piątek, 31 marca 2017

Wiosna 2017 - o cierpiącym, rozbitym Organku powonienia i takie tam pstro



Stara rzymska zasada głosząca, iż „sportowcy i harcerze nie palą, jeśli nie są pod wpływem alkoholu” - upadała. Wiosna! – z jednej strony siła napędowa i rozwojowa, z drugiej pustoszy i degrengoladzi ludność i ludzkość, a nawet człowieczość. Oto np. człowiek, artysta, Organek ogłasza:

„Wiosna wybuchła mi prosto w twarz
Z nosa leci mi krew
Ja czuję, że Cię tracę”

Nie do końca jasne jest, czy dramat – oprócz oczywistego otrzymania ciosa w nosa – dotyczy utraty KOGOŚ, czy tylko ciurkającej krwi, ale dramat rozgrywa się w całym utworze. Rozgrywa się do tego stopnia, że  autor w drugiej zwrotce konstatuje, iż jest oto w związku ze zmianą czasu jest nieodporny i „jakiś taki” (prawda, że brzmi groźnie?), zauważa także, że „Ty czegoś płaczesz” (czyli, że może chodzić o KOGOŚ, a nie wyłącznie o krew) i tu następuje ref-ren i:

„I znowu noce są krótsze
I co raz więcej dnia
A nasze ciała są chudsze
A w nich jest więcej nas”

Tak… Jak zauważyła w wypowiedzi swej małżonka Mej Joanna: trop toposu jest jasny, klasyka gatunku: im więcej Ciebie, tym mniej. Oczywiście „bardziej to czuję niż wiem”, ale wiosna, to przecież czucie, więc nie ma co. Temperatura też, oprócz banalnych odczytów z aparatury, poszła w stronę tej odczuwalnej i coraz bardziej odrywa się od świata nauki i obiektywnego rozpoznania rzeczywistości. Wiosna! Pan Organek w dalszej części utworu na ogół już do mnie nie dociera, bo odczuwalnie wyłączam radio, ale nadal go cenię i rekompensując nucę sobie pod nosem o miłości, która wciąż płonie we mnie, jak „mysie-pysie w ogniu”. Swoją drogą, dlaczego moje ciało nie stało się chudsze?.. Wiem, wiem… Odpowiedź nie przyniesie ukojenia.

Oprócz wzruszeń artystycznych czy tym podobnych, wiosna dostrzegalna jest w garderobie, w tym m.in. w obuwiu. Poniżej zdjęcia z wizyty w sklepie z butami dla dzieci. Znajdź dwa szczegóły, którymi różnią się te regały.


Wiosna przyniosła nam też gruchnięcie wiadomością o „Niebieskim wielorybie” grasującym na terenie kraju i zagranicy. Szkoła przysłała nam informację MENowską na temat zagrożeń płynących z Internetów, kurna… Poniżej fotografia delikwenta, z którym Wiktor od dłuższego już czasu zażywa kąpieli. Onże ci to, czy nie?


Poza tym i wszystkim innym, to oczywiście nic się nie dzieje i z całą pewnością nie stanie się nic. Aż do końca. Plan na nic zaś jest taki, by wybiec na murawę i haratnąć w gałę ze synem, najprawdopodobniej zwizytować Bydgoszcz, najprawdopodobniej wypełnić PITa (ta… pitu, pitu…) ogólnie zaś spowodować, by moje ciało stało się chudsze. Może amputacja jakaś?

czwartek, 23 marca 2017

Odmienne stany rozproszenia świadomości



Zamach w Londynie. Wiosna. Pogrzeb Wojciecha Młynarskiego. Za oknem drugi dzień łazi ten sam pies – bezpański, wyrzucony, wybrał wolność? Brak ochoty do pracy. Brak ogłady towarzyskiej. Polityka krajowa i zagraniczna. Zaparowane okularki na basenie wczoraj. Rozpacz wszechogarniająca i ta skutkująca żalem do ogarnięcia. Poranna gonitwa i syn, który zawsze ma czas. Marudzenie - oczywiście że przesadzam. „Glizda Lucka”. Człowiek na księżycu i księżyc na człowieku. Tęsknota. Tak… Tematów jest morze – do przepłynięcia i do utonięcia też. Mógłbym zająć się tyloma sprawami, rozwinąć je, upiększyć i „podać dalej”, ale jakoś tak niekoniecznie i niekomicznie… Właściwie lubię te stany, kiedy jestem w rozsypce, a może nie tyle w rozsypce, co nie bardzo zwarty i gotowy. Obserwacja tych wszystkich możliwości, szans, tematów, ruchów przy jednoczesnym własnym bezruchu, ale i przy braku dyskomfortu, bywa miła. Kontemplowanie bycia nikim i łagodne opadanie. Trochę tak, jakby dostać przyzwoitą dawkę środka przeciwbólowego i siedzieć spokojnie na fotelu dentystycznym. Może to jedyny temat, którym warto się zająć i do którego warto się zapalić? Narcyz na fotelu dentystycznym…

E tam, marudzę. Nadchodzi łikend. Z całą pewnością będę świadkiem mnóstwa ważnych i mniej ważnych wydarzeń, wydarzą się też rzeczy mniej i bardziej niewydarzone. Może w końcu wygram z synem w Fifę (tak, to już obsesja), może przebrnę przez kolejne stronice dzieła Pani Olgi Tokarczuk, może pójdziemy na spacer, może pojedziemy do lasu, może będę w proszku i będę musiał się zalać. Hm… Może już jestem w proszku, tylko jeszcze się nie zorientowałem, że potrzebuję płynu, żeby się w nim rozpuścić i zmienić stan skupienia? Jeszcze wszystko przede mną! Morze możliwości po horyzont! Nic tylko wsiąść do balii i płynąć. Wiosłując chochlą albo sitkiem oczywiście. Ahoj!

poniedziałek, 20 marca 2017

Marzę o czasie w czasie teraźniejszym



A gdybym tak miał czas, to czego to ja bym nie zrobił?! Ech! Marzenie. Na pewno przeczytałbym wszystkie te książki, których nie mam czasu czytać, obejrzał filmy, przespacerował spacery, przebiegł dystanse i przepłynął kilometry wpław, łódką i kajakiem. Spędziłbym ten czas z rodziną oraz z ludźmi innymi pozostałymi też na pewno trochę. Posprzątałbym i doprowadził do stanu katalogowego mieszkanie (tu zastrzeżenie, że różne są katalogi…). Choć nie jestem fanem fanu płynącego z podróżowania, to udałbym się w podróż, tyle że nie taką ekspansywną z olinkluziw i wycieczkami fakultatywnymi, ale taką stacjonarną: na dwa tygodnie osiadłbym w jakimś małym pomieszczeniu z oknem, w miejscowości, w której nigdy nie byłem. I żebym nie musiał gotować i zmywać i żebym miał dostęp do ubikacji i łazienki. Wyspałbym się. Przeprowadziłbym eksperyment polegający na się nie podnoszeniu z łóżka tak długo, jak długo tylko dałbym radę się nie podnosić. Utrzymując się w tym klimacie przeprowadziłbym też eksperyment polegający na nic nie robieniu przynajmniej przez jeden dzień. Spróbowałbym tak po prostu usiąść na ławce i siedzieć, ewentualnie mrugać oczyma, ale żadnego tam właśnie czytania, przemieszczania się, zwiedzania, rozmawiania, słuchania muzyki, grania w cokolwiek. Po prostu siedzieć i nie robić, no, może nie do tego stopnia, co Jańcio Wodnik, ale jednak poważniej i dłużej niż zazwyczaj. Znalazłbym też czas na niespieszne przeglądanie prasy, wypełnienie PITa, grę w Fifę, czy poddanie się zabiegom rehabilitacyjnym. Gdybym zaś jeszcze w komplecie do czasu posiadł środki finansowe, to z całą pewnością udałbym się do dużej galerii handlowej i nabył mnóstwo ubrań! Stroiłbym się, stroił, aż w końcu nastroiłbym się definitywnie! Pavarotti tekstyliów! Kupiłbym wszystko, od wierzchu do spodu i z powrotem! Na różne okazje buty, skarpety, koszule, marynarki, czapki, rękawiczki i szaliki. Szalików bez liku kupiłbym od miłych osób sprzedających, w kolorach i deseniach wielu. I okulary bym kupił zarówno korekcyjne, jak i przeciwsłoneczne i w komplecie do siedemnastu par kąpielówek nabyłbym również okularki do pływania z korekcją i żeby nie parowały, bo to parowanie jest irytujące. W sklepie ze sprzętem elektronicznym z całą pewnością postradałbym zmysły już doszczętnie i rozpoczynając do drobiazgów – soniczna szczoteczka do zębów – jak burza wpadłbym między telewizory, bo co z tego, że jakiś tam stoi w pokoju, skoro są większe i w dodatku z obsługą „K”! Tak... Naręcza przedmiotów, wodospady artykułów gospodarstwa domowego, niezbędne do życia i rozwoju osobistego lektury, pozycje kinowe, środki dzięki którym skóra cofa się do dziecięcej elastyczności i tym podobnej jędrności. Oczywistym byłby też zakup dużego samochodu do wyjazdów poza granice miasta oraz kilku mniejszych do podróży lokalnych. Ok. Dość tych brewerii. Czas na brak czasu i reglamentację.

Wracając do rzeczywistości. Gram wczoraj z synem w Fifę i pojawia się koncepcja, żebym wybiegł na murawę czymś lepszym, a on, syn zmierzy się ze mną Lechem Poznań. No, taka nagła miłość do Kolejorza, ale że syn jest coraz lepiej zsocjalizowany i żeby rozwiać wszelkie wątpliwości, to dziecko dodaje: tato, tylko żeby sprawa była jasna, nie chodzi o to, żeby cię upokorzyć, jak przegrasz… Tak… Aktualny mistrz Anglii wyszedł z tego starcia mimo wszystko poturbowany i z podeptaną godnością. Zastanawiam się, jak długo jeszcze moja zwichrowana psychika pozwoli mi przegrywać bez trwałego uszczerbku dla zdrowia…

Powrót do aktywności fizycznej zwanej bieganiem odbywa się z oporami… Ja nie doświadczam wybuchów endorfin, które podobno powinny/mogą następować w wyniku umęczenia się zdrowym ruchem. Uważam, że to dobrze, bo jeszcze bym się uzależnił, uważam też, że to sprawiedliwe i niech tak już będzie. Nie mam z biegania żadnej przyjemności, mam tylko brudne ubrania i smród. Jak słuchałem ostatnio w radio jakiejś aktorki, która opowiadała o „swojej przygodzie z bieganiem”, to – nie przeczę – ogarnęła mnie zazdrość. Ostatecznie jednak ochłonąłem i uważam, że tak jest ok. Żadnych tam ekscesów i ekscytacji! Norma, norma iber ales! Może za miesiąc dojdę do osiągów sprzed przerwy, a może nie. W poczekalni u dentysty przekartkowałem pismo dla mężczyzn i dowiedziałem się, że w moim wieku bieganie, to już nie jest obszar do stawiania sobie wyzwań i poprawiania wyników, to raczej szansa na utrzymanie tego co jest, a może nawet bardziej tracenie tego, ale z odrobiną godności. Biegnij, ale - przede wszystkim! - nie zrób sobie krzywdy! Dotarło do mnie: już nigdy nie będę Szewińską…

Reasumując: wiosna nadeszła. Młynarski jeszcze gra w radio, ale jednak zdecydowanie mniej niż kilka dni temu. Po kolejnym ciosie dla „polskiej piosenki” pozostają już tylko Świetlicki, Peja i Spięty. Na szczęście rodzi się więcej Polaków i może gdzieś w Podkarpackiem powstają właśnie pierwsze strofy opisujące nasze czasy w sposób godny Mistrza.

czwartek, 16 marca 2017

I po Młynarskim...



Oczywista nostalgia po wczorajszym zejściu… A drugiej strony zawsze jest ta myśl, że „może dobrze, bo już nie cierpi”. Przeczytałem, że od 1972 r. Pan Wojciech Młynarski miał już świadomość (bo został zdiagnozowany), tego że choruje na chorobę afektywną dwubiegunową. Daje to ponad czterdzieści lat z taaaaaaaką „szajbą”, daje to ponad czterdzieści lat gęstego dramatu samemu zainteresowanemu i wszystkim zainteresowanym samym zainteresowanym… Rodzina, przyjaciele, zwierzęta domowe. Dla radiosłuchaczy Młynarski, to są piosenki, ale kim był dla Młynarskiego Młynarski? Może lepiej nie wiedzieć. Choroby są nieprzyjemne i straszne, ale choroby głowy mogą powodować, że sam chory staje się nieprzyjemny i straszny. Kiedy masz kaszel, to nie jesteś kaszlem, ale kiedy masz pierdolnięte we łbie, to po prostu jesteś pierdolniętym łbem. I bywa niemiło i to jeszcze jak bywa!

A radio gra i właśnie dochodzi do mnie, że dla mnie Młynarski, to na pewno piosenki śpiewane przez Michała Bajora. Koncert w jakimś kinie w Elblągu. Za fortepianem Piotr Rubik, jeszcze czarnowłosy i okrągławy na twarzy i moje pechowe miejsce, na które pada światło ze szpary w reflektorze i przeszkadza mi w patrzeniu. Na szczęście nie przeszkadza w słuchaniu. E tam! Pojechaliśmy z Kwasem, jego cudem motoryzacyjnym, czyli białym, dużym fiatem. Stanowczo zaniżaliśmy średnią wieku na sali wypełnionej w większości przez panie w podeszłym już wieku, bo po czterdziestce. I jeśli umrę, z chmur spłynie do Twych rąk światła złoty krąg i to będę ja… Nawet przy zupełnym braku czegokolwiek w żyłach ścina krew w żyłach, a w tamtym momencie życia nie podejrzewałbym siebie o dopuszczenie do sytuacji, w której byłbym człowiekiem czystej krwi człowieczej. Najprawdopodobniej pełen byłem domieszek, komponentów i ingerencji, a dokładane drżącym głosem piosenki, jak nic wzmagały jeszcze dreszcz idący przez organizm. Dzisiaj też działa. Nieco inaczej, może nieco mniej dramatycznie, ale działa.

No… To tyle.

czwartek, 2 marca 2017

Nadzieja z kościoła



Kiedy Asia nie może, to chodzę z Wiktorem do kościoła. Byłem też ostatniej niedzieli. Książę uczył, jak ważna jest miłość do Jezusa, tam ważna… NAJWAŻNIEJSZA!!! Nie ma na świecie nic ważniejszego, ani klops z mięsa mielonego, ani ułożenie włosa, odzienie, seks z przydrożnymi prostytutkami, skanalizowanie dzielnicy domków jednorodzinnych, nawet budowa autostrady, no nic kurwa i basta! Jezus iber ales! W trakcie nauk, dla wykazania wagi tej kwestii wykonano ćwiczenie - padło w stronę dzieci pytanie: a co dla was jest w życiu ważne? No i posypały się odpowiedzi: szczere, dziecięce, naiwne i chrześcijańskie, a zatem: dom, rodzina, lekcje, piesek itp. i żeby od razu rozwiać wątpliwości - nie pojawiła się wśród odpowiedzi żadna taka, że niby: komórka, telewizor, laptop, komputer, plej stejszen… Ani jeden mały chrześcijanin nie raczył zgłosić sprawy tak oczywistej i widocznej gołym okiem. Stałem sobie w kościółku i myślałem: jak dobrze instytucja działa, jak sprawnie formacja się dokonuje, jak duża jest skuteczność! W świątyni pięćdziesiątka dzieci i nic tylko samo dobro z nich cieknie w publicznej debacie, ale - żeby jeszcze było ciekawiej - już na pytanie księcia: a co lubią wasi rodzice? – padają odpowiedzi mniej podnoszące na duchu… Nie, nie ma dramatów, że seks z przydrożnymi prostytutkami, klops z mięsa mielonego czy inne alkoholizmy i przemoc, ale tu już TV się pojawia. Zaprawdę powiadam wam: dla milusińskiego łatwiejsze jest dostrzeżenie źdźbła w oku bliźniego niźli belki we własnym. Fałszem wieje na kilometr.

Ogólnie zaś było miło w kościele, bo dowiedziałem się, że w związku z tym, że  Dżizes lowz mi, to właściwie nie mam się co peniać i nie powinienem zabiegać o żadne tam dobra doczesne, bo wszystko będzie mi dane. Znaczy, czy mi, to nie mam gwarancji, gdyż, jako niezrzeszony, mogę znaleźć się poza nawiasem, ale ogólnie, chrześcijanie mają luz, także może jednak się zapiszę…
"Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie. Dlatego powiadam wam: Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać. Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie? Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichrzów, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi niż one? Kto z was przy całej swej trosce może choćby jedną chwilę dołożyć do wieku swego życia? A o odzienie czemu się zbytnio troszczycie? Przypatrzcie się liliom na polu, jak rosną: nie pracują ani przędą. A powiadam wam: nawet Salomon w całym swoim przepychu nie był tak ubrany jak jedna z nich. Jeśli więc ziele na polu, które dziś jest, a jutro do pieca będzie wrzucone, Bóg tak przyodziewa, to czyż nie o wiele pewniej was, małej wiary? Nie troszczcie się więc zbytnio i nie mówcie: co będziemy jeść? co będziemy pić? czym będziemy się przyodziewać? Bo o to wszystko poganie zabiegają. Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Starajcie się naprzód o królestwo Boga i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane. Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy" (Mateusz 6, 24-34).

Żyć – nie umierać, a właściwie: żyć i zmartwychwstawać i żyć wiecznie! Prowadzę ostatnio namiętny dialog z chrześcijaństwem i nie jest to tylko dialog wewnętrzny, ale – znajdując w otoczeniu interlokutora – jest to żywa rozmowa. Czasem dochodzę do wniosku, że wybór (o ile to można nazwać wyborem) życia w formule chrześcijańskiej, to jest totalny konformizm i jazda szeroką, wygodną autostradą. Dzięki temu, że „się wie” zyskuje się pewność wszystkiego, w tym zbawienia, życia wiecznego, szczęścia wiekuistego itd., a niewygody? Właściwie żadnych nie ma, bo skoro Bóg jest miłosierny, Bóg jest miłością,  a „w niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia” (Łukasz 15,1-10), to nawet, jak nam się „noga powinie” i tak będzie ok. Że o wentylku, tj. instytucji spowiedzi nie wspomnę. Żadnych bezsennych nocy, zastanawiań się, delirycznych poszukiwań, rozterek, rozdarć, po prostu alleluja i cała na przód! Choćby po trupach. Oczywiście, są odłamy akcentujące kwestie odpowiedzialności i sądu, ale… Nadzieja tych, którzy marzą o tym, że Bóg dopieprzy złym i możnym tego świata, wobec nadziei złych i możnych tego świata, że im odpuści, wydaje się być nadzieją płonną, a przynajmniej wątpliwą, bo jakże to można życzyć źle bliźniemu?! Sprawiedliwość, to nie zemsta! Jak ktoś cię w dupę kopnął, to mu wybacz, inaczej złorzeczysz, co oznacza, że grzeszysz, no po prostu „dobrem zło zwyciężaj”! A co zrobi Bóg? A nie interesuj się tym, nie na twoją to głowę… Paprochu.

Żyję od lat w „kraju katolickim” i nie bardzo wiem, co to właściwie znaczy prócz oficjalnych przejawów, deklarowanych wartości, kościołów pełnych w święta itp. Czy u nas jest mniej zabójstw, niż gdzie indziej, mniej kradzieży, zawiści, obmowy, kłamstwa? Nie wiem tego, ale nie zauważam w codziennym życiu „nadstawiania drugiego policzka”, bezinteresownej miłości bliźniego i nie czynienia mu tego, co nam niemiłe. Nie mam porównania, ale jakoś nie chce mi się wierzyć, żeby w innych kulturach, zakorzenionych w innych religiach było zdecydowanie gorzej pod względem zwykłej, ludzkiej przyzwoitości. O politykach afiszujących się ze swoją wiarą, czy księciach czyniących zło nawet nie wspominam, bo to już zupełnie rujnuje niepewną choćby, ale jednak jakąś wartość przymiotnika „chrześcijański”. Życie płynie obok.