wtorek, 5 grudnia 2017

Okiem jednej komórki



Sklep z jedzeniem, a w sklepie? Jedzenie! Jedzonko!




Zawsze mnie takie klimaty wzruszają. Czuć w tym tęsknotę, do jakichś starych, okraszonych omastą sarmacką, pradawnych czasów, kiedy raczyliśmy się mięsiwem z dzika, ewentualnie nurzaliśmy pajdy chleba w smalczyku. Nuże, chyżo, zawżdy i dalejże biesiadować, wąsa podkręcać, pianę z piwa (kratowego oczywiście, bo wtedy innych nie było) zdmuchiwać i konserwę roztwierać! Ha, ha, ha! Uczta! Suto, wręcz przesuto, gdyż - zważ acan - zawartość mięsiwa w mięsiwie bliska 90 %! Ho, ho, ho! Toż to cymes! Nim ukonserwiono tegoż zająca, dysponował tylko jednym szklanym okiem, które tu - i owszem, wielce sumiennie - w składzie wyszczególniono. A poza tym, samo mięsiwo! Zacnie, co nie?


Tutaj znowu wszechogarniająca dronizacja. PWN w Internecie podaje, że „dron”, to bezzałogowy statek latający. W tym samym kierunku definicyjnym idzie Wikipedia, czyli o co chodzi z tym kremem? Po nałożeniu coś się z niego uniesie i zbombarduje powierzchnię organizmu? A może chodzi o to, żeby nakładając go na skórę wykonać to właśnie w stylu małego choćby bombardowania? Może trzeba dodać odpowiednie odgłosy, bo ja wiem, pikujących sztukasów? Tato, tato, co mama robi w łazience? Spokojnie synu, nie bój się, mama nakłada krem… I jeszcze to kółko zębate.

Na szczęście istnieje jeszcze kraina łagodności.


Dla porządku: zdjęcia wykonano Nokią.

poniedziałek, 4 grudnia 2017

Film W. Allena



Mam zegarek elektroniczny i to jednak jest problem, kiedy w czasie seansu musisz zaświeć światełkiem, żeby sprawdzić, ile tej tortury jeszcze przed tobą. Niestety… Zdrewniały Allen umarł na ament, dopadł go Kornik Drukarz (łac. Ips typographus), znany w kraju na Wisłą dresiarz i przemocant bezlitosny. I ja wiem, czasem zdarza się, że pól spalonych skraj więcej zrodzi zbóż, niż zielony maj w czas wiosennych burz, ale nie tym – kurwa - razem. Niestety… Teraz o uschniętym pniaku wypada już tylko powiadomić jakiegoś Szyszkownika od kultury i niech on ratuje, co się da! Bo przecież to się może przenieść na kinematografie innych! A co we wczorajszym seansie było najgorsze? – zapytają mnie Państwo. Otóż najgorsze było to, że najgorszy w filmie Woody Allena, był autor Woody Allen. Niestety… Bo aktorstwo – ok., scenografia – ok., muzyka – ok., ale fabuła i dialogi… Matko boska, już dawno nie byłem w kinie, w którym ludzie tak bardzo chcieli się zaśmiać i tak czaili się na chwile kiedy już, już można?, że parskali śmiechem w naprawdę ryzykownych momentach. Jakby ten ich śmiech miał zachęcić twórcę, że teraz, od teraz to już będzie lepiej, od teraz zaczyna się film Woody Allena! Jakoś tam przesiedzieliśmy te pierwsze 45 minut, znosi się w kinie tonę reklam, to co tam, to teraz już hajda, z górki na pazurki: ironia, czarny humor, błyskotliwe dialogi, dramat? – tak, dramat, ale w stylu Mistrza, przykuwający i ciekawy. A tu klops, flaki i olej, bo twórca zagryziony przez Ipsysa Typographusa od chyba roku już leży martwy i bez formy. Z rozrzewnieniem przypomniałem sobie, jak w 2012 r., sam leżąc martwym i bez formy, oglądałem „Annie Hall”, ech… Kiedy autor daje radę, a odbiorca powłóczy sobą, to jeszcze może się udać, ale kiedy jest odwrotnie albo – co gorsza – obie strony słabują, to wtedy noł łej, noł fjuczer, ament i kaput!
W tym miejscu chciałbym serdecznie przeprosić wszystkich, którym zaproponowałem wspólne wyjście do kina na film Woody Allena pt. „Na karuzeli życia”. Dobrze, że nie przyszliście, bo byłoby jak na „Antychryście” Larsa von Triera… Tak, zabrakło lisa z dzwoneczkiem, ale gdyby jednak pojawił się na ekranie, to chyba nic złego by się nie stało… Na deser powiem tylko, że mnie się film Woody Allena nie podobał.
PS. Napisał do mnie Espumisan na mejla, z takim ważnym chyba pytaniem, na które nie pamiętam już odpowiedzi, ale może ktoś mi pomoże? Pytanie: „Jak powinna wyglądać kupka zdrowego niemowlaka?”. Ja bym to dał do jakiegoś teleturnieju, np. Pan Tadeusz Sznuk rewelacyjnie by to w „Jeden z dziesięciu” poddał pod rozwagę graczy. Ewentualnie w „Milionerach”, ewentualnie tam, bo tam by mogło być łatwiej, bo to wiadomo, można się podeprzeć jakimś „pól na pół”, czy telefonem do przyjaciela. Ok. To wszystko.

piątek, 1 grudnia 2017

I nawet zabierałem się za napisanie notki, ale...

... ale wpadłem pod pociąg, potrącił mnie TIR, w proch starł mnie opad śniegu i sparaliżował strach. Trach! Po mnie choćby muszka meszka przebiegła, to już po mnie... Straty w ludziach, straty w sprzęcie, spalone wioski, armagedon po całości i włosy w nieładzie. Mchy i porosty wąchane od spodu. Po prostu się nie da! No...


czwartek, 9 listopada 2017

Uzgodniona niezależność - nie mam siły i czasu, żeby się pastwić...


"Moja niezależność pewnie przeszkadza różnym osobom, choć jest uzgodniona z prezesem Jarosławem Kaczyńskim” - minister Anna Streżyńska. Śmiać się, czy płakać? Nie mogę przestać się nad tym zastanawiać. Cytat jest za Onetem, więc nie mam stu procent pewności, że zdanie brzmiało dokładnie tak, ale Onet cytuje za „Rzeczypospolitą”, więc szanse są. Podchodząc do tematu inaczej: dopuszczam możliwość wypowiedzenia tego zdania, a to już dużo mówi o klimacie, w jakim toczy się życie polityczno-publiczne w Polsce. Uzgadnianie niezależności Pani Minister z Panem Prezesem i zaakceptowanie jej przez niego właśnie - co to w ogóle jest?! Gdybyśmy mówili o uczniach szkoły podstawowej i jakichś funkcjach przez nich pełnionych, to jeszcze by uszło, ale kiedy mówimy o dorosłej osobie, która zajmuje stanowisko związane z koniecznością podejmowania decyzji, ale i nierozerwalnie związane z ponoszeniem odpowiedzialności, to już jest dziwnie. Martwi mnie samo ogłaszanie tego typu zdań, bo obnażają one – w mojej ocenie! – fakt wstydliwy, że dochodzi w ogóle do jakichś w tym obszarze uzgodnień. Czy niezależność ministrów w polskim rządzie musi być uzgadniana? Czy ludzie sprawujący tak ważne funkcje, dopiero po akceptacji osoby formalnie nie odpowiadającej za ich działania, mają swobodę i możliwość prowadzenia swojej pracy? Skoro niezależność jest reglamentowana, to właściwie nie ma mowy o niezależności, bo dopuszcza się ją tylko w jakichś – nawet nieogłoszonych, ale przecież istniejących – ramach. Po ich przekroczeniu, jak można się domyślać, zgoda może być cofnięta, czyli owa niezależność – de facto – od początku była fikcyjna.

czwartek, 2 listopada 2017

Znowu coś je sień, może zeżre i nas, siedzących w kuchni?..



Jesień dotarła. Dzień Zmarłych, czyli pejzaż bez Ciebie. Wczoraj biegając dookoła boiska słuchałem koncertu „Osiecka po męsku”. Śpiewał Pan Marcin Januszkiewicz. Śpiewał bardzo dobrze. No i dobrze. Ja wczoraj nie śpiewałem, nawet kolęd, nikogo też nie wspominałem. Przynajmniej nikogo ze zmarłych. Złorzeczyłem żyjącym, tym bez serc skurwysynom.  Reasumując: z domu wyszedłem tylko wyrzucić śmieci, przelecieć te marne osiem kilometrów po ciemku i poprzeklinać. A tak, to rodzinnie siedzieliśmy w domu i oglądaliśmy filmy o przygodach Adasia Niezgódki. Wiktor właśnie przerobił lekturę i można sobie było popatrzeć bez obawy, że się książka z filmem pomiesza.

Waga tornistra czy plecaka z wyposażeniem nie powinna przekraczać 10-15 proc. masy ciała – informuje Główny Inspektorat Sanitarny”. Oznacza to, że w przypadku Wiktora powinno to być maksymalnie (już z delikatną górką) nie więcej niż 4,5 kg. Do tej pory masa tornistra nie spadła poniżej 5 kilogramów, najczęściej jest to prawie 6 kg, a i wyniki powyżej szóstki nie są rzadkością.

Artur Andrus i Robert Kantereit rezygnują z pracy w Trójce. Nie dostali zgody zarządu Polskiego Radia na współpracę z „wrogą” stacją telewizyjną. Długo to trwało i nawet się dziwiłem, że aż tak długo, no. To się skończyło. Bo wszystko się kiedyś kończy…

Celność bezczelności. Ogólnie nie jest źle i daję radę. Nawet mnóstwo dobrych rad. Żadnej sobie. Bo wszystkie mają sens, dopóki nie odnoszą się do mnie. Taka ciekawostka.

piątek, 27 października 2017

"Czy", jak czwartek



Wczoraj. Moja ukochana Bydgoszcz. Ech… Wspomnienia z dzieciństwa napłynęły falą Tsunami. Kot z przywiązaną do ogona puszką. Zdziwiona żaba nadmuchana do granic wytrzymałości, a nawet trochę dalej. Samochody mieszkańców Torunia rysowane zardzewiałym goździem. Tak. Dzieciństwo to piękny czas w życiu dziecka. I ulica Dworcowa, która tak bardzo zmieniła się od wtedy do dziś, ale nadal podoba mi się jak nigdy!




Wiktor ma za dobre oceny. Nie wiem, jak z tego wybrnąć, ale coś muszę zrobić… Może zamiast Asi, to ja będę z nim odrabiał lekcje? Hm… To na razie tajny plan, ale jakby co, to zarys już jest…

Wczoraj na obiad przygotowałem pyszne racuchy. Pełne glutenu (fulofgluten), trochę gęstsze ciasto naleśnikowe. Jabłuszko (bez glutenu). Moc oleju. Szczypta proszku do pieczenia i soli. Jajko. Zamieszać, zamieszać i już. Włala! Podczas smażenia osiągnąłem niesamowity wprost stopnień zadymienia i śmierdziało w całym mieszkaniu. Może nie doszedłem do poziomu mgieł generowanych przez śp. „Perłę” spod nas (to było kilka lat temu, kiedy niemal wezwaliśmy straż pożarną), ale oczy i tak piekły. Cóż to jednak znaczy wobec wspaniałego dania?! Racuchy – wegetariańskie! – podane z cukrem i dżemami owocowymi, to wspaniała propozycja dla tych, którzy właśnie takie racuchy lubią. Nie zawsze trzeba zabijać i zjadać, czasem trzeba jedzeniem skrzywdzić siebie (patrz: dwa litry oleju na osobę).