czwartek, 24 listopada 2016

Powolutku do przodu



Wajda umarł. Cohen umarł. Jeszcze parę innych osób też umarło. Zawsze, jak zejdzie z tego świata artysta - a jak zejdzie artysta wielki to zwłaszcza - pojawia się komunikat o „niepowetowanej stracie” i że nasze dalsze istnienie będzie teraz już niemożliwe… Odbiera nam oddech, siłę, rozum. Co najmniej kilka razy w roku przeżywamy dramat, którego nie powinniśmy przeżyć, a jednak… dajemy radę! Przypomina mi to trochę sytuację – tylko z drugiego bieguna emocji - z talentszołów, kiedy to jeden czy drugi juror po występie uczestnika na moment zamiera, po czym wyraża zachwyt nad zachwytami i komplementuje w sposób tak napompowany i sztuczny, że patrząc na to z delikatnego ziewu znudzenia i zażenowania płynnie przechodzę do wymiotów. (Z tego też powodu ograniczam oglądanie talentszołów, szkodzą mi na posiłki). Media mają tendencję do podbijania emocji, nie zmienimy tego, a jedyne co da się zrobić, to wbrew nawałnicy dowlec się jakoś do dnia następnego.

Z Listopadowych atrakcji towarzyskich odbyły się już dwie, czyli wizyta ludzi znad morza i obejście urodzin małżonki Mej Joanny. Oba spotkania udane, bo oba pełne pozytywnych emocji. Z Gdańszczanami wybraliśmy się do Młyna Wiedzy i muszę powiedzieć, że to miejsce robi na mnie coraz lepsze wrażenie. Raz jeszcze przypomniał mi się Londyn i raz jeszcze utwierdziłem się w przekonaniu, że nasze jest lepsze. Urodziny małżonki Mej Joanny zaś charakteryzowały się wysokiej jakości perlistym dowcipem doborowego towarzystwa i przesmacznym trunkiem księżycowym. Lampki choinkowe siały blask i budowały atmosferę. Teraz przed nami już tylko wesele, a skoro wesele, to wiadomo, że będziemy się weselić!

Legia wykonała historyczny mecz z Borussią Dortmund. Jak włączyłem TV po 30 minutach spotkania, to wynik już był pokaźny, a jego kształt ostateczny mógł zawstydzić hokeistów. No i dobrze! Niemce strzelają, ale i my im odstrzelujemy! Mniej, rzadziej, ale zawsze. Nie będzie nam sąsiad złowrogi kopał dupy bez strat własnych! I tego trzeba się trzymać, a jak poprawimy obronę, to i z pierwszym składem BVB damy radę!

Postanowiłem ograniczyć się fizycznie. Psychiczne bariery i blokady zaindukowały się we mnie samoistnie, teraz czas ściągnąć cugli temu rozbrykanemu źrebaku! Taki żart! Jednak jaka by nie była etiologia, to zamiar jest jednoznaczny: biegać wolniej. Nie to, żebym do tej pory mknął i „połykał przestrzeń”, ale od teraz będę poruszał się wolniej. Wszystko w celu przywrócenia sobie radości z powłóczenia nogami i zdjęcia z siebie obowiązku osiągnięcia wyniku. Tak, było coś takiego… Że niby biegamy tempem nie niższym niż… (A najlepiej troszeczkę niższym niż nie niższym niż…). Nawet głęboko upośledzone założenia i żenujące rekordy do pobicia, czy też nisko powieszone poprzeczki, to są jednak wyzwania. Paradoksalne i obnażające mizerię kondycji ludzkiej, ale jednak… Od teraz koniec z tym wszystkim! Może dojdę do całkowitego fristajlu i za którymś razem pójdę na stadion i po prostu położę się na trawie. Ot tak, by się zorientować, co w niej piszczy.

 Reasumując: sobie i Państwu życzę dystansu do świata i bliskiego kontaktu ze sobą samym. Sto lat.

1 komentarz:

  1. Przyłączam się bardzo chętnie do fristajlu polegającego na polegiwaniu na trawie - to jest jedna z moich bardziej ulubionych aktywności fizycznych :)

    OdpowiedzUsuń