poniedziałek, 4 grudnia 2017

Film W. Allena



Mam zegarek elektroniczny i to jednak jest problem, kiedy w czasie seansu musisz zaświeć światełkiem, żeby sprawdzić, ile tej tortury jeszcze przed tobą. Niestety… Zdrewniały Allen umarł na ament, dopadł go Kornik Drukarz (łac. Ips typographus), znany w kraju na Wisłą dresiarz i przemocant bezlitosny. I ja wiem, czasem zdarza się, że pól spalonych skraj więcej zrodzi zbóż, niż zielony maj w czas wiosennych burz, ale nie tym – kurwa - razem. Niestety… Teraz o uschniętym pniaku wypada już tylko powiadomić jakiegoś Szyszkownika od kultury i niech on ratuje, co się da! Bo przecież to się może przenieść na kinematografie innych! A co we wczorajszym seansie było najgorsze? – zapytają mnie Państwo. Otóż najgorsze było to, że najgorszy w filmie Woody Allena, był autor Woody Allen. Niestety… Bo aktorstwo – ok., scenografia – ok., muzyka – ok., ale fabuła i dialogi… Matko boska, już dawno nie byłem w kinie, w którym ludzie tak bardzo chcieli się zaśmiać i tak czaili się na chwile kiedy już, już można?, że parskali śmiechem w naprawdę ryzykownych momentach. Jakby ten ich śmiech miał zachęcić twórcę, że teraz, od teraz to już będzie lepiej, od teraz zaczyna się film Woody Allena! Jakoś tam przesiedzieliśmy te pierwsze 45 minut, znosi się w kinie tonę reklam, to co tam, to teraz już hajda, z górki na pazurki: ironia, czarny humor, błyskotliwe dialogi, dramat? – tak, dramat, ale w stylu Mistrza, przykuwający i ciekawy. A tu klops, flaki i olej, bo twórca zagryziony przez Ipsysa Typographusa od chyba roku już leży martwy i bez formy. Z rozrzewnieniem przypomniałem sobie, jak w 2012 r., sam leżąc martwym i bez formy, oglądałem „Annie Hall”, ech… Kiedy autor daje radę, a odbiorca powłóczy sobą, to jeszcze może się udać, ale kiedy jest odwrotnie albo – co gorsza – obie strony słabują, to wtedy noł łej, noł fjuczer, ament i kaput!
W tym miejscu chciałbym serdecznie przeprosić wszystkich, którym zaproponowałem wspólne wyjście do kina na film Woody Allena pt. „Na karuzeli życia”. Dobrze, że nie przyszliście, bo byłoby jak na „Antychryście” Larsa von Triera… Tak, zabrakło lisa z dzwoneczkiem, ale gdyby jednak pojawił się na ekranie, to chyba nic złego by się nie stało… Na deser powiem tylko, że mnie się film Woody Allena nie podobał.
PS. Napisał do mnie Espumisan na mejla, z takim ważnym chyba pytaniem, na które nie pamiętam już odpowiedzi, ale może ktoś mi pomoże? Pytanie: „Jak powinna wyglądać kupka zdrowego niemowlaka?”. Ja bym to dał do jakiegoś teleturnieju, np. Pan Tadeusz Sznuk rewelacyjnie by to w „Jeden z dziesięciu” poddał pod rozwagę graczy. Ewentualnie w „Milionerach”, ewentualnie tam, bo tam by mogło być łatwiej, bo to wiadomo, można się podeprzeć jakimś „pól na pół”, czy telefonem do przyjaciela. Ok. To wszystko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz