest powszechna. W planie ogólnoświatowym: terroryzm, wojny, głód, uchodźstwo, katastrofy klimatyczne, śmierć i pożoga masowa. W planie krajowym: Antułan i reszta ministrów z nadpremierem w tle… właściwie to wystarczy… W planie osobistym zaś: Erło 2016. Jakoś tak się wydarza, że właśnie w rytmie Erło pulsuje moje afektowanie i choć na co dzień jestem człowiekiem pogodnym (tzn. rozpoznaję główne zjawiska pogodowe, takie jak: deszcz, śnieg, wichura itp.), to w roku Erło ewidentnie mi się pogarsza. Odkąd nasza, polska, narodowa reprezentacja zaczęła awansować do turnieju finałowego, odtąd ja regularnie zacząłem popadać w tarapaty. Może to przypadek, może to zbieg okoliczności, ale nie ukrywam, że pod tym względem nadchodzący rok jawi mi się niebezpiecznym. Może wyjście z grupy coś zmieni w tym zakresie, może – o ile nie wyjdą – styl, w jakim w grupie zostaną, da mi siłę, może tak?.. Sprawdzę to na własnej skórze i na innych fragmentach mojego eksperymentowanego organizmu.

Innym niebezpieczeństwem, jakie czeka mnie w przyszłym roku, będzie moje kolano. Konkretnie prawe kolano. Zmniejszyłem przebiegane odcinki, co staram się nadrabiać regularnością, ale ono i tak skrzypi. Jeszcze chwila i zamienię się w truchtolenia, co uprawia truchlenie po okręgu. Już teraz tempo spada, już teraz sam sobą pogardzam, a co będzie gdy zostanę biegowym chefalumpem? Będzie groźnie. Rok fizycznych uszkodzeń organizmu w roku Erło, to może być koniunkcja ponad moją cierpliwość/wytrzymałość. A jeżeli do tego dojdzie jeszcze np. zakończenie kariery przez np. Edytę Górniak, to cios będzie zbyt silny. Niestety…

Rodzina… Rodzina jest niebezpieczna w sposób permanentny, zwłaszcza dzieci, w myśl zasady, że małe, to mało niebezpieczne, a ze wzrostem poziom zagrożenia narasta, no i nie da się w tym kontekście ukryć, że chodzi o Wiktora… Nie wiemy, jak on to robi i skąd bierze budulec, bo nie z jedzenia, ale jednak go przybywa. Chłopak większy, to i konflikty, problemy, dramaty też są większe. W przyszłym roku znowu większa kurtka, buty, czapka, może łóżko?

Praca. Tak… Są dwa główne problemy związane z pracą. Pierwszy jest taki, że się ją ma i -  chociaż się nie chce! - trzeba pracować, a drugi taki, że się jej nie ma i – chociaż się chce! – nie można. Oby żaden z tych problemów nie spotkał mnie w nadchodzącym roku, ale niebezpieczeństwo jest. Aha! Wham! Moment! Z pracą wiąże się jeszcze jeden problem, kładący się cieniem na całość życia ludzkiego, a mianowicie: zarabia się za mało! Zawsze i wszędzie! Oby mi zatem realna siła nabywcza się klapnęła w Nowym Roku 2016!

Worek zagrożeń: jedzenie modyfikowane genetycznie, rak we wszystkich gatunkach i lokalizacjach, zgony i choroby osób bliskich, awarie samochodu, bezsenność, ślepota, niemożność czytania, konsumpcjonizm, brak grzybów na jesień w lasach, głupota, psy (ale tylko takie, które gryzą), zadławienia i zachłyśnięcia, film o katastrofie, przyrost masy ciała, klęska urodzaju/nieurodzaju, że się spadochron nie otworzy, osy, pomysł na i realizacja tatuażu, agresja…

Jak wiadomo, powyższy katalog nie ma końca i pewne jest tylko to, że coś z niego się zdaży. Oby jak najmniej. Czego oczywiście Państwu życzę. Tak… Zakończyłem pogodnie, gdyż jak wiadomo, póki co pogoda nam dopisuje.

Na absolutny koniec roku zaś coś skrajnie już optymistycznego - ciąg logiczny, proces technologiczny!





Zatem, pamiętając że ciągnie ciąg do ciągu i biorąc pod uwagę, że miłe złego początki, ale jednocześnie rozumiejąc powagę i powab sytuacji, życzę udanej zabawy. Przez zabawę do zbawienia! I pamiętajmy - idea zaangażowanego humanitaryzmu! - iż pomimo różnych etykiet i opakowań każdy z nas już ma - a około 23.30 jeszcze bardziej będzie miał! - w środku to samo! Analogicznie do ostatniego zdjęcia.

piątek, 18 grudnia 2015

Grudzień 2015 - no sam nie wiem... jest nerwowo...



Dramat poranny z 16 grudnia. Patyczak wyliniał i w trakcie tego linienia utracił kończynę. Jak uprzedzał nas ekspert w dziedzinie patyczakologii, jest to zjawisko zupełnie normalne i naturalne dla patyczaka (zarówno utrata, jak i samo linienie), ale syn nasz Wiktor i tak przeżył to ciężko. My też. Wszystkie ciężkie przeżycia syna dla nas są równie ciężkimi, o ile nie cięższymi, bo jesteśmy ciężsi. Dramat wagi cięższej.

Pogłębia się nocoróbstwo parlamentarne. Wbrew starej zasadzie głoszącej, że kto śpi ten nie grzeszy, partia prezesa – bez wnikania w merytorykę nawet! – grzeszy. Dla wzmocnienia motywu około sennego można wypowiedź rozwinąć o uwagę, iż o ile partia prezesa nie śpi, to jej rozum i owszem zdaje się kimać, z czego wynika, że partia prezesa nie dość, że grzeszy, to jeszcze budzi demony…

Kupiliśmy choinkę. Żywą. Choć Wiktor serdecznie poprosił, by nie nazywać jej żywą, bo jaka tam ona żywa! Mówmy więc naturalna. Już nie żywa, choć jeszcze nie martwa, zatem - choinka w agonii  została wczoraj przez nas ubrana, żeby nie obrażać golizną swą i nie gorszyć, a raczej polepszać. Budujemy atmosferę!

A dzisiaj wybieramy się do kina na – nomen omen – „Przebudzenie mocy”. Nomen Onet zaś, za GW podaje, iż „Urzędnicy MON w nocy weszli z Żandarmerią Wojskową do Centrum Kontrwywiadu NATO”. Wyglądam za okno… Świeci słońce, czyli można czuć się bezpiecznym. Za dnia Złe śpi. Dobrego dnia zatem życzę.

wtorek, 15 grudnia 2015

Bezkres kropki


Sprowadzam się do kropki. Kropka. W grudniu zdarza mi się to częściej, niż na przykład w czerwcu. Te noce w ciągu od południa aż do wczesnych godzin przedpołudniowych dnia następnego, z krótkim tylko przebłyskiem światła, temperatura zdecydowania poniżej przyjaznej i na dokładkę opady wszystkiego, co może opadać. Tematy nie chcą się poruszać, od ogółu do szczegółu wszystko zastyga i tężeje z braku tężyzny. Nawet do biegów nie mogę się przemóc i wykorzystuję w tej kwestii przeciwko sobie wszystko, co kiedykolwiek – nawet w pijanym widzie - powiedziałem… A już za chwilę kolejne Boże Narodzenie… Obawiam się, że nic z tego nie będzie… Kropka. Miałbym kreskę, to jeszcze mógłbym morsem nadawać, a tak? Nie ma szans. Kropka bez kreski, to mniej niż kreska bez kropki. Normalnie, kurwa, bezkres kropki… Po horyzont. ;-).

czwartek, 10 grudnia 2015

W grudniu, jak w garncu



Polityka zewsząd twarz wytyka… Ale może by tak umknąć od tematu? Z drugiej strony wydarzenia dookoła Trybunału Konstytucyjnego niepokoją… Kto wie czy nie przyjdzie nam stanąć na barykadach, a przynajmniej jakoś wyrazić swoje zdanie w sprawie?..  No, zobaczymy. Na ten moment bank, który udzielił nam kredytu hipnotycznego na mieszkanie, w którym mieszkamy sobie rodzinnie, podnosi marżę w związku z zapowiedzią wprowadzenia nowego podatku. Na szczęście (dla nas) sprawa ma dotyczyć tylko nowych kredytów, ale kto wie, co będzie dalej? Kto wie? Ręce do góry!

W teatrze byliśmy na przedstawieniu dla dzieci. Utwór był o przygodach Pippilotty Wiktualii Firandelli Złotomonetty Pończoszanki. Oprawa bardzo mi się podobała, samo przedstawienie mniej, ale obyło się bez dramatu. Najważniejsze, że sztuka podobała się dziecku, gdyż do dziecka była adresowana. Do mnie działania Teatru im. Wilama Horzycy nigdy jakoś specjalnie nie przemawiały. Może ja za mało wrażliwy jestem, może nieelegancko trzeźwy do teatru przychodzę, a może zupełnie i po prostu jestem prostakiem, ale jakoś do mnie przedstawienia tego teatru nie trafiają. Byłem tam kilka razy i nic. Całe przedstawienia szły obok mnie. Hm… Jeszcze sobie przypominam, że jak byłem na przedstawieniach teatru niszowego, konkretnie Teatru Wiczy, to miałem to samo… Też kulą w płot we mnie strzelali, razili sztuką swą, a ja nie porażony oddalałem się na nogach. Może ja ateatralny jestem? Będąc jednak swego czasu na rockoperze o Jezusie w teatrze Muzycznym w Gdańsku i owszem doznałem wzruszeń… Może zatem mój teatralny niedowład ma charakter miejscowy? Nie wiem, cóż, bywa. Znieczulica miejscowa.

O! Spotkanie towarzyskie w formie obiadu miało miejsce w łikend ostatni. Dawno już nie byłem spotykany towarzysko i muszę przyznać, że na spotkaniu było miło i towarzysko. Może wynikało to z faktu ogólnie uprawianej przez zebranych ludzi wzajemnej do siebie sympatii, może poparcie tejże alkoholem wzmogło nastrój (we mnie wzmogło), a może zadziałało coś zupełnie innego. Nieważne. Było miło. I towarzysko. Poza kilkoma wyjątkami oczywiście, ale nie ma się co dąsać, ansać i kąsać. Towarzysko.

Nadal biegam i trzeba to wyznać: samo zaparcie to za mało by „nadal biegać”. Do tego potrzeba czegoś więcej, bądź też czegoś mniej… Ogólnie mówiąc: sprawa jest tajemnicza i mroczna i na 100 % zaangażowane w kwestię są siły upaprane potocznie zwane nieczystymi. Biegam sobie ostatnio już nie tylko jak szczur w kółko po stadionie, ale wyprowadzam się na spacer wzdłuż Trasy Średnicowej i zapętlam by wracać ulicą przy której stoi Radio. Owo radio, emitujące katolicki głos w Twoim domu. Radio, którego nie słucham, a które napisane ma na ścianie, że ono już 25 lat gra w służbie: Bogu, Kościołowi, Narodowi… Tak, chyba tak to idzie i w takiej kolejności właśnie: od ogółu do szczegółu. Obok takiego napisu sobie przebiegle i mrocznie przebiegam zastanawiając się, co na to wszystko mniejszość niemiecka?

Kończąc czekam na ciąg dalszy wydarzeń w kraju i za granicą też. Mając zaś na względzie, że Święta Bożego Narodzenia tuż, składam wszystkim trzem/trojgu czytelnikom niniejszego bloga/blogu serdeczne życzenia. Niech Wam będzie!

wtorek, 1 grudnia 2015

Nie ma mnie, ale...

... ale podobno jeszcze będę. Oczywiście nie mogę niczego zagwarantować, niczego obiecać, zapisać się nie mogę na żadną listę społeczną czy inną jakąś nawet aspołeczną. W planach jest (co prawda - to prawda) wizyta w teatrze i kinie, bo bilety są kupione, ale czy dożyję, dotrę, nie oślepnę w słynnym międzyczasie? Wiadomo, że nie wiadomo.

Z galanterią zdjął melonik.

czwartek, 22 października 2015

Mamy zwierzę...


Stało się… Mamy zwierzę! I to od razu egzotyczne. Niech przeklęta będzie wystawa zwierząt egzotycznych właśnie, która objazdowo nawiedza szkoły w mieście! Niechaj prezentowana w jej ramach plaga szarańczy wyrwie się na wolność i rozszarpie organizatorów! Amen. Syn mój Wiktor, nie dał rady zwiedzić całej ekspozycji, nerwowo nie wytrzymał prezentowanych tam okropieństw i wyszedł w trakcie. Wyszedł do tego stopnia, że zostały mu zwrócone pieniądze za bilet wstępu! Przesiedział pewien czas w świetlicy, ale… Ale, wiedziony nie wiadomo czym, powrócił na miejsce dramatu i – minąwszy ohydę ekspozycji – w punkcie komercyjnym drogą kupna, po okazyjnej i promocyjnej cenie (2 zł zamiast 3 zł) nabył patyczaka… Dlaczego?.. Synu mój, dlaczego?.. Wiem, nie ma odpowiedzi… Patyczak był w promocji. Patyczak jako taki jest nijaki, łagodny i mało angażujący, ale jednak jest. Boję się, że patyczak, to tylko przyczółek, patyczak ten to uchylenie wrót piekielnych, za którymi już czają się złowrogie rybki, przebiegłe chomiki, manicheizmem obciążone koty, czy wreszcie – ukoronowanie tego pochodu zła – bezwzględne psy. Czyż roztocza to było mało?! Ech…

środa, 21 października 2015

Sportowy wyraz


Przedwczoraj widziałem w TV program o topmodelach… Dosłownie drasnął mnie tylko przed snem jeden odłamek tego zjawiska i muszę się przyznać, że świat mój zadrżał w posadach. Obiekty biorące udział w szole miały w przedwczorajszym kawałku pozować do tzw. „zdjęcia sportowego” i - pomijając cały melodramat interpersonalny, jaki rozgrywał się w odcinku – urzekła/rozpierdoliła mnie dbałość o szczegół, zawarta w wypowiedzi jednego z obiektów, który od żury domagał się dostrzeżenia na fotografii go przedstawiającej: „sportowego wyrazu jego twarzy”… Pełna profeska, z tym że ja - jako regularny widz imprez sportowych - z całą pewnością i z całą odpowiedzialnością mogę stwierdzić, iż – w wersji polskojęzycznej! – najbardziej sportowym wyrazem pojawiającym się na twarzy, konkretnie na ustach, sportowców jest wyraz: „kurwa”. Nie wiem, o co dokładnie chodziło obiektowi z topmodel, ale… Chyba przeszarżował. Inną sprawą jest styl, w jakim odnoszą się do obiektów członkowie żury. Słuchając tych na co dzień zapewne przemiłych ludzi miałem wrażenie, że nie obrażenie topomodela w pierwszych dwóch słowach wypowiedzi, to jest jakaś gruba nieprzyzwoitość! Że taki topmodel, któremu nie napluje się w twarz, nie kopnie go w dupę czy nie dźgnie przy publiczności paluchem w bebzon, że on poczuje się nieswojo, zlekceważony i bez przyszłości!.. Kurna… Może taki jest savoir-vivre w świecie mody? Nie wiem, może topmodele tak mają, że trzeba ich gnoić, dociążać żeby nie odlecieli? Hm… Może domaganie się tego „sportowego wyrazu twarzy” miało jednak jakiś sens?..

niedziela, 18 października 2015

Roberta śniłem


Roberta śniłem… Tak, dzisiejszej nocy śniłem Roberta i nie wiem, co to może znaczyć? Śniłem go z pełnym szacunkiem, w ubraniu i z przyzwoitą fryzurą, ale jednak śniłem… Nocą… Tylko on śniony i ja jego śniący... En face… Boże… Są podstawy do lęku? To bliżej śnieniu zębów, czy wręcz przeciwnie - stóp? Nie wiem, nie wiem… Oczywiście spróbowałem od razu w Internecie, ale nic z tego, hasło nieznane! Przecież nie mogę być pierwszy z takim snem na świecie! Miał ktoś tak?! Coś mi się w domu popsuje, zaśmierdnie coś, czy może raczej znajdę 5 zł? Zupełnie nie wiem czego się spodziewać, a chciałem jeszcze do sklepu wyjść po jedzenie… Zwykły dzień, zwykłe życie, ale nie po takiej nocy, nie po takim śnieniu… Czyżby był to ZNAK?

piątek, 16 października 2015

Wypowiedź programowa z elementami realizmu



Jesień, czas prawomocnych załamań nerwowych i upublicznienia smutku… Właśnie teraz można wyjść z cienia i o cieniu opowiedzieć, właśnie teraz jest dobry moment na komingałt, a zatem:

Mam na imię Arek. Smutny jestem od 6 roku życia, a właściwie, to od tego momentu pamiętam, że jestem smutny. Niestety jest bardzo możliwe, że przedtem też byłem smutny, że już w prenatalnej ciemności uśmiechałem się rzadko, a jeżeli w ogóle, to głupio, jak głupi do sera… Mam też przeczucie, że w tej pierwszej kąpieli raczej tonąłem niż utrzymywałem się na powierzchni i tam właśnie doznałem pierwszych, od razu nieodwracalnych, urazów mózgu. Szkoły i konieczność uczęszczania do nich, to był obowiązek ponad moje siły, a jednak go spełniałem. Nie przykładając się do nauki z trudem zdobywałem promocje do kolejnych klas, pierwsze półrocza niezmiennie przynosiły zagrożenia i wymuszały na mnie obietnice poprawy. Uczyć się po prostu nie byłem w stanie, bo tak mi było smutno i taki bezsens wszelkiej działalności wyzierał zewsząd. Nieuchronne widmo śmierci wisiało mi nad wszystkim. Gubiłem masę rzeczy, cierpiałem na lęki matematyczne, zapisując się na karate w wieku lat piętnastu robiłem to wyłącznie z przyczyn towarzyskich, byłem absolutnie przekonany o tym, że zaczynam o jakieś 8 lat za późno! Od dziecka stary, smutny, zmęczony i bez perspektyw… Szklany człowiek w wieży melancholii… Tak… Marek Raczkowski narysował komiks, który w 200 % oddaje klimat mojego dzieciństwa, przy czym w odniesieniu do tego obrazka, to ja jestem obiema przedstawionymi postaciami..


Był mrok, załamanie nerwowe i katar. I właśnie w takim klimacie trwam od ponad czterdziestu lat! Bez uśmiechu i bez nadziei… Okresowo pojawiają się jeszcze światopoglądowe bóle w krzyżach, a że kraj katolicki, to nawala mnie z dużym natężeniem i wszędzie. Nocami zaś dręczy mnie bezsenność, do tego stopnia, że nawet śpiąc śnię o tym, że nie śpię, w związku z czym po przebudzeniu jestem zmęczony, jakbym rzeczywiście nie spał… W pracy używają mnie jako przycisku do krzesła, a krzesło jest stare, wypłowiałe i skrzypi… Nikt mnie nie lubi, nikt mnie nie szanuje, nikt nie pokłada we mnie nadziei… Kiedy w radio gra piosenka „ You are so beautiful to me”, to ja nieodmiennie słyszę w to miejscu “You are so fuckin’ shit to me”… A za oknem jak nie deszcz, to susza albo za zimno, albo za ciepło i rolnicy wciąż protestują… Klimat nijaki, bo umiarkowany…

Reasumując: wszechogarniający smutek i dolina. Ale! Tu apel niemal poległych: nie bójmy się mówić o smutku! My wszyscy nie robiący karier, nie osiągający założonych celów – ba! – nawet celów tych sobie nie zakładający, bo przecież nie damy rady! My - masa beznadziei, my - przegrani, bez talentu i konceptu, my - pragnący tylko snu i spokoju, zatrudnień w muzeach, najlepiej od razu w roli eksponatu! Nie bójmy się stawać wobec radosnych i pełnych wigoru, wobec tych spełnionych i kierujących swoim życiem, nie bójmy się – choć to całkowicie wbrew naszym nawykom i nie-możliwościom! – patrzeć im w oczy i stawać im kością w gardle! Bo kiwając się bezsilnie na naszych krzesłach, czy grzęznąc w banalnych pracach codziennych, to przecież my znamy prawdę, to my dotarliśmy pod podszewkę wchechświata, a oni są po prostu głupi! Nie dajmy się! W skrajnych przypadkach smutku odcinającego dopływ tlenu proponuje nawet leczenie i środki farmakologiczne, walczmy! My też mamy prawo żyć! No, chyba, że nie chcemy. I żeby nie było niedomówień: ja nie podżegam do nienawiści, ja podrywam do aktywniejszego leżenia!

Tak. Jesień. Tyle manifestów ideologicznych. A ze spraw bieżących i wracając może na stronę realizmu, to syn notuje sukcesy rynkowe. Postanowił wydawać gazetę… I wydaje. Numer pierwszy, całkowicie przez niego stworzony, rozszedł się - póki co – w licznie 7 egzemplarzy. Cena 0,50 zł, przy czym panie ze szkoły kupowały po zecie za sztukę. Przychody ze sprzedaży zostały tezauryzowane.

Sytuacja w kraju się nie zmienia. Dopiero po wyborach spadnie na nas lawina szczęścia. Na ten moment jest, jak było.

Męska reprezentacja w piłce siatkowej odpadła z turnieju finałowego Mistrzostw Europy i jest to właściwie jeszcze jeden argument za tym, że życie nie ma sensu, a siatkówka to już w ogóle… Komentatorzy od piłki nożnej mówią w takich momentach: „właśnie za to kochamy ten sport, to jest właśnie ta nieprzewidywalność piłki nożnej!”. Oświadczam: niech się bujają piewcy absurdu i chaosu w grach zespołowych! Niech ich zdejmą z anteny lub też na antenach porozwieszają! – oto mój głos w dyskusji. Oświadczenie nie zawiera może wszystkich emelentów, które powinno, ale mam na to wywalone. Emocje są w strzępach, to i styl bardziej podły niż zwykle.

Poza tym było kilka wyjazdów.
Byliśmy w Sopocie:


Byliśmy na grzybach:




Spacerowaliśmy po Olsztynie i okolicach, gdzie dla spragnionych udziału w imprezach muzycznych postarano się o formę kontynuacji znanej ogólnopolskiej zabawy ludycznej :






Indywidualnie bawiłem we Warszawie:





Syn Wiktor rozpoczął był rok akademicki w ramach Uniwersytetu Dziecięcego na UMK:




Teraz zaś znowu deszcz pada. W ramach poprawiania nastroju proponuje piosenkę Pana, który występuje pod hasłem Kortez.

 

czwartek, 24 września 2015

Post faktum - czyli post z faktami, przynajmniej kilkoma



W głowie mam pomiętą kulkę papieru. I tak chodzę, prowadzę samochód, rozmawiam, pracuję i żyję. Nie wiem kiedy i kto dokonał operacji wymiany organu oryginalnego na zamiennik. Czasem zastanawiam się, co jest na tej kartce zapisane, ale w sumie, co to za różnica?..

Rok się zaczął. Młody chodzi do szkoły, ja chodzę do szkoły, Asia – trochę mniej, ale też – chodzi do szkoły. Poza szkołą: basen i karate. A do tego jeszcze tańce i być może łyżwy… Dobrze, że póki co nie ma tematu korepetycji, gdyż syn nasz Wiktor jest zdolny bardzo i oczytany i pełen ogłady i kultury i wdzięku osobliwego – koledzy podziwiają, koleżanki mdleją, koty się łaszą, a kwiecie płatkami usyła przed nim drogi. Tak…

Na basenie wczoraj spotkaliśmy – w sensie minęliśmy się z nim – Pana Mariusza Lubomskiego. Nie śpiewał…

Zbieram dowody i szukam świadków,
na wszelki wypadek wszelkich wypadków.

Na basenie spotkaliśmy też sporą grupę dzieciaków i młodzieży będącej pod opieką jednej z fundacji zajmujących się osobami niepełnosprawnymi. Towarzystwo dostało do wody kilkanaście piłek do zabawy, z których przy okazji my też skorzystaliśmy. Już po powrocie do domu Wiktor skomentował:
- Tato, oni byli zupełnie inni niż dzieci z mojej szkoły.
Czekam na jakąś uwagę niekoniecznie poprawną politycznie.
- Jak piłka, którą graliśmy poleciała w ich stronę, to oni nam ją oddawali! U nas w szkole to by zabrali…

Piłka… Piłka siatkowa - gra okrutna. Zwłaszcza gdy przegrywasz, gdy o kilka punktów przegrywasz wszystko i stajesz się posiadaczem gustownej czarnej dziury. W głowie, w sercu, wszędzie. A tu Mistrzostwa Europy za pasem.

Poza tym podobno grzyby wyrosły, jak grzyby po deszczu! Kto wie, kto wie! Może w tym roku spacery po lesie nie będą tylko „dla zdrowotności”? Może znajdziemy wielkie prawdziwki, maskujące się sprytnie – ale nie przed nami! – kozaki, czy jak z obrazków w książkach dla dzieci podgrzybki! Na to liczę. I jeszcze na to, że po znalezieniu oddam tonę runa leśnego w dobre ręce, które towar oczyszczą i przetworzą. Oby.

Wrzesień póki co ciepły, nastroje póki co niezłe, zdrowie póki co nie szwankuje, więc ogólnie może być. Na koniec dowód na to, że byliśmy w Bieszczadach. Bo byliśmy. Pierwszy raz z Wiktorem i muszę przyznać, że dał chłopak radę! Przeszedł ponad 11 kilometrów, padał kilka razy i wstawał, pokonał słabości i przydeptał Bukowe Berdo. Bardzo było fajnie, a nawet - okropnie fajnie!

poniedziałek, 21 września 2015

Jednym zdaniem, dwoma... No...

Polska reprezentacja wygrała mecz w siatkówkę z ta drugą reprezentacją. Onet dał sobie z tym radę...

"Amerykanie nie byli w stanie wykończyć ataku, nie radzili sobie z zagrywką, nie istnieli na siatce, żaden element siatkarskiego rzemiosła nie chciał im wyjść, a piłka nie słuchała".

"John Speraw wezwał zespół na przerwę i nie wiedział jak reagować, bo jego ludzie byli zupełnie poza grą".

 "Szczęście było blisko, jeszcze Mika trafił z drugiej linii, po chwili poprawił "Kuraś" i set pędził ku końcowi (21:12)".

"Reprezentacja Polski została liderem Pucharu Świata, jako jedyna nie zaznała w Japonii smaku porażki i ma na koncie dziewięć zwycięstw".

Onet noł koments. Słuchaj, piłko! Ona nie słucha...

czwartek, 10 września 2015

Znowu nie umarłem...

I dalej nie żyję... Ale taka widać musi jest moja konstrukcja. Na obrzeżach istnieję. Gorliwie pisałem tydzień temu notkę i zawiesiłem się i właściwie nie mam chyba motywacji do się odwieszania. Znaczy notka "psu na budę" - nieświeża, zdezaktualizowana, cuchnie cudnie. Przejmująco.

Jesień jedzie z rozmachem. Szkoła spuszczona z łańcucha. Deszcze - momentami znerwicowane i niespokojne - innym też targają nerwy. Dnie - za dnia to jeszcze całkiem, całkiem, ale po zmroku... po zmroku, to już jest kompletna noc. A noce chłodne.

Ze szkieletowych konstrukcji dźwigających świat, dobrze że chociaż  łikendy pozostały nienaruszone. Cóż z tego jednak, skoro Polsat Sport News w sobotę o godzinie 5.00 rano pokaże mecz polskiej reprezentacji w piłce siatkowej... Ja nie wstanę?!

wtorek, 25 sierpnia 2015

Znowu w domu

Wróciliśmy z wyjazdów wakacyjnych. Wrażeń i wyrażeń moc! Nie mam jednak teraz głowy i czasu na relacjonowanie. A miasto po powrocie i owszem kwitnie. Powiedziałbym, że reaguje na sytuacje i się zmienia, nadąża. Właśnie. Może ktoś mi powie, co to jest, to co widać na zdjęciu poniżej, bo nie wiem czy wchodzić, czy może raczej omijać szerokim ukiem?



Dla słabowidzących informacja, że to jest "Real Golden Club - 7". Tak widnieje na szyldzie. O różnych Clubach słyszałem, w telewizji też coś mi tam mignęło, ale tak ekstrawaganckiego Clubu jeszcze nie miałem okazji zoczyć. Wygląda na większą toaletę, ale kto wie, może w środku są skarby i perły ukryte przed wieprzami? Może tam pod pod szarą i blaszaną zasłoną dzieją się rzeczy wielkie i godne polecenia?

Druga zmiana jest dla mnie łatwa do rozszyfrowania i przy okazji bardzo sympatyczna.


Mikołaj potrafi zagrywać nie takimi piłkami!

środa, 12 sierpnia 2015

Damy radę!



Czas ciurka. Powoli, cierpliwie i niby niewidocznie przelatuje mi przez palce, a jednak wypłukuje ze świata i ze mnie mikroelementy. Cenne, bezcenne. Znowu się wyludniło. Dwa tygodnie na urlopie spowodowały spustoszenia, a może tylko wyraźniej pokazały, jak się sprawy mają?.. E tam, nie ma co bawić się w retrospekcje, retrospekcje to nie jest zabawa. Twarda sprawozdawczość i wekowanie może nas nie uratuje, ale przynajmniej złagodzi pewne niedostatki.

Pierwszy tydzień urlopu. Nad morzem. Deszcz padał. Morze szumiało. Las szumiał. Żurawie krzyczały. Przed wyjazdem kupiłem „Książkę twarzy” Marka Bieńczyka. Przeglądając ją jeszcze w księgarni trafiłem na część dotyczącą sportu. Spodobało mi się. Niestety, nie cała książka to eseje dotyczące sportu. Nie przeczytałem całości i nie wiem czy dam radę. W części dotyczącej podróży przedarłem się przez kawałek dotyczący podróży do Brazylii i nie było lekko, ale - kto wie? - może się podniosę.
Więc nad morzem padało, prawie nie dało się biegać, dało się za to czytać, co Wiktor i Asia wykorzystali w sposób maksymalny. Ja nagrałem deszcz na dyktafon i teraz puszczam sobie tę ulewę przy 32 stopniach w cieniu. Poza tym graliśmy w piłkarzyki i mimo wszystko spacerowaliśmy po plaży. Jedyna próba założenia obozu zakończyła się po około 40 minutach przelotnym deszczem. Parawan nie pomógł. Od początku tygodnia prognoza dawała nadzieję, bo piątek zapowiadał się lepiej, kiedy jednak tego dnia otworzyłem rano oczy i uszy, to sprawa od razu stała się jasna z tym, że z ciemnym niebem. Mimo wszystko: sen do 9.00, a nawet 10.30 to jest okoliczność łagodząca, dla każdego - nawet pogodowo dramatycznego - dnia. Reasumując: spacerowaliśmy, czytaliśmy, oglądaliśmy filmy, spaliśmy. Znalazłem grzyba.

Drugi tydzień urlopu. Tu nastąpiła eksplozja kanikuły! Popłynęliśmy łódką. Na żaglach! Pogoda, jak mówi klasyk, „jak drut”! Towarzystwo - doborowe. Alkohol i owszem, zwłaszcza pierwszego wieczoru, uderzył do głów, zwłaszcza do mojej, tak, że uderzenie odczuwałem cały następny dzień, z wszelkimi możliwymi objawami chorób wieku młodzieńczego, może oprócz żałosnego zarzekania się, że „nigdy więcej” - duch pozostał nie złamany.
Najlepsze w pływaniu po wodzie w taką pogodę jest to, że prawie w każdym momencie można po prostu wyskoczyć za burtę i już. Jest się może nie od razu w raju, ale na pewno odstąpiło się o kilka kroków od piekła. Żeglowaliśmy zatem, taplaliśmy się, jadaliśmy najlepsiejsze frytki dostępne w punktach sprzedających żywność gotową, z jakimi dane mi było w życiu się spotkać. Słuchajcie, gdyby ktoś z trojga czytelników niniejszego bloga/blogu był w Siemianach, to z czystym (w tym zakresie) sumieniem polecam Bar na Skarpie i tamtejsze frytki. Są one robione z ziemniaków w sensie ścisłym i pierwotnym. Co prawda, w warunkach termicznych powyżej 30 stopni, przygotowanie dania wiąże się poniesieniem ofiar w ludziach, ale komu nie straszne jest jedzenie naznaczone ludzkim cierpieniem, potem, krwią i łzami, to polecam. Nam smakowało bardzo.
Z atrakcji, których nie zaznaliśmy, to nie dotarliśmy nad Jezioro Jasne, bo po przejściu jakichś 200 może 300 metrów w jawnym głosowaniu podjęliśmy decyzję o honorowym odwrocie. Za ciepło było na chodzenie po lądzie, zwłaszcza dla wilków morskich. Powróciliśmy zatem na okręt, w cień i pod wodę.
To był – pomimo ruchu – leniwy i bardzo stabilny tydzień. Wiało na tyle, żeby pływać, ale nie na tyle, żeby walczyć o życie. Słońce nawalało, ale od czego są czapki z daszkiem, okulary z ciemną szybą i kosmetyki chroniące przez poparzeniami! Wieczorami prawie nie występował komar polski. Zmywanie naczyń na brzegu, to była dodatkowa chwila wytchnienia w cieniu. Nawet nasze narzekania na skwar były kurtuazyjne i chyba nikt nie brał ich na poważnie. Teraz wiem, że gdzieś w tle rozgrywały się dramaty, ale póki nie otwiera się gazety, nie włącza radia czy telewizora, to świat jest piękniejszy. Umiera stanowczo mniej ludzi, choroby nie gnębią aż tak, a zamachowcy nie zamachują się złowrogo na innych. Raz widziałem, jak przypłynęło Wodne Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe i zabrało dziewczynkę, która najprawdopodobniej dostała udaru słonecznego, ale to było wszystko w tym temacie. Zaprawdę powiadam wam, było pięknie! Zrobiłem trochę klasycznych landszaftów, ale zatrzymam je może na ciemniejsze dni.

Tymczasem jest teraz.
32 stopnie w mieście, nie równa się 32 stopniom na wodzie. Matematyka zaczyna zawodzić i skomleć. Kiedy kładąc się spać o godzinie 00.00 wiesz, że pobudka będzie o 6.00, a nie pomiędzy 6.00, a 10.30, to inaczej patrzysz na zegarek. W ogóle orientujesz się, że na niego patrzysz… No i zmrok. Nadchodzi szybciej, dzień stał się krótszy. Różnic pomiędzy teraz i wtedy jest więcej, ale przecież nie będę tu prokurował wprowadzenia do załamania. Jak śpiewał jeden z cumujących na łodzi obok wilków morskich, wbrew ewidentnej flaucie, lekko zawianym głosem:

„Damy radę, Kapitanie,
Damy radę!”

czwartek, 23 lipca 2015

Lato 2015 - przed



Syna nie ma już prawie dwa tygodnie… Mało dzwoni, nie pisze… Ech… Syndrom opuszczonego gniazda zatuszowaliśmy mikro remontem kuchni polegającym na malowaniu tego, co można pomalować. Nie lubię takich działań, ale czas był najwyższy. Ba! Czas był najwyższy od jakichś czterech lat, ale teraz już nie dało się tego odwlec, zatem: stało się. A kilka tygodni temu ogarnęliśmy piwnicę i uczyniliśmy to gruntownie! Strach pomyśleć, co dalej? Na szczęście za moment urlop, zatem nasz rozmach zostanie powściągnięty. Chyba, że w ramach wypoczynku letniego wyremontujemy pomieszczenia pensjonatu, zagrabimy kawał plaży, pójdziemy w pole pomóc rolnikom w ich trudzie i wraz z nimi żąć będziem. Chybaże…

Nasza reprezentacja w piłce siatkowej nie dała rady w turnieju finałowym LŚ 2015. Momentami smutno było patrzeć, ale nie takie smutki człowiek przecież znosił.

Chyba muszę zrezygnować z fejsbuka. Muszę i chcę. Właściwie, gdyby nie kontakt z kilkoma osobami, to już dawno bym to zrobił, ale przecież kontaktować można się też w innej formie, unikając przy okazji zalewu durnowactwa i tragedii, o których nie mam potrzeby wiedzieć. Tak… Się pomyśli jeszcze, się zobaczy i się zdecyduje. Oczywiście kwestia ta wypływa zawsze na fali ogólnego zniechęcenia do świata, czytaj: do ludzi. To są momenty, w których pełne szklanki są do połowy puste, a nawet jeśli są do połowy pełne, to nie ma w nich niczego do picia. Wręcz przeciwnie... Są to chwile, w których słuchając kawałka „What a wonderful world” nie mogę się nadziwić, że ktoś to napisał i wykonał, wykonuje. Myślę sobie: kurwa, gościu, chyba cię powaliło! (Oczywiście myślę w czystej polszczyźnie, więc nie ma tam  miejsca na słowa typu „powaliło”, ale w tekście zapisanym dwa grzyby w jednym zdaniu to za dużo…). Więc tak sobie myślę i patrzę na ten „piękny świat” i chyba muszę iść na urlop, chyba muszę zrezygnować…

Bardzo dobre miejsce do biegania znalazłem w Toruniu. Szkoda tylko, że tak daleko mieszkam od tamtego miejsca, ale może będę podjeżdżał samochodem? Chodzi o las na Barbarce. Byłem tam przedwczoraj i jakoś mnie urzekło. Fajna, leśna droga, sporo osób truchtających (czyli można liczyć na biegacza-zboczeńca), brak komarów. Same plusy, plus jeden minus: facet, który chciał się ścigać… Ech… Zawsze się ktoś taki znajdzie.

Melancholia. Najgorsza z możliwych, bo bez powodu - ba! - wbrew dającym się zarejestrować zjawiskom! Przecież mamy czwartek (pieszczotliwie mianowany w Radiowej Trójce „małym piątkiem”), jest zaledwie chwila przed urlopem, w pracy wszystko co mogłem zrobiłem, mam umyte włosy i strój schludny, ogoliłem się nawet, za oknem zielono, co koi oko i duszę podobno też, pogoda nie rozpieszcza, ale i nie przytłacza, samochód ozdrowiał, wypiłem kawę, a jednak… Coś tli się w tle… E tam!.. Zawsze coś tli się w tle, chodzi o to, żeby kotła nie wywaliło. I tym optymistycznym akcentem żegnam się z Państwem. I Miastem też, bo jedziemy na wieś.

środa, 15 lipca 2015

Czekanie na urlop



Od pewnego czasu jestem coraz bardziej niepewny*… We wszystkim… Żona mi mówi, że nie potrafię się ubrać, ja mówię, że nie potrafię myśleć i właściwie nie wiadomo, co gorsze… Wszystkie zdania mi się kończą na trzy grosze… Nawet kropki nie potrafię postawić definitywnej… Beznadziejnie wypada w tych okolicznościach nucenie pod nosem „The End” The Doors… Wahania mam coraz mniej subtelne, ale za to powszechne…

Ostre fazy chorób są prostsze. Nie ma „to - tamto”, żadnego półmroku, uśmiechów półgębkiem, czy plątaniny kabli. Jesteś na granicy, a czasami już nawet trochę za nią i sprawa jest oczywista: bierzesz prochy – może wyżyjesz, nie bierzesz – nie wyżyjesz. No chyba, że JP2 czy inna ingerencja, ale tego nie rozpatruję. A jak jesteś w fazie wstępnej, po zapowiedziach, w przededniu, to nikt ci nie da recepty. Ba! Sam po nią nie pójdziesz, bo to zwykłe przemęczenie, bo przecież jeszcze wstajesz i nie jest jeszcze „tak źle”! A kiedy właściwie jest „tak źle”?! Pewnie, kiedy gorzej już być nie może… Ale przecież zawsze może być gorzej… Mój Boże…

Byliśmy wczoraj w kinie. Film był o Prowansji. Jak pięknie! Serio, nie żartuję. Mógłbym mieszkać w takim filmie.

Syn wyjechał na wakacje, jak to się mówi, do babci. Otrzymał tam na działce własny krzak porzeczki, którym może dowolnie dysponować. Na ten moment zjadł już trzy (cyfrowo: 3) owoce!

Byle do urlopu.

* Gra słów… Od wczoraj jest 5:0 dla tych na igrek…

czwartek, 9 lipca 2015

Ma mnie ma razm



Jeżeli dzisiaj „nie idzie” mi bardziej niż wczoraj, a wczoraj „nie szło” mi bardziej niż dwa dni temu - przy czym dwa dni temu zupełnie leżałem – to czy:
  1. w ogóle może być mowa o jakimkolwiek „iściu”?
  2. jak będzie wyglądało moje jutro (że o poniedziałku trzynastego nie wspomnę)?
  3. czy nie lepiej od razu zastygnąć w absolutnym i nie maskowanym już niczym bezruchu?
Niestety nie udzielę odpowiedzi, gdyż zupełnie „nie idzie” mi dzisiaj… Pozostanę w zaklętym kręglu marazmu. Bredził będę – oczywiście tylko metaforycznie - w płytkiej kałuży beznadziei… Zgłaszając ten stan życzę miłego dnia. Ciśnienie lotem koszącym mi spada. O… Całe spadło… Pa.

czwartek, 25 czerwca 2015

Dowód życia

Żyję. Nadal i wbrew subiektywnym odczuciom. Pochłonęła mnie praca. Na ten moment przebywam w brzuchu zawodowego wieloryba, który wiezie mnie gdzie chce. Mam świadomość, że wieloryb ma dwa końce i że nawet najdłuższy przewód pokarmowy kończy się kiedyś tym końcem mniej chwalebnym, więc z czasem znajdę się i tam właśnie, ale cóż począć?.. Taki los. Doszukując się zaś plusów sytuacji zauważę tylko, że ujrzeć światło dnia, choćby i z mało atrakcyjnego "tarasu widokowego", to jednak zawsze jest radość.

Poza pracą zaś.

Na odcinku prywatnym, jak śpiewa Pan Artur Rojek - "z trudem ogarniam własny dom". Mamy za dużo przedmiotów, których staramy się teraz pozbyć w sposób cywilizowany. Częściowo się udaje.

Syn jutro zakończy przygodę w I klasie szkoły podstawowej i jako mała, ale zdolna jednostka otrzyma wyróżnienie, co - nie wiedzieć czemu - cieszy mnie i raduje. Obawiałem się nieco szkoły, bo to przecież nie bardzo było wiadomo, jak się Młody w niej odnajdzie, ale odnalazł się szczęśliwie, więc są powody do radości. Może dlatego właśnie jestem zadowolony.

Lato jest, od czasu jego oficjalnego wybuchu, słabe i podszyte jesienią. Pada, wieje i nie nastraja pozytywnie, ale nadzieja tym bardziej kwitnie. Paradoks. Wbrew meteorologii kwiat nadziei bujny, zobaczymy tylko jaki wyda owoc okołourlopowy.

Pożyjemy - mamy nadzieję - nie oślepniemy - zobaczymy. Takie proste rozumowanie napełnia nas i porusza nasze sterane organizmy. Pozostajemy więc gotowi na przyjęcie losu i pozdrawiamy serdecznie.

Bo żyjemy.

wtorek, 26 maja 2015

Jak Andrzej dochodził i do czego doszedł oraz prywatne uwagi na tematy ogólne



Od czego zacząć, skoro jest już po wszystkim?.. Skoro prawdziwych mężczyzn poznaje się po tym, jak dochodzą, a już zwłaszcza, jak dochodzą do władzy, cóż można powiedzieć o Andrzeju? Czy zostaniemy wszyscy już za chwileczkę, już za momencik powyborczo porzuceni z obietnicami w nocniku? Czy przyjdzie nam załkać słowami pieśni klasycznej?

„Andrzeeeeju, Andrzeeeeju
Rety, rety, jeju!
Łajdaku przeklęty
Przepadnij w odmęty!”

Oby nie, oby dźwignął się kraj, oby Andrzej wytrzymał i dał radę unieść ciężar władzy, do której jakoś doszedł. A jak? A nie po trupach? A bo my wiemy? Wiemy tyle, że Andrzej jest pomazańcem Prezesim i nie ma opcji innej, jak jemu właśnie służyć, z tym, że co teraz zrobić z milionami głosów, które – jednak! - dopełniły formalności? Pożyjemy (chyba) – zobaczymy (chyba). Osobiście odradzam panikę, wiadomo, że panika nieplanowana jest mocniejsza i bardziej strzelista, barwna, powalająca i przygniatająca do ziemi. Autentyzm dający moc panice bierze się ze spontanu, dlatego raz jeszcze: odradzam panikę. Jak się nurzać, to na maksa! Ok., tyle o wielkiej polityce. Co do samego Andrzeja zaś, to jeszcze tylko cytat z psychologizującego nieco na FB (pod naporem rzeczywistości, jak mnie mam) Pawła. Pytanie i odpowiedź z kategorii „o czym myśli dziewczyna, gdy się publicznie ślinić zaczyna”:

„Kim są ludzie głosujący na plastelinowo-kartonową atrapę polityka, który kandydował, żeby sobie poobiecywać, potem zająć 2 miejsce i ogłosić spisek… O tym właśnie rozmyślał nasz Andrzej wychodząc na scenę z mokrymi majtkami i miną spłoszonego muppeta”.

Nie do końca jestem pewien, czy właśnie wtedy Andrzej zastanawiał się, właśnie nad tymi ludźmi, ale wyglądał właśnie tak! Jego twarz nie przebierała w środkach wyrazu.

Dzień Matki

Matkę ma każdy – uwaga: nawet jeżeli jest to matka już po pogrzebie! - gdyż matkę ma się w sobie dożywotnio. Pamiętaj: śmierć matki nie chroni cię przed matką! A z drugiej strony: nawet matka poza wszelkim zasięgiem, może się do ciebie metaforycznie dodzwonić i cię uratować! Matkę traci się dopiero po swojej śmierci. Oczywiście w potocznych odczytaniach rzeczywistości, jak ktoś umiera, to nie żyje i dotyczy to matek na równi z jeżami, ale… Ale kto by się zajmował „potocznymi odczytaniami rzeczywistości”? Kto? Nie ja! Dlatego prawdą ponadczasową jest, że warto pamiętać o matce i składać jej życzenia, a absolutnie nie wolno jej ignorować. Jak nie masz nic miłego i dobrego do powiedzenia swojej matce, to powiedz jej coś złego, niekoniecznie bezpośrednio i do niej (jeżeli nie ma takiej atmosfery), ale zawsze warto matce coś powiedzieć. I to nawet nie dlatego, żeby „potem nie żałować”, ale dlatego, że nie ma się co dławić, zarówno z wdzięczności, jak i nienawiści.

Morze

Maj upłynął nam (mojej rodzinie i mnie) na wizytach w kurortach nadmorskich. Były dwa (liczbowo: 2) wyjazdy. Raz w gronie szerszym – spodziewałem się czegoś więcej, więc nie dziwi niedosyt, absmak, wręcz zażenowanie. I drugi raz – tylko z moją rodziną – niczego się nie spodziewałem i było ok. Cóż można powiedzieć o tych wyjazdach?.. Relaks, szum fal, sen… Nawet odrobina deszczu, która przytrafiła się w czasie eskapady rodzinnej, była niezbędną szczyptą przyprawy we wspaniałej potrawie, jaką zgotowała nam nieokiełznana natura pasa nadmorskiego… A w lesie tylko dziki, a nie dziwki… Czuć już bowiem było nieuchronną odnowę moralną, która wzbierała – jak widać! – nie tylko wśród siół, miast i ludu, ale także pośród boru, takoż, jak mniemam, na łąkach, w tym dającym nadzieję czasie wyborów nowego lokatora pałacu namiestnikowskiego. Amen.

wtorek, 12 maja 2015

Wichry na miętności, a chwała? - czyli jak mną targa



Czasami ogarnia mnie chęć, żeby dać jakąś notkę na wskroś osobistą… Wiem, żenada… Żenada tym bardziej, że w zamiarze notka ta miałaby wstrząsnąć światem, a jeżeli już nie światem, to chociaż Polską (Polska to również polskojęzyczni mieszkańcy innych krajów, których chciałbym w tym momencie bardzo serdecznie pozdrowić), ostatecznie zgadzam się na to, że jej siła rażenia miałaby wprawić w drżenie troje czytelników bloga, ale… Ale nic z tego. Wszystkie przygotowane przeze mnie próbki i czynione na wirtualnym papierze wprawki, po odczytaniu - następnego dnia – wysyłane są do ognia. Wysyłane są tam, gdyż – jak autorytarnie stwierdzam - nie wstrząsną, a przecież wstrząsnąć powinny! Ech… Wiadomo, że prędzej czy później ugnę się i opiszę tragiczną mą sytuację wczesnorodzinną, że odniosę się do raniących mą duszę ubytków w uzębieniu i traumatycznych wizyt w gabinetach dentystycznych i nie ucieknę od poniżających opisów okresu młodzieńczego, kiedy to pławiłem się w wannach z używkami i brałem udział w dzikich, zbiorowych seansach teatrów telewizji, więc kiedyś otrę się o takie wyznania, póki co jednak – nie daję rady. Od biedy mógłbym ad hoc zdać relację z mej codziennie kruchej konstrukcji psychicznej, z porannych załamań nerwowych, około południowych ataków lęku, popołudniowych biegunek emocjonalnych, na wieczornych napadach szału kończąc, ale byłoby to tylko od biedy, byłaby to prowizorka i z prawdziwą głębią mojej duchowości nie miałaby wiele wspólnego… Nie sięgałoby to dna mej rozpaczy i nie zbliżałoby się do bezmiaru cierpień, jakim przeciwstawiam się dzień po dniu, z mozołem, heroizmem i na krawędzi mej nadludzkiej (jak się okazuje) wytrzymałości, czyli – mówiąc krótko – nie dałoby pełnego obrazu geniuszu, z jakim Państwo incydentalnie mają, a ja permanentnie mam,  do czynienia… Skoro więc owe miałkie, błahe – choć w rzeczy samej już niesamowite! – powody nie są powodami, dla których warto obnażyć duszę, to muszę obejść się smakiem, a nawet, jak powiedziałby mój lokalnie prawie nieżyjący już kolega: smakem…
Skąd w ogóle ta potrzeba i przekonanie, że warto błyskać wnętrznościami, skąd chęć by intro-wersję zamieć na extra-wersję?! Nie wiem, znowu – kurwa – nie wiem, ale chęć by opowiedzieć o przygodach mej metaforycznej trzustki na tle historycznym i w dekoracjach z epoki pozostaje, narasta i umacnia się we mnie. Uważajcie: zagłada nadchodzi!!!

I na koniec, żeby rozwiać jakieś wątpliwości, wyjaśnię tylko, że oczywiście, to nie osobistość notki wywołuje we mnie zażenowanie, tylko (jakże często) przebijające spoza niej przekonanie o własnej niesamowitości, cudowności i Bóg wie jakiej bógwiejakości.

Tak oto zdałem relację z targających mną wątpliwości, zachłyśnięć i porywów, ale także zahamowań, lęków i niemoty. Tak… (Chwila zadumy). Człowiek to jest istota wewnętrznie spiętrzona i sprzeczna, jak tramwaj, to jest lok i włos prosty, to są wakacje nad morzem i… i nie tylko…