poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Że nie jest lekko, ale że warto - tak na wszelki wypadek - oddychać



Z poradnika Alfy i Elipsy:

"W co najlepiej przekuwa się deliria i samozapłony? Odpowiedź jest prosta: w trakcie, kurwa, w nic. Nie ma takich trzęsień ziemi, w trakcie których dałoby się szkicować np. motyle. Jeśli zaś się daje, znaczy to jednoznacznie i oznacza tyle, że nie mamy do czynienia z kataklizmem. To może być zapowiedź, przeczucie, przesłanka, ptaki nerwowo wertują prasę kolorową, psy i koty zgodnie i jeszcze z godnością oddalają się spacerowym krokiem w tym samym kierunku. A ty już wibrujesz, już ci leci z rąk choć nie ma jeszcze co lecieć, już w tle słyszysz normalnie niesłyszalne szepty, plątaniny słów. Ściany lekko się uginają, kropla z kranu zaskakująco długa spada do umywalki. Idzie fala. Więc zaczyna się niesportowe zachowanie, bo na grę fair nie ma już czasu, zresztą nie ma takich czerwonych kartek i kar finansowych, które odwiodły cię od podjęcia próby uratowania się przed najgorszym. Coś na rozluźnienie, plus coś na trzymanie się w pionie – szarpany sprzecznymi potrzebami bierzesz wszystko na raz i popijasz też oczywistą trucizną. Nie ma się co łudzić: kataklizmu to nie odwlecze, ale przynajmniej zmniejszy odczuwanie siły pierwszego ciosu. Chcąc zaś odpowiedzieć uczciwe na pytanie postawione na początku, a mianowicie: „W co…” i tak dalej, należy stwierdzić bez ogródek: w nic, kurwa, absolutnie w nic! Gdy będzie już po wszystkim, należy do plastikowej siatki pozbierać, co z człowieka zostało i z pełną siebie reklamówką – najlepiej z materiałów biodegradowalnych – pójść dalej".

To tyle jeżeli chodzi o fragmenty nadesłanego pocztą, niepublikowanego nigdy i nigdy nie napisanego utworu z nurtu konfesyjnego pt. „Z poradnika Alfy i Elipsy – przeczucie czkawki”. Jeżeli zaś chodzi o życie doczesne, to kończąc wczorajszego wieczoru malowniczą trasę miejską mojego truchlenia, na stadionie osiedlowym spotkałem kolegę, który – niespodzianka! – również poruszał się truchtem. Widok ten wprawił mnie w zdziwienie, ale i natchnął radosną wiarą w ludzi i cały ten świat. A więc ludzi dobrej woli jest więcej! Życzę zatem wytrwałości i żelaznej woli, która, jak wiem, jest w koledze obecna, owocna i zasilana - z wiecznie zielonych źródeł - pragnieniami godnymi olimpijczyków. Czuj duch! Do zobaczenia na bieżni! Niech guma podeszew twych butów płonie!

Łikend pod znakiem leniwego upływu czasu. Pogoda nie rozpieszczała. Żona w służbie nauki w mieście Bydgoszcz na zajęciach ze studentami. Wiktor i ja w mieście Toruń, a to na zajęciach Uniwersytetu Dziecięcego (sobota), a to zupełnie gdzieś indziej, ale raczej w mieszkaniu, bo dziecko na leczeniu jest. Książkę udało mi się przeczytać do końca (Arkadij i Borys Strugaccy - „Niedoskonali”), odkurzyć i podłogę pozmywać, coś jeszcze z pewnością się działo, ale nie nachalnie, wszystkiemu zaś przygrywała łagodna muzyka. Tak… Tak by to mniej więcej mogło wyglądać z pewnego oddalenia. Kiedy młody siedział na zajęciach, ja poszedłem do Biblioteki Uniwersyteckiej. Bardzo mi się tam podoba. Powinienem był zostać bibliotekarką.

Czy książki powinny dawać się „łatwo czytać”? Czy książki powinny być łatwe, jak – bo ja wiem – zupa pomidorowa w jedzeniu? Mniam, mniam i po książce. Schrupana i wysiorbana. Sam już nie wiem. Zauważyłem, że na jednym z portali o książkach, ta przeczytana przeze mnie ostatnio, w ocenie kilku czytających uzyskała miano „trudnej”, a przez to „nudnej”. No i jeszcze na końcu „nie wiadomo o co chodzi”… Kurna… Mnie się jakoś specjalnie ciężko nie czytało, a momentami było nawet porywająco, a że „nie wiadomo o co chodzi”, to nie robi na mnie wrażenia. Chyba przywykłem, przecież generalnie „nie wiadomo…”, więc dlaczego literatura miałaby wiedzieć?! ;-) Ludzie pióra nie mają łatwiej, a co mają powiedzieć ptaki?..

Jakby tu zgrabnie zakończyć? Sam nie wiem… Jest niby to spokojnie, niby łagodnie, ale pod powierzchnią jednak coś się dzieje. Te poruszenia są nieprzyjemne, bo nie odpowiadają na wydarzenia z kraju i ze świata. Występują w oderwaniu i raczej nie pomagają w uzyskaniu stabilności. E tam… Się pożyje, się zobaczy, co się wykluje. Tymczasem należy z wiarą patrzeć w przyszłość i śmiało projektować linię obrony. I prowadzić autoobserwację, aplikując sobie oddech za oddechem. Tak, na wszelki wypadek.

piątek, 22 kwietnia 2016

Wiosenne rozmemłanie



Żona Mówi: „Źle wyglądasz. Oczy masz przekrwione, no i sine pod oczami i zmarszczki i ogólnie BANIA”. Fakt. Nie prostuję, nie protestuję, źle wyglądam. Nachodzą mnie zmory, nie stadnie, ale zawsze to jednak liczba mnoga. Budzę się rano – Prince nie żyje. Kiedyś też umierali, ale nie aż tak. Teraz strach spać, bo jak się człowiek obudzi, to może już nie żyć. Tylko mniej się na ten temat wypowiedzi w sieci złowi, ale jego nieżycie i tak będzie definitywne. Będzie człowiek skrajnie martwy i wyciszony, na volume – „zero”. Ptaki nie śpiewają, w brzuchu nie burczy. Jest zatem tak, a tak. Trutta tutta, causa finta. Przynajmniej samochód mi się już nie popsuje…

Poszedłem wczoraj w piłkę z synem pograć. Przyszła też Zuzia. Graliśmy we trójkę. Szał. Oni we dwoje mieli łącznie mniej niż połowę moich lat. Odkrywcza konstatacja: jestem starszy od własnego dziecka! Pobiegać wieczorem już nie dałem rady, się mi nie chciało, się nie mogłem zebrać, się zleniwiłem. Jestem starannie stary. Oczywiście, że próbuję się pilnować i nie rozsiewać jeszcze – nawet metaforycznej - woni starości („woni”… chyba smrodu), ale nie ma co udawać, się jest w piątej dekadzie życia i procesy gnilne nie są mi obce, że o zgniliźnie moralnej nie wspomnę.

Nachodzą mnie – prócz zmór –wspomnienia. Literatura i film pełne są migotliwych scen z dzieciństwa i młodości. Jakaś łąka zielona tak, że „już nigdy nie będzie takiego lata”, opalona skóra na łydce, pomost i błyszcząca woda jeziora. Noce też. Pełnia pełni. Wódka z butelki na plaży. Zapach lasu. I weź tu człowieku żyj… ;-) No. Hodowla żalu, to urocze zajęcie, ważne tylko by nie ulęgać mu bezrefleksyjnie i w odpowiednich momentach przypominać sobie o trapiącej nas, w okresie arkadyjskim, sraczce.

W kinie z synem byłem na „Księdze dżungli”. Zwierzęta się ganiały, gryzły, pracowały dzielnie, a na końcu wygrał człowiek. Mniej mi się film podobał od uprzednio widzianego „Zwierzogrodu”. Tam też było o zwierzętach, ale przynajmniej wszystkie były ludźmi.

wtorek, 19 kwietnia 2016

Krótko - grają sobie jazz

Jak w tytule, choć co to właściwie jest jazz? Temat zombie od jakiegoś czasu unosi się nad światem i właściwie nie ma o czym pisać. Płytę mam od soboty, od tej która ostatnio minęła i nie mogę przestać się dziwić, że jest taka mnie się podobająca. Połączyli się Lao Che z Pink Freud i wyszło coś dobrego.


Koniec przekazu.

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Zeszytem w raka, białaczkę i ból egzystencjalny!



No, nie wierzę… Wiem: jestem malkontentem, człowiekiem złym, do cna zepsutym i zgorzkniałym, wiem, nie powinienem w takich sprawach zabierać głosu, ale co to kurwa jest blog lajfstajlowy?! Jakiż trzeba mieć lajfstajl, żeby takiegoż bloga prowadzić?! Zapewne być to musi lajf realizowany w stajlu godnym podziwu i naśladowania - tak mniemam, z pogardą własny lajf przy tym plebejsko żyjąc. Ech… Taki blog, to chyba ukoronowanie zjawiska, na które kiedyś już zwracałem uwagę. Właściwie w mojej reakcji jest spora doza odruchu i nie jestem w stanie powiedzieć, dlaczego budzi ono mnie aż tak negatywne uczucia. Przez chwilę chciałem rozwikłać tą zagadkę, ale ostatecznie zrezygnowałem… Lekkie, oblane karmelem i umaczane w wiórkach kokosowych, sztuczne NIC. Poniżej tylko dwa (oczywiście tendencyjnie wybrane) cytaty z wypowiedzi autorki/współautorki zwycięskiego bloga lajstajlowego. Oto Pani Ania!

Naturalność wygrywa, czytelnicy wyczuwają nawet lekki fałsz. My pokazujemy tylko pozytywne wydarzenia z naszego życia – to zabieg zamierzony.

Mój sposób na bloga lifestylowego? Przede wszystkim wiedzieć, co się chce powiedzieć czytelnikom, być szczerym i jakościowym – to dwa fundamenty.

Naturalność, w której pokazuje się tylko pozytywne i wyreżyserowane wydarzenia z życia, to nowatorska definicja naturalności, ale jeśli jest się przy tym jakościowym, to myślę, że autorzy dadzą radę jeszcze długie lata cieszyć zainteresowanych swoim np. spacerowym lukiem. Naturalnie.

Ze spraw mniej naturalnych, to umarł ksiądz Jan Kaczkowski. Nic o człowieku nie wiem. Kilka razy przepałętał mi się przez telewizor śmieszny koleżka w okularach z grubym szkłem i sepleniącą gadką. W radio usłyszałem jakieś urywki wypowiedzi, ale te urywki zrobiły na mnie większe wrażenie, niż blog lajfstajlowy. Jego wahania, jego niepewność i szczerość w mówieniu o kłopocie, jaki sprawia śmierć i umieranie - ale i podnoszące na duchu stwierdzenie, że „własnej śmieci nie da się spaprać” - to jest coś przydatnego, coś czego można się chwycić. Jak tonący brzytwy, ryzykownie, ale TO jest COŚ.

Telewizor… Rwa… Jest koncepcja taka, żeby kupić telewizor. Nieopatrznie powiedziałem synu memu, że jak zbierze połowę kwoty potrzebnej do kupienia PS4 czy innego iksboksa, to resztę dołożymy i zostanie szczęśliwym posiadaczem… Nie wziąłem tylko pod uwagę, że 1. zebranie ww. kwoty, przy hojności darczyńców łożących, to jest krótka chwila i 2. że trzeb będzie również kupić telewizor, który sprosta maszynie do gier… I oto tkwię w centrum wydarzeń, sprawdzam, porównuje, próbuję zrozumieć, co oznacza co. Dzwonię po pomoc, do – zdawałoby się – fachowca, człowieka dzień po dniu zetkniętego z elektroniką i spotyka mnie rozczarowanie, gdyż on nie wie, nie ma pojęcia, zupełnie jest enigmą w tej kwestii. Prowadzę rozmowy ze sprzedawcami, z których niezbicie wynika, że lud ów nie za bardzo kuma, co sprzedaje, a przynajmniej w połowie przypadków wie tylko tyle ile napisano na wywieszce przy sprzęcie. Znikąd ratunku i pomocy… Imput lagi, wyrażone w hercach częstotliwości, które nie wiadomo co opisują lub w zależności od producenta i modelu powinny podlegać dzieleniu bądź nie, nierównomiernie podświetlone matryce, subpiksele i fioletowe czernie… Oczywiście, przy zakupie odbiornika w kwotach powyżej 15 tysięcy, problemy zyskują inny wymiar, ale jak raz nie posiadam takiej sumy na zbyciu. Pozostaje zatem poszukiwanie i wiara. A czasu coraz mniej. Euro za pasem, igrzyska za pasem, no i w końcu FIFA nie powinna czekać. Ech…

Przesilenie wiosenne. Pogrzebów pełne błonia, zamachów moc i krwawej nędzy bezmiar. Ogólnie jest ok., ale i tak czuję się momentami, jak Depeche Mode, z którego na minutę przed koncertem odszedł Bono.

A żeby nie było, że przesadzam „aż tak”, to dla osób potrzebujących się zmotywować i pozytywnie nakręcić - link do wpisu na blogu lajfstajlowym. Zwłaszcza wzruszył mnie jeden z komentarzy, dla ułatwienia wklejam:

Normalnie zamiast dziś siedzieć w domu, jadę do centrum handlowego w poszukiwaniu zeszytu!!!!!!;)”

Wam też to radzę! Poszukajcie zeszytu, co tak będziecie bez sensu w domu siedzieć! Przecież jest na świecie tyla zeszytów, moc ich jest, nieprzebrane wprost zastępy, zatem, link: