środa, 28 grudnia 2011

Życzenia na Nowy 2012 Rok

Jesteśmy po świętach… Wszyscy! Cały kraj i świat cały jest po świętach! Wierzący, wierzący inaczej, ateiści, agnostycy, rytualiści i nawet prawosławni, tak, oni też już są po świętach. Tak to już jest, że było-minęło i nie wróci! Trzeba żyć dalej, podnieść się rano, ubrać i tym podobne. Na szczęście przed nami Nowy Rok! Co prawda, też pechowo na łikend przypadający, ale co tam. Jest Nowy Rok, jest okazja, żeby postrzelać z korków od szampana, petard czy co, kto tam będzie miał pod ręką. Jest okazja, żeby jeszcze raz cieszyć się z nie wiadomo z czego, bo przecież nie wiadomo, co nam ten Nowy Rok przyniesie, czego przyjdzie nam zaznać w nadchodzących dwunastu miesiącach. Jako urodzony optymista - który dopiero w trzeciej minucie życia przeszedł na pozycje skrajnego pesymizmu życiowego (potocznie: realizm) – dostrzegam zagrożenia czające się w mroku nachodzącego czasookresu, ale niech tam, będę udawał, że wszystko jest ok i że idzie ku lepszemu.
Chciałbym w tym momencie złożyć okolicznościowe życzenia. Życzę wszystkim wyświechtanego i ubanalnionego zdrowia, o którym - dopiero, jak się spieprzy - wiadomo jak było/jest ważne. Kto wie, czy nie najważniejsze. Wszak nawet bohatersko i honorowo ginąć za Ojczyznę lepiej jest bez kataru i na własnych bohaterskich nogach, które - w kluczowym momencie - nie zawiodą, nie ugną się, poniosą na wroga i pozwolą zginąć w odpowiednim, bohaterskim miejscu. Zatem zdrowia.
Stabilizacji finansowej, na poziomie pozwalającym godnie żyć. Niech kredyty się spłacają, banki będą zadowolone, Pan Frank nie przyrasta, a może nawet nieco osłabnie, nie żeby zaraz miał wykitować, ale lekka zapaść, do poziomu poniżej 3 PLN (tak, był taki czas w historii, kiedy Pan Frank chodził poniżej 3 Zetów…), to by było miłe wielce. Wiem, że moje życzenia nie mają mocy „życzeń pobożnych”, ale warto próbować, co nie? A co do zagadnienia „godnego życia”, to niech każdy własną godność określi według siebie.
Tym, którzy to lubią życzę wielu spotkań w miłym gronie, tym, którzy uważają, że „miłe grona” to - co najwyżej! - winogrona, życzę smacznego i niskich cen w sklepach. Właściwie, rozmowy z owocami też mogą „nieźle kopać” i stymulować, więc ci drudzy nie stoją na przegranych pozycjach w rozwoju kompetencji społecznych i oratorskich. Niech każdy ma to, co lubi, nawet, jeżeli na to zupełnie nie zasłużył! Tego Wam życzę. (Oczywiście z wyłączeniem szkodzenia komuś innemu, znaczy, że np. ja chce mieć ten samochód, co ma tamten gość i przez to on go traci! Na takie machlojki się nie zgadzam i w przypadku takich zagrań, proszę się na moje życzenia nie powoływać, nimi się legitymizować nie pozwalam!).
Mam nadzieję, że do zobaczenia w przyszłym roku i że za rok też będę mógł czegoś komuś życzyć. Na przekór zapowiedziom końca świata.

środa, 21 grudnia 2011

„Doły ciała pełne w którym oddech zgasł” – czyli o radości w polskiej kolędzie

Cytat użyty w tytule jest oczywiście wybrany tendencyjnie i w przejaskrawiony sposób pokazuje to, o co mi chodzi. A chodzi mi o radość, uśmiech i pogodę ducha odczuwaną przy Wigilijnym stole podczas wykonywania polskich kolęd. Piosenka z płyty „Moje kolędy” Zbigniewa Preisnera, to jest przykład skrajny, ale nie oszukujmy się „Lulajże Jezuniu”, czy „Cicha noc”, to nie są kawałki energetyzujące i skoczno-radosne. Dlaczego, dlaczego tak jest? Dlaczego z okazji, która powinna być ilustrowana muzyką szczęśliwą i uszczęśliwiającą, w Polsce śpiewa się o tym, że dzieciak „płacze z zimna” i że „ nie dała mu matusia sukienki”?! Pomijam już tą „sukienkę”, to jest kwestia obyczajowa i nie aż tak istotna, ale żeby malusieńki z zimna płakał? No, to gdzie w tym momencie była pomoc społeczna?! I dlaczego my o tym śpiewamy?!
Wiecie co, nie jestem fanem „amerykanizacji” (cokolwiek to znaczy), ale więcej „funu” (tu bardzo dobre hasło wymyślone przez kolegę - „Przez fun do fanatyzmu!” - jest jak najbardziej na miejscu), więcej luzu i uśmiechu przy okazji takich okazji, to byłoby chyba wskazane. Ja rozumiem melancholię, rozumiem zadumę i potrzebę dostrzeżenia przeciwności losu, z jakimi od początku borykał się w ziemskiej podróży mały Jezus, no ale może nie w same urodziny! 24 grudnia - choć naszym śpiewem! - nie krzyżujmy Pana. Są przecież weselsze kawałki! Zresztą, sprawa dotyczy nie tylko rocznicy urodzin Jezusa Chrystusa celebrowanych w naszym kraju, ale w ogóle celebracji przez nas świąt wszelakich. Taki 11 Listopada… 1 Maja… 3 Maja… Albo zadęcie i oficjałka, że człowiek bez makijażu i w luźnym dresie nie może tego obejrzeć bez poczucia winy, albo w dresie oficjalnym i na mieście, „na sportowo-narodowo”, z kamykami i kijem w dłoni. Jakoś tak brakuje mi tu – wyśmiewanego przez niektórych – klimatu przeżywania świąt w stylu kibiców zwanych „piknikami”.
Smutek, zaduma, pieśń chóru i taniec Mazowsza, mogiły królewskie, nieznani żołnierze, zimne dzieciątko i zaprzepaszczone okazje - wiadomo, że klimat i tradycje mamy kiepskie, ale coś przecież da się wybrać. Nie koniecznie tylko „doły ciała pełne”…
A ja - co by się nie działo! - „nastawiłem” wczoraj cytrynówkę. Pierwszy krok prostego przepisu brzmi: „weź 10 cytryn, przekrój na pół i zalej je litrem spirytusu”, co właśnie wczoraj uczyniłem. Kolejne etapy przygotowania napoju są równie proste, jak krok pierwszy i tym bardziej zachwyca osiągany, dzięki tej prostocie technologicznej, efekt. Mamy oto bowiem do czynienia  z klasycznym przykładem cudu alchemii, czyli z transmutacją (łac. transmutatio metallorum). O ile jednak w alchemii zależało im na złocie (dosłownie i w przenośni), o tyle tutaj otrzymujemy coś lepszego. Otrzymujemy bowiem substancję odkształcającą umysł bez jednoczesnego odkształcania twarzy w czasie jej pochłaniania. Tego, co uda nam się wyprodukować nie trzeba – a nawet nie powinno się! – popijać. Ważne i cenne w przygotowaniu tego napitku jest również to, że zajmuje to zaledwie ok. 48 godzin. Ja wiem, że w niektórych przypadkach, to jest bezmiar czasu, ale umówmy się, że w standardowej sytuacji, średnio zmotywowany, dorosły, biały - lub w innym kolorze - mężczyzna da sobie z tym radę (nadmiar międzyczasu zabije lekturą dzieł wszystkich Dostojewskiego, czy innych tragików greckich). Poza tym: w 48 godzin od pucybuta do milionera, to nie jest chyba długo? Warto poddać się dyscyplinie wewnętrznej, poczekać, nie upijać, pod pretekstem „próbowania” i „smakowania” nie zaburzać boskich proporcji. Warto nie tylko rozmawiać, ale i czekać cierpliwie. Przynajmniej w tej sprawie. Bo sprawa ta może odmieć losy wieczoru, może ułatwić nam skoczniejsze i weselsze wykonanie najsmutniejszych choćby kolęd podczas wigilijnej kolacji, a potem dalej w noc, gdyż, jak powszechnie wiadomo: „wśród nocnej ciszy, głos się rozchodzi”! I to jeszcze jak! 
Ps. Byłbym zapomniał, a nawet i wręcz: zapomniałem. Zmarła Pani Cesaria Evora. To nie jest optymistyczny akcent na zakończenie, ale co ja na to mogę poradzić, że mi się przypomniało? Nic nie mogę poradzić i nie zamierzam nawet próbować. Pani Cesaria zmarła, ja sobie przypomniałem i tak się właśnie sprawy mają.

wtorek, 20 grudnia 2011

Grudzień, jak codzień

Grudzień. Czas przedświąteczny. Aura nie zdradza pory roku, ale my wiemy, że już za moment spędzimy kolejne białe – wiem, nieco rasistowsko to zajeżdża, ale trudno, tradycja, to tradycja! - i rodzinne święta. Póki co przygotowania. Prezenty już kupione, bo na samą myśl o chodzeniu do sklepu i po sklepie w tygodniu bezpośrednio poprzedzającym Wigilię dostaję szału. Sprzątanie również przeprowadzone. Pierniki upieczone, na dzisiaj zaplanowane jest tylko zdobienie wyrobów cukierniczych. No i choinka! Choinka stoi i płonie żywym blaskiem.
Wiktor angażuje się we wszystkie prace. Gniótł ciasto na pierniki, dosypywał mąki, wycinał foremkami aniołki, kotki i całą resztę menażerii pierniczej. W sprzątaniu również brał czynny udział, co prawda nie zawsze dzięki jego pomocy było szybciej, ale na pewno ciekawiej. Choinka w zasięgu jego rąk przystrojona jest może nieco monotematycznie, ale za to konsekwentnie i planowo. Plan był do tego stopnia spójny, że kiedy przewiesiłem jedną z figurek na inną gałązkę, to następnego dnia Wiktor od razu spostrzegł zmianę. Spostrzegł i zażądał powrotu do pierwotnego stanu rzeczy… Nie było wyjścia, moje estetyczne zapatrywania nie miały żadnego znaczenia. Ja nie pamiętam, gdzie którą ozdobę powiesiłem, jestem bezbronny, jestem słaby i łatwy do obalenia… Wiktor pamięta, pamięta też wiele tekstów kolęd i wykonuje je brawurowo.
Święta idą i przyjdą. I przejdą, jak co roku. Normalka. Inną normalką jest też zgon kolejny, a nawet cała fala zgonów. (Założę chyba na tym blogu jakąś rubrykę: „Ostatnio umarli”). Sformułowanie „fala zgonów” dotyczy tylko zgonów odnotowywanych przez media, bo przecież oprócz nich dzień po dniu, pracowicie i po cichu umierają tysiące, ale tysiącami nieznanych sobie nie będę się tu przecież zajmował. W ostatnim czasie zatem odeszli od nas:
Violetta Villas. Nie byłem fanem jest twórczości, nie mam ani jednej płyty, czy koszulki z jej podobizną. (Nie mam żadnej koszulki z podobizną jakiegokolwiek wykonawcy. Miałem kiedyś taką z Kurtem Cobainem, ale po latach mało wykwintnego zużywania zużyła się kompletnie i rozstałem się z nią, chociaż - wierzcie mi! – nie było to łatwe i kosztowało sporo pracy kilka osób, przekonujących mnie do tego. Tak, bywam sentymentalny). To tyle jeżeli chodzi o VV.
Kim Dzong Il. To – chyba z okazji WBN - brzmi około świątecznie, bo przecież spokojnie da się zaśpiewać na melodię „Jingle bells”. Zatem umarł dyktator, a ja włączyłem sobie na komputerze filmik z płaczącym narodem kraju, który osierocił. Po zgonie Stalina szloch był chyba nieco cichszy, może miłość była słabsza? Nie wiem. A może to kwestia ekspresyjności Koreańczyków? Może tak. Drą się strasznie, zbiorowo i indywidualnie. Na szczęście, czy też nieszczęście dla siebie w kolejce czeka już kolejny Kim i kim by tam nie był, to nie będzie lepszy niż jego ojciec.
Vaclav Havel. Nie czytałem niczego z jego twórczości, nie widziałem żadnej z jego sztuk teatralnych. Wiem o nim tyle, ile napisali w gazetach i ile zobaczyłem w telewizji. Wyglądał sympatycznie. Notoryczny prezydent wybierany w demokratycznych wyborach, co budzi moje uznanie. No i reakcje ludzi po jego śmierci! W Czechach i na Słowacji też płaczą, ale jakoś tak inaczej niż w Korei… „Jakość płaczu”, to nie jest „obiektywne kryterium”, ale czuję, że ten płacz naszych południowych sąsiadów jest prawdziwszy i przez to mi bliższy. 
Ok. Więcej zgonów nie pamiętam, idą święta, idą święta, idą święta! Co to ja chciałem jeszcze?.. Właściwie to już nic chyba… Tak. Nic. No, może tylko życzenia. Czego ja bym sobie życzył? Na pewno, „żeby nie było głodu”. I nie ma co szaleć. Zacznijmy od rzeczy prostych i podstawowych. Pozdrawiam.

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Poloniści w akcji

            Krótka piłka. Przeglądam dzisiejszą Gazetę Wyborczą i czego ja się dowiaduję?!
„Grupa polonistów napadła na stacji Warszawa-Płudy wracających podmiejskim pociągiem fanów Legii. Poloniści byli uzbrojeni w maczety, tasaki, łańcuchy, kastety i pałki. Rozpylili gaz łzawiący”.
Jesu… Rzecz działa się w listopadzie ubiegłego roku, ale to nie zmienia postaci rzeczy! Wiem już na pewno, że Wiktor - choćby nawet bardzo chciał, choćby go literatura polska interesował ponad wszystko! – nie pójdzie na filologię polską! Zawsze czułem, że to nie jest porządny kierunek, a teraz mam absolutną pewność.

wtorek, 13 grudnia 2011

Brak myśli przewodniej - czyli pompon a sprawa polska

                Jak w tytule. Nic się nie dzieje. Spokój jest i cisza. Z drugiej strony patrząc: stagnacja i zgnuśnienie. 13 grudnia 2011 r. Z czym kojarzy się Państwu ta data? Ja 30 lat temu byłem już na świecie. Ależ wtedy była zima! Śniegu tyle, że więcej ode mnie. Jak szedłem korytarzem wykopanym na podwórku w białym puchu, to pompon mojej czapki nie wystawał ponad krawędź. Było ciężko. Czołgi na ulicach, koksowniki i grzejący się przy nich żołnierze, w telewizorze – i tak marnym programowo – niemiła niespodzianka. Martyrologia. Nie pamiętam zbyt wiele. Tylko ten śnieg, mróz i że do szkoły nie trzeba było iść.
Może dzisiejsza stagnacja i bezruch są lepsze? Może lepiej nie żyć w ciekawych czasach? No i śniegu nie ma, na trawie widać tylko ślad lekkiego przymrozku. (Jak wiozłem rano Wiktora do przedszkola, to zainaugurował – w tym sezonie jesienno-zimowym - swoją działalność ABS). Co prawda dzisiaj też nie jest dobrze, ale chyba - mimo wszystkich dolegliwości – lepiej niż 30 lat temu. Słyszę co jakiś czas tęskne pojękiwania i sentymentalne wzruszenia nad czasem minionym, sam co jakiś czas też popadam w nastrój wspominkowy i rozumiem, że „wspomnień czar” ma niezwykłą moc. Rozumiem to, akceptuję, ale wyraźnie dostrzegam czaru tego zwodniczą moc i nie pochwalam przesadnego ulegania mu. Bo byliśmy młodzi, bo mieliśmy więcej sił, bo się chciało, bo było o co walczyć, bo świat był prosty, bo my staliśmy tu, a tam stało ZOMO. Czytałem ostatnio fragment wywiadu z jednym takim profesorem i jeszcze jeden fragment artykułu o ludzkiej pamięci i z tych lektur wynikało, że we wspomnieniach wszystko jest prostsze i bardziej klarowne, niż było w życiu, bo wspomnienia potrafią nas bardzo, ale to bardzo oszukać. Oczywiście dla naszego dobra!
Co ja pamiętam z 13 grudnia 1981 r.? Hm… Z całą pewnością śnieg, ale czy moja czapka miała pompon, tego nie wiem i nigdy się już nie dowiem. Przepadło. Mój indywidualny głos w dyskusji o stanie wojennym jest cienki i nic tego nie zmieni. Żadne lektury, programy na Diskowery, wywiady rzeki z „Nami” i „Onymi”, odtajnienie akt, a nawet szczere wyznania na łożu śmierci. Klapka na mózg zapadła. Ciesząc się zatem umiarkowanie ciepłą zimą, serdecznie pozdrawiam kombatantów i całą resztę. Miłego dnia.
(I tu chciałem zamieścić piosenkę, podobająca mi się, ale... Ale strach padł mi do nóg i blady przydusił mnie i nie pozwolił tego uczynić, bo miała to być piosenka Kultu, pt. "Parada wspomnień" (Kazimierz Staszewski/Kult)... Wiadomo: wszystkie prawa dla bezprawia zastrzeżono i inne takie kancelarie prawnicze, więc sobie odpuszczę).

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Grudzień 2011 - impresje na rok przed końcem świata

Grudzień. Za oknem śnieg, mróz, renifery, Mikołaje i inne takie stworzenia. Nadchodzą święta. Kto może i chce kupuje prezenty. My też kupujemy. Klasyka: książki, zabawki, płyty, kosmetyki. Poza tym świat się kręci. Głód w Afryce nie ustaje, kryzys powala kraje i rządy, artyści popkultury wydają „ważne płyty” , artyści offowi wydają „jeszcze ważniejsze płyty”, a Kamil Stoch nie jest Adamem Małyszem. No, to może zacznę od sportu?

Sport

Puchar Świata w piłce siatkowej. Polska bardzo męska reprezentacja zajęła drugie miejsce, za Rosją, a przed Brazylią. Srebro. Tym się strzela do wampirów, więc kruszec jest cenny, ale… Z jednej strony: wielki sukces, a z drugiej trochę żal, bo przegrany mecz z Iranem, bo przegrany – pomimo prowadzenia w setach 2:0 - mecz z Brazylią, bo przegrany w tie-breaku – pomimo prowadzenia 14:9! – mecz z Rosją… I nie wiem teraz, czy radość z powodu awansu na Igrzyska Olimpijskie powinna być pełna, czy może marudzenie z powodu tych przegranych, to nie jest przesada, czy to nie jest „prawidłowa” reakcja?
Losowanie grup w Euro 2012, czyli Mistrzostwach Europy w piłce nożnej. Czy to jest wydarzenie  w kategorii „sport”? Niech będzie, że jest. Więc wylosowali nam grupę. Losowanie, rzecz przypadku. Delegacja „działaczy” z PZPN, to na pewno nie był przypadek. 29 czy też 28 osób. Z Niemiec – jak opowiadali dziennikarze w Cafe Futbol – wybrało się, łącznie ze sztabem trenerskim, chyba 8 osób. A sama grupa? Najłatwiejsza z możliwych. Oby nas nie zaskoczyła, ta zdradliwa grupa życia!

Obyczaje (lub ich brak)

Od jakiegoś czasu chciałem o tym napisać. W toalecie - zwłaszcza w miejscach publicznych! – powinno się dbać o czystość. Nie wiem czy to jest kwestia płci, w damskich toaletach bywam sporadycznie, ale w męskim WC w mojej pracy bywa niekiedy dramatycznie. Od jakiegoś czasu nawiedza mnie myśl, żeby napisać jakąś instrukcję. Kilka prostych reguł, które mogą pomóc zagubionym i niepewnym samcom. Przykładowe punkty mogłyby brzmieć: „Jeżeli nie jesteś pewien czy trafisz – usiądź na sedesie. O ile nie zdradzisz nikomu, że tak postąpiłeś, to nikt się nie dowie!”, „Podejdź bliżej!”, „Bądź precyzyjny!”, czy też: „Ta szczoteczka jest do czegoś. Pomyśl o przyszłości!”. Serio, być może pokuszę się o publikację i zaopatrzę ubikację w publikację.

Samo życie

Wczoraj po raz kolejny dotarło do mnie, że ludzie są śmiertelni. Jak raz umarł znany polski reżyser teatralny i znany aktor. Jeszcze o tym nie wiedząc siedziałem w wannie i patrzyłem tempo na czas przed siebie, czyli w sumie na ścianę. Pomyślałem, że – choć taki przezroczysty - czas się do nas kiedyś przyssie i właściwie, po takim pocałunku, nie zostanie z nas nic więcej, jak tylko umierające ciało. Wszystko zniknie: biżuteria przytwierdzona do tego ciała, rozrusznik serca w tym ciele zagrzebany i dobrze już zagnieżdżony, nawet zjedzony przed godziną pomidor, tak, nawet ten prawie zasymilowany już pomidor też zniknie. Będą tylko: czas i umierające ciało. A po kolejnej chwili: czas i samo ciało, już bez umierania. Koniec rozmyślań. Wylazłem z wanny. Telewizja ogłosiła, że znany aktor i reżyser teatralny umarł, a George Michael też nie czuje się najlepiej.

 Ok. Grudzień. Idą święta. W radiowej Trójce grają nowego „Karpia” (średnio im wyszedł w tym roku), dnie są straszliwie krótkie, słońce straszliwie słabiutkie, praca absurdalna, wiosna daleka i pewnie nigdy nie nadejdzie. Zatem jest to czas optymizmu i nadziei, paliw bez których normalny człowiek rano nie powstałby z łóżka. A powstaje. Statystycznie powstaje. No i już. Na tym należy poprzestać. Poprzestaję zatem i wesołego życzę. Wszystkiego.

środa, 23 listopada 2011

Słowa i kariery - czyli kariery słów

Są słowa popularne i popularniejsze. Pomijając wulgaryzmy i zwroty grzecznościowe, niektóre słowa robią kariery większe niż inne, przez co zdarza się, że bywają nadużywane. Nadużycia te też bywają różne. Dzisiaj o dwóch słowach.
Jechałem któregoś dnia rano do pracy autobusem i któryś już raz na trasie minąłem Manhattan… W moim rodzinnym mieście też był Manhattan. Ja pamiętam jeszcze czasy, kiedy na terenie Manhattanu grało się w piłkę nożną i koszykówkę. Wtedy nikomu z  nas nie śniło się nawet, że za kilka lat w tym samym miejscu rozłożą swoje stragany biznesmeni z jajamy wiejskiemi i innym towarem różnej jakości. Z sentymentem wspominam pierwszą, totalnie nielegalną wypożyczalnię kaset wideo i emocje, kiedy niosłem do domu pierwszą nielegalnie skopiowaną przez właściciela i wypożyczoną przeze mnie kasetę z filmem. Kaseta była „zajeżdżona”, obraz skakał, dźwięk nie dźwięczał, ale nowy odtwarzacz firmy „Sharp” dawał sobie radę… Nikomu tam się wtedy nie tęskniło nawet do HD, dźwięku w wersji surand, że o technologii 3D nie wspomnę. Tak, malborski Manhattan dawał nam zaledwie namiastkę, ale już swoją nazwą wyrażał tęsknotę za czymś wspaniałym. Jadąc ostatnio przez Trójmiasto zobaczyłem jeszcze jeden Manhattan, który wyrósł na miejscu Manhattanu w stylu placu targowego we Wrzeszczu. A. studiowała na Politechnice w Gdańsku i mieszkała niedaleko, więc co jakiś czas zdarzało mi się tam bywać. Teraz na miejscu straganów stoi porządny sklep - żeby nie powiedzieć wręcz: galeria handlowa - a na jego froncie podświetlany szyld” MANHATTAN.
Drugie słowo na dziś, to „zarządzanie”. To będzie krótka uwaga… Przywykłem do „zarządzania ryzykiem”, do szkoleń z „zarządzania kulturą organizacyjną”, nawet „zarządzanie czasem” nie kładzie mnie już na łopatki, ale jak się okazuje zarządzać można wszystkim i zarządzającym może być nie tylko każdy, ale po prostu wszystko. Okazuje się bowiem, że można zarządzać wilgocią… Zarządzającym wilgocią jest strój sportowy, a konkretnie materiał, z jakiego ten strój jest wykonany. Sformułowanie „zarządzanie wilgocią” ma zapewne jakiś rodowód, ale – jak dla mnie – taka zbitka brzmi naprawdę dziwnie. Czekam na „zarządzanie zapachem i smakiem”.

piątek, 18 listopada 2011

Wyjebane, wyjebane... - szumią jodły na gór szczycie



„Wyjebane, wyjebane, wszyscy mają tak wyjebane,
a jak przyjdzie co do czego to po nocach płaczą”.


Cytuję złotą myśl z bloga: http://www.photoblog.pl/opisyynagg, bo jest zgodna zarówno z linią programową mojej partii, jak i stylistycznie mi leży. Sam bym tak nie napisał, ale zacytować mogę wszystko. To tyle. Młodość, ech młodość… Dość…
Nie, nie dość! Młodości nigdy dość. W tym miejscu chciałbym zaapelować o wyrozumiałość dla młodych ludzi. O szacunek i akceptację, dla ich sposobu postrzegania rzeczywistości. Nie łamcie im kręgosłupów, nie namawiajcie do złego, nie skazujcie na dorosłość i stagnację! Apeluję po całości, do całej ludzkości, do ogółu, ale wiadomo przecież, że apel mój bierze początek w dramacie jednostki, w nieszczęściu i udręce jednego tylko człowieka. Zatem przede wszystkim apeluję do konkretnego oprawcy: daj żyć, ty… ty… ty taki owaki! Pamiętaj: ty też kiedyś będziesz tym czymś do czego przyjdzie „co”! Pamiętaj: „przyjdzie co do czego”, spisane będą czyny i rozmowy i poczujesz „płacz na końcu nosa”!!!
W tym miejscu chciałbym serdecznie pozdrowić wszystkich bliskich mi moich rodziców wraz z całą rodziną.