wtorek, 30 sierpnia 2016

To czym ja się jaram



Luźna rozmowa wakacyjna o zakupie samochodu. Nic zobowiązującego. Padają nazwy marek, pomysły na co zwracamy uwagę, co jest ważne, że – wiadomo - bagażnik itp., itd. Wiktor z radością bierze udział, podrzuca swoje typy, zgłasza zastrzeżenia, obraża aktualny samochód, który nie popsuł się w dalekiej drodze. Wszystko pięknie do momentu, kiedy dowiaduje się, że raczej nie kupimy nowego samochodu z salonu. Łe… - pada wtedy. – To czym ja się jaram?.. Właśnie… Pytanie jest ponadczasowe.

Rzeczywistość. Na każde oko widzę inaczej. Na lewe więcej zielonego, na prawe więcej czerwonego. Albo odwrotnie. Zupełnie nie ma to znaczenia. Różnica ma znaczenie, że jest. Wynika z tego, że rzeczywistość zdjęciowa jest nierzeczywista. Zatem: takiego włala!











A co do samochodu, to jeszcze się zobaczy.

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Wakacje 2016 - I odsłona



Nadal nie mam fejsbuka. To jest moja metoda na próbę bycia trendy. Powinienem jeszcze dokupić do tego jakieś ciuchy, ale nie ma kasy.  Koncentruję się na tym, co czuję, a czuję że musi być taki nurt, w ramach którego hipertrendowo jest nie mieć fejsbuka. Oczywiście ideałem byłoby jednocześnie nie-mieć i mieć fejsbuka, żeby o jego braku można było informować społeczeństwo i żeby tego społeczeństwa podziw dla offowej postawy miał kanał dość szeroki, by nim popłynąć i żeby własną bezfejsbukowość można było jakoś skomentować-skonsumować, no, ale… nie da się to trudno. Stan na dziś jest taki, że jest brak.

Powrót z urlopu nastąpił w atmosferze niecoblu (jest taka instytucja „Powrót z U”, nie świadczy jednak pomocy w przedmiotowej sprawie), ale to chyba normalne. Grunt, że samochód się nie popsuł, ani zęby, bo zamiejscowy ból zęba w trakcie wakacyjnych objazdów, to ból podwójny. Na szczęście nie miał miejsca, zatem nie ma powodu, by poświęcać mu więcej czasu. Podróżowaliśmy, po wodzie pływaliśmy, w morzu się pławiliśmy, by ostatecznie wylądować na wsi lubelskiej. Nastąpiła pełna regeneracja sił, wysypianie się było na porządku dziennym, nawet bezsenności były ok., bo następowały po nich senności kompensujące, zajęcia wyrównawcze w błąkaniu się po mar mokradłach. Wakacje – szybka projekcja skojarzeń i jarzeń – wyluzowane szoty, ciemna noc, kiedy widać gwiazdy, „aiowszem, dlaczegoby nie, nie prowadzę”, piasek na plaży, i takie tam pierdoły, zupełnie nieistotne w prawdziwym świecie i w tej swojej nieistotności najlepsze, de lux właśnie, jak pasztetowa – jest taka!. Brak wagi, brak harmonogramu, plany tylko rachityczne i do podważenia w każdym momencie, spontan w leżeniu, dynamika warzywa w najważniejszych momentach igrzysk olimpijskich, jednocześnie jednak spacery po 15 kilometrów i czas na świeżym - o pierwszej klasie świeżości! – powietrzu, spędzany w wymiarze 24 h! U nas otwarte 24 ha na dobę, zawsze z dostępem do powiewu, promieni i kropel! Na bliźnich też można liczyć, włączą ci na cały wyciągnięty spod pokładu głośnika regulator debestofy Krzysztofa Krawczyka! Ha! Jak to przeszkadza?! Ok. To były marginalia/migrenalia ogół zaś, to na przestrzał cisza, zawodzenie wiatru w olinowaniu, szum fal i mazurek dąbrowskiego, kiedy naszym nic się nie stało i wygrali. A że wpadłem do wody i zatonąłem okulary, to trudno, teraz nie mam wyjścia, muszę kupić nowe, pewnie modne – właśnie, w komplecie do braku fejsbuka! I nie biegałem! Całe, przestrzenne, aż skrzące się od możliwości 3 (słownie: trzy) tygodnie bez jednego kilometra mego świńskiego truchtu, w kategorii „biegam”. Nic. Ja hefalump biegowy, truchtoleń sumujący dystanse w akcji „Pączki mierzone centymetrami”, ja wiozący ze sobą ubranka, buciki, słuchaweczki i kilka mocnych postanowień, gdzieś tak w drugiej dobie urlopu postanowiłem: „Ni …ja!”. I wytrwałem. Tak, jestem z siebie dumny. Decyzja podjęta niby na trzeźwo, ale nie ma się co czarować! Nie takie trzeźwości podszyte są degrengoladą alkoholową. To dzień biały, to miasteczko, w ręku tylko jałowy wafelek przekładany masą czekoladową, ale przecież nie ma zmiłuj, całość tego dnia, ze wszechświatem na dokładkę, unosi się na trzech nawalonych do granic możliwości żółwiach dryfujących po morzu archetypicznego spirytusu, a każdy w inną stronę i wszystkie zygzakiem i lekko tonąc, nawet pomimo dmuchanych rękawków do pływania, litościwie założonych im przez Pana Boga, stworzyciela nasion i innych artykułów do prasy plotkarskiej i tepe. Zatem nie było biegu, było wpław poruszanie się we wodzie, były wzmiankowane wyżej spacery, w tym po lesie iglastym i mieszanym, był grill rozpalany ekologicznie. Fajnie było. Acha i zapomniałbym, w życiu nie usłyszałem w sierpniu tylu kolęd, co w tym roku. W dodatku po rosyjsku!

Poza tym, robiłem zdjęcia, w tym straszne, w cyklu „Proszę się nie krępować. Smacznego”. Pamiętajmy – to może przytrafić się każdemu.



Ok., dość tych rewelacji – relacji. Notka się urywa, jak hejnał mariacki. Czas na ostatnie dni wakacji. Trzeba żyć, żeby potem móc się wyciszać, przeżuwać przeżyte, dawać sobie z tym radę, jednocześnie jeszcze radząc innym, może jakiś poradnik?.. – zastanowię się jeszcze. Tyle mnie spotkało w te wakacje i w poprzednie przecież też, a jakby jeszcze do tych głębokich wzruszeń wakacyjnych dołożyć te z młodości, te – wiecie – kiedy popełniłem tyle dziwnych życiowych błędów ortograficznych (z których oczywiście wyciągnąłem konsekwencje), to śmiało mógłbym wydać CAŁĄ serię poradników. „Poradnik min paradnych – jak przeprosić, samym wyrazem twarzy, zanim śmiertelnie obrazisz najbliższych”. „Rewelacyjne relacje (nie tylko międzyludzkie). Bądź jak Dariusz Szpakowski - mów, aby modlono się o ciszę!”. „Origami. Czakaramy z kolorowego papieru toaletowego – zawsze przy tobie, przydatne nie tylko w toalecie!”. Dość, dość, dość. Na ten moment dość notki. Pa!

niedziela, 21 sierpnia 2016

Urlop taki, że się rozdwoiłem!

Taki był właśnie urlop. I mam dowody.






Były też inne zjawiska, ale na inne zjawiska przyjdzie jeszcze czas. Albo nie przyjdzie. Jak zawsze.
Pozdrawiam wszystkich troje czytelników bloga/blogu.