czwartek, 23 lipca 2015

Lato 2015 - przed



Syna nie ma już prawie dwa tygodnie… Mało dzwoni, nie pisze… Ech… Syndrom opuszczonego gniazda zatuszowaliśmy mikro remontem kuchni polegającym na malowaniu tego, co można pomalować. Nie lubię takich działań, ale czas był najwyższy. Ba! Czas był najwyższy od jakichś czterech lat, ale teraz już nie dało się tego odwlec, zatem: stało się. A kilka tygodni temu ogarnęliśmy piwnicę i uczyniliśmy to gruntownie! Strach pomyśleć, co dalej? Na szczęście za moment urlop, zatem nasz rozmach zostanie powściągnięty. Chyba, że w ramach wypoczynku letniego wyremontujemy pomieszczenia pensjonatu, zagrabimy kawał plaży, pójdziemy w pole pomóc rolnikom w ich trudzie i wraz z nimi żąć będziem. Chybaże…

Nasza reprezentacja w piłce siatkowej nie dała rady w turnieju finałowym LŚ 2015. Momentami smutno było patrzeć, ale nie takie smutki człowiek przecież znosił.

Chyba muszę zrezygnować z fejsbuka. Muszę i chcę. Właściwie, gdyby nie kontakt z kilkoma osobami, to już dawno bym to zrobił, ale przecież kontaktować można się też w innej formie, unikając przy okazji zalewu durnowactwa i tragedii, o których nie mam potrzeby wiedzieć. Tak… Się pomyśli jeszcze, się zobaczy i się zdecyduje. Oczywiście kwestia ta wypływa zawsze na fali ogólnego zniechęcenia do świata, czytaj: do ludzi. To są momenty, w których pełne szklanki są do połowy puste, a nawet jeśli są do połowy pełne, to nie ma w nich niczego do picia. Wręcz przeciwnie... Są to chwile, w których słuchając kawałka „What a wonderful world” nie mogę się nadziwić, że ktoś to napisał i wykonał, wykonuje. Myślę sobie: kurwa, gościu, chyba cię powaliło! (Oczywiście myślę w czystej polszczyźnie, więc nie ma tam  miejsca na słowa typu „powaliło”, ale w tekście zapisanym dwa grzyby w jednym zdaniu to za dużo…). Więc tak sobie myślę i patrzę na ten „piękny świat” i chyba muszę iść na urlop, chyba muszę zrezygnować…

Bardzo dobre miejsce do biegania znalazłem w Toruniu. Szkoda tylko, że tak daleko mieszkam od tamtego miejsca, ale może będę podjeżdżał samochodem? Chodzi o las na Barbarce. Byłem tam przedwczoraj i jakoś mnie urzekło. Fajna, leśna droga, sporo osób truchtających (czyli można liczyć na biegacza-zboczeńca), brak komarów. Same plusy, plus jeden minus: facet, który chciał się ścigać… Ech… Zawsze się ktoś taki znajdzie.

Melancholia. Najgorsza z możliwych, bo bez powodu - ba! - wbrew dającym się zarejestrować zjawiskom! Przecież mamy czwartek (pieszczotliwie mianowany w Radiowej Trójce „małym piątkiem”), jest zaledwie chwila przed urlopem, w pracy wszystko co mogłem zrobiłem, mam umyte włosy i strój schludny, ogoliłem się nawet, za oknem zielono, co koi oko i duszę podobno też, pogoda nie rozpieszcza, ale i nie przytłacza, samochód ozdrowiał, wypiłem kawę, a jednak… Coś tli się w tle… E tam!.. Zawsze coś tli się w tle, chodzi o to, żeby kotła nie wywaliło. I tym optymistycznym akcentem żegnam się z Państwem. I Miastem też, bo jedziemy na wieś.

środa, 15 lipca 2015

Czekanie na urlop



Od pewnego czasu jestem coraz bardziej niepewny*… We wszystkim… Żona mi mówi, że nie potrafię się ubrać, ja mówię, że nie potrafię myśleć i właściwie nie wiadomo, co gorsze… Wszystkie zdania mi się kończą na trzy grosze… Nawet kropki nie potrafię postawić definitywnej… Beznadziejnie wypada w tych okolicznościach nucenie pod nosem „The End” The Doors… Wahania mam coraz mniej subtelne, ale za to powszechne…

Ostre fazy chorób są prostsze. Nie ma „to - tamto”, żadnego półmroku, uśmiechów półgębkiem, czy plątaniny kabli. Jesteś na granicy, a czasami już nawet trochę za nią i sprawa jest oczywista: bierzesz prochy – może wyżyjesz, nie bierzesz – nie wyżyjesz. No chyba, że JP2 czy inna ingerencja, ale tego nie rozpatruję. A jak jesteś w fazie wstępnej, po zapowiedziach, w przededniu, to nikt ci nie da recepty. Ba! Sam po nią nie pójdziesz, bo to zwykłe przemęczenie, bo przecież jeszcze wstajesz i nie jest jeszcze „tak źle”! A kiedy właściwie jest „tak źle”?! Pewnie, kiedy gorzej już być nie może… Ale przecież zawsze może być gorzej… Mój Boże…

Byliśmy wczoraj w kinie. Film był o Prowansji. Jak pięknie! Serio, nie żartuję. Mógłbym mieszkać w takim filmie.

Syn wyjechał na wakacje, jak to się mówi, do babci. Otrzymał tam na działce własny krzak porzeczki, którym może dowolnie dysponować. Na ten moment zjadł już trzy (cyfrowo: 3) owoce!

Byle do urlopu.

* Gra słów… Od wczoraj jest 5:0 dla tych na igrek…

czwartek, 9 lipca 2015

Ma mnie ma razm



Jeżeli dzisiaj „nie idzie” mi bardziej niż wczoraj, a wczoraj „nie szło” mi bardziej niż dwa dni temu - przy czym dwa dni temu zupełnie leżałem – to czy:
  1. w ogóle może być mowa o jakimkolwiek „iściu”?
  2. jak będzie wyglądało moje jutro (że o poniedziałku trzynastego nie wspomnę)?
  3. czy nie lepiej od razu zastygnąć w absolutnym i nie maskowanym już niczym bezruchu?
Niestety nie udzielę odpowiedzi, gdyż zupełnie „nie idzie” mi dzisiaj… Pozostanę w zaklętym kręglu marazmu. Bredził będę – oczywiście tylko metaforycznie - w płytkiej kałuży beznadziei… Zgłaszając ten stan życzę miłego dnia. Ciśnienie lotem koszącym mi spada. O… Całe spadło… Pa.