poniedziałek, 19 grudnia 2016

Trochę smutny grudzień...



Biegłem któregoś wieczoru przez miasto i przez chwilę czułem się, jakbym grał w filmie. To chyba przez muzykę z radio. Każdemu polecam „Magiel Wagli” w Trójce. Ta audycja jeszcze jest. W którymś z artykułów w Internecie padła informacja, że - w wyniku „dobrej zmiany” - ze stacją rozstało się już 17 osób! Najgroźniejsi z nich – uwaga! -  "publiczne nękali Zarząd" m. in. "żądaniami przystąpienia do mediacji". Strzeżcie się tych, którzy nękają próbami rozwiązania konfliktów!!!

Nie mam się czego chwycić… Są takie momenty w życiu, że brak jest punktów zaczepienia. Oczywiście – bez dramatyzowania! Nie tak się człowiek nie chwytał i nie tak nie miał się czego chwycić! Ha! Nie takimi substancjami się nie ratował i nie takich nadziei sobie nie robił. I nie tak nic się nie stało! Nie takie nic się nie stania przeżywał, wylizywał się, a z bandaży robił wstążki i używał do występów artystycznych, no pseudoartystycznych.

Smutno mi. Gdybym miał wymieniać wszystkie powody, to byłyby dwie, może trzy główne ich grupy, ale upublicznię tylko jedną: sytuacja w kraju i na świecie. Aleppo – dramat w czystej postaci i to, co od piątku dzieje się w polskim parlamencie i okolicach. Co do niszczonego miasta i zabijanych w nim ludzi, to sprawa nie wymaga wyjaśnień, a co do sytuacji w kraju… Jest we mnie zagmatwanie. Linie podziału nie są proste, nigdy jakoś specjalnie nie ciągnęło mnie ku czerni i bieli, znaczy, może i ciągnęło, ale jakoś tak wychodziło, że nie zaciągnęło. Oczywiście są ikony mroku: Hitler czy Stalin, ale już kuzyn z dzieciństwa choć mroczny, to jednak nabiera rumieńców w tym swoim zielonym sweterku. Wracając do kraju: siedziałem sporą część soboty i niedzieli i patrzyłem w telewizor. Patrzyłem na Pana Michała Szczerbę, jak przyczepia kartkę i odczepia kartkę i jak – ni z tego, ni z owego – zostaje wykluczony. Ciekawi mnie, czy kierownictwo PiS obejrzało powtórkę tego brutalnego i bezpardonowego ataku, jakiego dopuścił się poseł Szczerba? Kartka była biała, literki z napisem „wolne media w Sejmie” czarne, a sam poseł wyzywająco uśmiechnięty, to mogło doprowadzić do furii. Mówiąc zaś serio: ja w tym wystąpieniu nie zauważyłem niczego, co kwalifikowałoby je do tak ostrej reakcji. Samo sedno sprawy, czyli planowane wystrzelenie dziennikarzy z parlamentu - o! - to jest kwestia, która powinna wkurzyć! I wkurzyła. A potem, to już „poniosło, poniosło, poniosło, na całego, na umór, na ostro”. No, może na szczęście nie „na umór”, ale gorąco było. Mnie zastawia teraz czy w Sali Kolumnowej było kworum? - to jest dla mnie podstawowe pytanie, a przynajmniej jedno z podstawowych. Bo jeżeli nie, to jest słabo, bo to oznacza, że Państwo z PiS mogą spotkać się w dowolnym składzie, w dowolnym miejscu  i „stanowić prawo” całemu państwu. A podpisy złoży się później albo i nie złoży, bo właściwie, kto to sprawdzi?

A tu święta za pasem. Choinkę mamy ubraną, wczoraj Asia z Wiktorem i Zuzią piekli pierniki, większość prezentów została kupiona i niby wszystko gra, a jednak zewsząd docierają do mnie sygnały, że coś jest nie tak… Jako osobnik o jednak dość zaburzonym kontakcie z rzeczywistością, staram się nie przesadzać w reakcjach, ale wobec naporu impulsów mój system staje się nerwowy. Nie pomaga czytanie prozy Philipa K. Dick’a, można wręcz zauważyć, że czytanie prozy tegoż sprawę pogarsza, bo podmywa resztki zaufania do rzeczywistości. Parę lat temu doszedłem już do tego, że pomiędzy tym, że dzieje się coś dziwnego, a tym, że sam zaczynam funkcjonować dziwnie jest różnica, ale niestety, to pierwsze ma istotny wpływ na to drugie… Biorąc zatem poprawkę na siebie i nie odchodząc jeszcze od zmysłów, chciałbym życzyć Państwu, żeby nie było gorzej, bo gorzka czekolada, to nadal jest czekolada. Pozdrawiam serdecznie.



poniedziałek, 5 grudnia 2016

Dymanie ducha - notka marginalna



Przeczytałem: „Drugi dziennik” Pilcha (prawie cały, bo mnie jednak zawiódł) i „Między nami dobrze jest” Masłowskiej i widziałem przynajmniej dwa filmy: „Śmietanka towarzyska” W. Allena i „Fantastyczne zwierzęta” wg scenariusza autorki H. Pottera. Masłowska i filmy ok.

Z zawałem narastającym przyglądam się sytuacji geopolitycznej w naszym kraju. Jako osoba umiarkowanie katolicka z niepokojem notuję coraz wyraźniej widoczny mariaż obecnej władzy z jedną z form ruchu religijnego, a konkretnie z jego objawem w postaci Radia Maryja. Obchody 25-ciolecia stacji, na których A. Duda jako Prezydent RP dziękuje za: „za wielkie dzieło wspólnoty, miłosierdzia, budowania siły polskiego społeczeństwa i siły polskiej państwowości” (cytat za Onetem), wydają mi się wręcz groteskowe. Gdzie to dzieło wspólnoty? Gdzie tu miłosierdzie? Budowanie siły polskiego społeczeństwa?! Styl budowanie wspólnoty w oparciu o wskazywanie wrogów, którzy nieustannie nastają i dybią i których trzeba zniszczyć, to wg mnie raczej wykluczanie i dzielenie niż budowanie. Oczywiście jest grupa ludzi, którym to pasuje i którzy dobrze się w tym czują, ale nie rozciągałbym tego efektu na całe społeczeństwo. I nie chodzi mi o wartości, jakie prezentuje RM, ale o to, że nie pozostawia ono przy tym przestrzeni dla innych, o to że „co nie z nami, to przeciw nam”. A już o. T. Rydzyk dodający otuchy Panu Misiewiczowi, to jest figura tak dokumentująca sposób postrzegania rzeczywistości w podziale na „dobrzy my i źli oni”, że właściwie niczego więcej nie trzeba. Facet, który ewidentnie złamał/ugiął prawo i którego nie dało rady wybronić nawet jego środowisko partyjne tutaj zostaje poklepany po ramieniu i podniesiony: „bo nie każdy by wytrzymał to co pan, taki poniewierany, tylko wielcy to wytrzymają. Niech pan będzie wielki duchem”… Oczywiście – żeby nie było – ja również życzę Panu Misiewiczowi i nam wszystkim, żeby był on wielki duchem…

Niby nie palę, ale jak mnie najdzie Boziobóg i poczęstuje, to zapalam. Zapalam i ćmię. Ćmimy we dwóch. Na balkonie. No, na balkonie, bo po domach/mieszkaniach się teraz nie smrodzi. Nawet Boziobogom zakazano… Oni zaś stosując się do zakazu potwierdzają zasadę, że są wszechmocni, tzn. mogą wszystko, nawet zastosować się do zakazu, do którego mogą się nie stosować.
- Słyszałeś, twoje radio obchodzi urodziny? – zagajam po trzecim sztachu.
- Trudno nie słyszeć, słyszę wszystko i na dowolne dwadzieścia pięć lat do przodu, ale to nie jest moje radio. Raz czy dwa byłem na antenie, ale biała gołębica, to nie ten klimat. Rzucili kamieniem – odpowiedź Bozioboga trochę mnie zaskakuje.
- Acha… - wypuszczam dym. Sezon jesień/zima nie jest łatwy dla palacza okazjonalnego. Imperatyw nałogu słabo motywuje, a przyjemność obcowania z Boziobogiem też – w związku z jego zgorzkniałym introwertyzmem - bywa wątpliwa.
- Ale przecież Ty tu rządzisz. Mógłbyś zrobić z tym porządek. Nawet gołębie srają… -  podrzucam trop.
- Ta… A słyszałeś o wolnej woli? – pyta retorycznie, bo przecież wie wszystko, włączając w to również, że i owszem, temat nie jest mi obcy.
- Czyli nic się nie da zrobić… Cóż – próbuję znaleźć jakiekolwiek pozytywy. - Może chociaż Pan Misiewicz nadmie ducha i w przyszłym roku o tej porze będzie można kupić wielkie baloniki w takim właśnie kształcie? A może trzeba mu pomóc w ducha dymaniu?.. – poddaję pomysł, pomocną dłoń, usta pełne frazesów, bo przecieżgdzież – ach! - tym płucom cherlawym, do takich duchowości się rwać?..
- Nie potwierdzam, nie zaprzeczam – Boziobóg… Mistrz asertywnego taktu. Że o numerach w totka nie wspomnę… Niczego nie mam z tej nieznajomości. Że czasem zapalę częstowanego papierosa? W siedmiu przypadkach na osiem, paragon z nabitą paczką fajek i tak znajduję później w mojej kieszeni.

Nadchodzi Boże Narodzenie. Asia przygotowała dla Wiktora kalendarz adwentowy. Bardzo ładny, choć momentami ryzykowny koncept, zwłaszcza wobec przewidywanego przez syna z siedemnastym dniem grudnia podarunkiem w postaci majtasów… No wziął i wymacał, huncwot niecierpliwy, zakała rodu o gorącej głowie i chłodnych stopach. Cios majtasowego podarku może – w opinii syna – złagodzić tylko fakt nadruku na niewymownych pokemona o imieniu Pikaczu… Czas pokaże, jak to tam będzie/było.


czwartek, 24 listopada 2016

Powolutku do przodu



Wajda umarł. Cohen umarł. Jeszcze parę innych osób też umarło. Zawsze, jak zejdzie z tego świata artysta - a jak zejdzie artysta wielki to zwłaszcza - pojawia się komunikat o „niepowetowanej stracie” i że nasze dalsze istnienie będzie teraz już niemożliwe… Odbiera nam oddech, siłę, rozum. Co najmniej kilka razy w roku przeżywamy dramat, którego nie powinniśmy przeżyć, a jednak… dajemy radę! Przypomina mi to trochę sytuację – tylko z drugiego bieguna emocji - z talentszołów, kiedy to jeden czy drugi juror po występie uczestnika na moment zamiera, po czym wyraża zachwyt nad zachwytami i komplementuje w sposób tak napompowany i sztuczny, że patrząc na to z delikatnego ziewu znudzenia i zażenowania płynnie przechodzę do wymiotów. (Z tego też powodu ograniczam oglądanie talentszołów, szkodzą mi na posiłki). Media mają tendencję do podbijania emocji, nie zmienimy tego, a jedyne co da się zrobić, to wbrew nawałnicy dowlec się jakoś do dnia następnego.

Z Listopadowych atrakcji towarzyskich odbyły się już dwie, czyli wizyta ludzi znad morza i obejście urodzin małżonki Mej Joanny. Oba spotkania udane, bo oba pełne pozytywnych emocji. Z Gdańszczanami wybraliśmy się do Młyna Wiedzy i muszę powiedzieć, że to miejsce robi na mnie coraz lepsze wrażenie. Raz jeszcze przypomniał mi się Londyn i raz jeszcze utwierdziłem się w przekonaniu, że nasze jest lepsze. Urodziny małżonki Mej Joanny zaś charakteryzowały się wysokiej jakości perlistym dowcipem doborowego towarzystwa i przesmacznym trunkiem księżycowym. Lampki choinkowe siały blask i budowały atmosferę. Teraz przed nami już tylko wesele, a skoro wesele, to wiadomo, że będziemy się weselić!

Legia wykonała historyczny mecz z Borussią Dortmund. Jak włączyłem TV po 30 minutach spotkania, to wynik już był pokaźny, a jego kształt ostateczny mógł zawstydzić hokeistów. No i dobrze! Niemce strzelają, ale i my im odstrzelujemy! Mniej, rzadziej, ale zawsze. Nie będzie nam sąsiad złowrogi kopał dupy bez strat własnych! I tego trzeba się trzymać, a jak poprawimy obronę, to i z pierwszym składem BVB damy radę!

Postanowiłem ograniczyć się fizycznie. Psychiczne bariery i blokady zaindukowały się we mnie samoistnie, teraz czas ściągnąć cugli temu rozbrykanemu źrebaku! Taki żart! Jednak jaka by nie była etiologia, to zamiar jest jednoznaczny: biegać wolniej. Nie to, żebym do tej pory mknął i „połykał przestrzeń”, ale od teraz będę poruszał się wolniej. Wszystko w celu przywrócenia sobie radości z powłóczenia nogami i zdjęcia z siebie obowiązku osiągnięcia wyniku. Tak, było coś takiego… Że niby biegamy tempem nie niższym niż… (A najlepiej troszeczkę niższym niż nie niższym niż…). Nawet głęboko upośledzone założenia i żenujące rekordy do pobicia, czy też nisko powieszone poprzeczki, to są jednak wyzwania. Paradoksalne i obnażające mizerię kondycji ludzkiej, ale jednak… Od teraz koniec z tym wszystkim! Może dojdę do całkowitego fristajlu i za którymś razem pójdę na stadion i po prostu położę się na trawie. Ot tak, by się zorientować, co w niej piszczy.

 Reasumując: sobie i Państwu życzę dystansu do świata i bliskiego kontaktu ze sobą samym. Sto lat.

czwartek, 10 listopada 2016

Staram się być na bieżąco, ale...



Pusto. Pusto w głowie = pustosłowie. A takie miały być pejzaże i kontrowersje! Nie ma. Pozostaje omówienie spraw bieżących. No, może nie zawsze bieżących. Bieżącość umowna.

Radiowa Trójka Ale. Jeszcze słucham, ale jak długo? Na tyle, na ile można, staram się nie interesować polityką, ale w tym momencie politycy i ich działania wtargnęli mi do domu. Chciałem napisać, że „nie rozumiem” tego co robią, ale przecież tu nie ma czego rozumieć. Tym państwu wydaje się, że jak będą do mnie mówić, to ja będę ich słuchał, ale nie wzięli chyba pod uwagę, że prędzej wyłączę odbiornik. Na przykład 1. dzień Listopada, rano. Budzę się, włączam radio, lubię – jeszcze leżąc – posłuchać, więc włączam. Włączam zatem i?.. W pierwszej chwili myślę, że ktoś przestawił stację na Radio Maryja, ale nie, to jednak Trójka, ale czy aby na pewno? Ja rozumiem, że Wszystkich Świętych  jest osadzone – ba! – od zarania dziejów fundowane przez chrześcijaństwo, ale czy nie da się inaczej? Bez piętnastu razy: „ksiądz”, „kościół”, „błogosławiony”, „święty” itd.? Jak będę chciał posłuchać tego typu stricte religijnej prelekcji i pochwały Kościoła Katolickiego, to bez trudu sam przełączę na Radio Maryja i znajdę. Musiałem radio wyłączyć, bo nie dałem rady tego słuchać. Ewidentnie nie jestem już targetem. To, że jedna czy druga audycja nie będzie mi pasować, to jest „mój problem”, ale to, że zwolnionych, „przesuniętych”, „odsuniętych”,  tych którzy „sami zrezygnowali” jest aż tylu, to już jest coś poważnego. Miałem wątpliwą przyjemność pracować w miejscu, gdzie człowiek boi się szczerze rozmawiać, bo nie do końca wie, jak taka rozmowa może się skończyć i do czego doprowadzić i od pewnego czasu mam wrażenie, że podobna sytuacja panuje w Trójce. A to w rozmowie na antenie jakiś słuchacz będzie życzył siły i wytrwałości apelując jednocześnie, by pracownicy „nie dali się skundlić”, na co redaktor Kuba Strzyczkowski zareaguje jedynie lapidarnym: „proszę zwolnić mnie z konieczności komentowania tego głosu”. A to redaktor Wojciech Mann przyjmując poranne życzenia i słowa otuchy od słuchaczki, skwituje je zdaniem o „takich czasach”, które przecież miną. A to wreszcie każda nieobecność do tej pory mówiącego z głośnika o tej i o tej godzinie redaktora, budzić będzie serię pytań od słuchaczy, czy aby jeszcze jest zatrudniony i o co chodzi? Zresztą, wywiady i informacje dostępne w sieci w sposób oczywisty pokazują, co i jak się dzieje. Nie opowiadając się po żadnej ze stron sporu politycznego, nie mogę nie dostrzec, jak rozwalają coś, co lubiłem i czego słuchałem. Nie lubię ich za to.
A tutaj cytat z pomieszczonego w Internecie wywiadu z Maciejem Orłosiem o Teleexpresie: „Zobaczyłem, że cały ten obszar symbolicznego Placu Powstańców, coraz bardziej się zagęszcza. Że jest coraz więcej osób, które przychodzą z różnych miejsc typu Telewizja Republika albo Telewizja Trwam. Ludzie nie ufają sobie wzajemnie, nie wiadomo, co przy kim można powiedzieć, że to zostanie doniesione. Zaczynamy mówić przyciszonymi głosami, boimy się rozmawiać przez telefon. I to nie są żarty, tylko prawdziwe obawy”.
A tutaj kawałek z wywiadu z W. Mannem, który odpowiada na pytanie o to, czego mu żal: „Bardzo mi żal tamtej atmosfery spokoju, pogodnego robienia radia, braku zagrożeń, obaw i oglądania się, czy ktoś niepowołany słucha naszej rozmowy. To jest bardzo nieprzyjemne, ta stęchlizna w powietrzu”.

Ktoś mi powie, że to są normalne warunki w pracy, że to jest zmiana na lepsze?

Czarny Marsz czy też Czarne Marsze. Mam z tym problem, którego nie mam siły tłumaczyć, ale w moim widzeniu obie strony weszły na taki poziom uogólnień, że nie daję rady tego ogarnąć. Z jednej strony, jacyś mityczni zupełnie „obrońcy życia”, a z drugiej wszystkie „kobiety” tego świata. Oczywiście intuicyjnie i odruchowo jestem za „kobietami”, tu nie mam wahań, ale nie jestem przecież tym samym za zabijaniem dzieci, a przynajmniej nie jestem za zabijaniem dzieci tak wprost. Drażni mnie, że opowiedzenie się po stronie „kobiet” powoduje, że momentalnie staję się mordercą. I żeby sprawa była jasna: nie jestem za ściganiem i wsadzaniem do więzień kobiet, które zdecydują się na aborcję. Przyjmuję, że każda taka decyzja jest dramatyczna i wynika z głębokiego namysłu i nikt, ale to nikt nie podejmuje jej, lekko li tylko i wyłącznie w imię błahostek. Jakbym nie reagował, Czarne Marsze się odbyły i pewnie jeszcze będą się odbywały, bo z tego co widać, to rządzący w sprawie „obrony życia” są nieugięci i trzymają pion moralny. No, lekko się tylko czasem zakolebią, jak - bo ja wiem - ćcina myśląca.

Chciałem zadzwonić wczoraj do domu rodzinnego, żeby dowiedzieć się czy matka z ojcem zaakceptowali wybór obywateli USA i czy uznają Donalda Trampa, ale odpuściłem… Bo jeżeli nie, to co ja z tym z robię, a jeżeli tak, to co z tego? Poza tym właściwie wszyscy – mniej lub bardziej wielkodusznie - się zgodzili, więc nie chcę ryzykować konfliktu międzynarodowego i jakichś fochów. Są ważniejsze sprawy, np. we wtorek spadł na mnie śnieg! Mały, słaby, drobny i nie rokujący na utrzymanie się na ziemi, ale jednak śnieg.

Ogólnie zaś Listopad jawi się imprezowo. Wizyta gości z nadmorza, impreza z okazji urodzin małżonki Mej Joanny, wesele, na które zostaliśmy niespodziewanie zaproszeni i w którym weźmiemy udział. Trzy łikendy, trzy różne wyzwania towarzyskie, ale wspólny mianownik, alkohol będzie wszędzie.

Na ten moment, to wszystko.

poniedziałek, 24 października 2016

Nie taki Listopad straszny, jak się ładnie umalujesz



Tak, pracuję w korporacji przegranych, ale śmieszą mnie ci, co brandzlują się w własną wytwornością. Te: ochy, achy, wymarzone morza gorące, kreacje internetowe bez zmarszczek, majtek, czy kawałka cienia. Lajfstalowe wiśnie na torsie. No… Trzyma mnie jeszcze odruch wymiatania po blogerach lajfstalowych…

Tak, ciężko znoszę szczęście ludzi - nie wyłączając z tego grona siebie - do tego stopnia, że w nie nie wierzę! I bardziej ufam swoim przeczuciom niż ich słowom. Wrodzony i irracjonalny lęk przed lekami na lęk, że odejmą władze umysłowe i sprowadzą błogą radość… Bosz… Skąd to przekonanie, że radość i szczęście to atrybuty debilizmu? Nie wiem…

Mam już tyle lat, że mogę wspominać. Mam też na koncie sporo zapomnień, przeinaczeń, odbarwień, szachownic z czarnych dziur  i białych plam.  Ilu ludzi wpadło w moją osobistą otchłań? Oczywiście nie wiem, ale mam też świadomość, że i ja wiele razy rozpłynąłem się we mgle. Nie jest miło dowiedzieć się o tym, ale oczywiście nie mamy wpływu na to, jak nas utylizują. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że dzieje się to w sposób naturalny, w procesie wietrzenia, erozji, a nie jest wynikiem wykonania świadomego wyroku. Skazanie na zapomnienie, niepamięć i wymazanie, to smutna perspektywa, ale życie przecież jest smutne, więc właściwie całość komponuje się prawidłowo.

Zbliżamy się do Dnia Zadusznego i jak co roku w mediach odbędzie się wyliczanka i wspominanie tych, co być może są po drugiej stronie, a na pewno nie ma ich tutaj. Lista nazwisk będzie imponująca - póki co jeszcze bez nas. A może w tym roku pochylić się nad żyjącymi, nad tymi jeszcze dyszącymi i tylko w nas już żywcem pogrzebanymi kolegami i koleżankami? Bo potem będzie za późno, stosy banałów, że się nie zdążyło, że żal, że gdyby teraz była jeszcze jedna szansa… E tam… Nieboszczyk, to jest jednak nieboszczyk i jest moje ulubione niebo w nieboszczyku. Przecież te litry łez to nad sobą wylewamy, a oni to tylko pretekst.

A miał to być taki aktywny miesiąc! Jeszcze 16. października spojrzenie na licznik przebiegniętych kilometrów dawało nadzieję na niezły wynik, aż tu nadszedł cały tydzień bez nogi… I nie była to  ogólnopolska kampania, czy inny wybryk obchodów świąt bardziej lokalnych, po prostu stopa indywidualnie i samorzutnie odmówiła współpracy. Jeszcze w niedzielę przedostatnią dała oparcie piętnastu kilometrom, a już we wtorek, nie puchnąc i nie siniejąc, niczego nie sygnalizując, nagle, o świcie zaczęła boleć. Tak… Szkoda. Raz jeszcze plany runęły w gruzach, życie okazało się kruche jak herbatnik wypadnięty z okna samochodu na trasę szybkiego ruchu, a przyszłość ukazała swą prawdziwą twarz Iksa.
A’propos niewiadomego… Syn przygotowuje się do konkursu matematycznego. Trzecia klasa podstawówki. Jak przykrym bywa moment, kiedy tłumaczy mi sposób rozwiązania zadania, które - w jego mniemaniu - jest oczywiste, a dla mnie stanowi zagadnienie bardziej niż trudne… I raczej chodzi mi tu o akcentowanie własnej ułomności niż – oczywistą! – radość z mocy obliczeniowych dziecka. Lament nad własną tępotą…

Jak widać z powyższego: fizycznie słabo, intelektualnie słabo, emocjonalnie ledwo wiążę koniec z końcem, a w innych obszarach nie lepiej. No jesień z twarzy i postury wyziera. Smutny debil spogląda przez szybę na deszcz i już nawet nie zastanawia się: „o co kaman”? Oczywiście, że użala się nad sobą, bo jest do tego predestynowany geopolitycznie i genetycznie. Po prostu nie ma wyjścia, musi zapaść się pod ziemię i jeszcze przed 1. Listopada zakolegować z przykrą wizją. Życie, to przyjmowanie przykrych wizji „na klatę”… A w międzyczasie trzeba jeszcze „dawać radę”, funkcjonować, pomagać staruszkom na przejściach dla pieszych, no po prostu żyć normalnie. I czy to nie za wiele, jak na nadchodzący miesiąc listopad?

Dobra, nie ma co popadać w defetyzm skrajny, wystarczy popadywanie deszczu. Ostatecznie przecież noga jednak boli mniej i może już w tym tygodniu pójdę na stadion? A że nie przebiegnę tyle co mógłbym gdyby nie kontuzja, to trudno.  Działający w pracy, jednoosobowy  think tank od matmy wspiera Wiktora, a ja, jako nośnik wiedzy, też się czegoś po drodze nauczę. Co zaś do reszty, to się zobaczy, bo mówić o tem nie ma co, gdyż, jak powszechnie wiadomo: „reszta jest milczeniem”.

Żegnając się - mimo wszystko - wyrażam głębokie przekonanie, że będzie lepiej, że wszystko się polepi i scali i nadejdą jeszcze dni pełne słońca, a ogólnie będzie ok. W Listopad wchodzę pod flagą Sierpnia!