czwartek, 22 września 2011

Smętna nuta

Dzień dobry. Jesień. A jak jesień, to wiadomo, że liście lecą z drzew, znowu mam doła i znów pragnę śmierci, a na dokładkę można w głowę oberwać spadającym kasztanem. Ale ja nie o tym, a przynajmniej nie tylko. Dzisiaj chcę napisać o piosenkach. Jakiś czas temu przeczytałem książkę pana Wojciecha Mana,  który zamieścił w niej kilka rankingów piosenek, w kilku kategoriach. Pomiędzy innymi była tam też chyba  kategoria „najbardziej dołujące” czy jakoś tak, chodziło w każdym razie o piosenki smutne. I ja też – trochę na okoliczność jesieni -  chciałbym takie niewesołe piosenki tu zaprezentować. Oczywiście, każdy wybór skażony jest i subiektywny i ograniczony, ale co mi tam. 
Zacznę rocznicowo. Jak donosi dzisiejsza GW: „Za dwa dni minie 20 lat od ukazania się ostatniej przełomowej płyty w dziejach muzyki rockowej”. O jaką płytę chodzi? Chodzi o „Nevermind” Nirvany. Niewesołych kawałków tego zespołu można znaleźć co najmniej sześć, jest więc z czego wybierać. "Something in the Way" w wersji z koncertu bez prądu.



Ok. W tej samej notce w GW napisano, że w roku 1991 ukazała się przynajmniej jeszcze jedna ważna płyta, a mianowicie „Achtung Baby” zespołu U2. Faktycznie, potwierdzam, bardzo fajna płyta. Słyszę raz po raz, że U2, to najbardziej przereklamowany zespół na świecie, ale jak słucham ich kawałków, to jakoś w to nie wierzę. "Love Is Blindness".




Dzisiaj w radio podali, że zespół R.E.M. zakończył swoją działalność.  Jak widać wszystko się kiedyś kończy. 31 lat wspólnego grania, to jest dużo, natrzaskali tych utworów, co niemiara, ale najbardziej niewesoły, to będzie chyba "Low". No i ten teledysk...




 To teraz może jakaś kobieta? A może nawet dwie, jedna po drugiej. Sinead O'Connor "Nohing Compares 2U". (Było U2, teraz będzie 2U). A po kontrowersyjnej Sinead, która nie szanowała naszego papieża, pani Adele Laurie Blue Adkins, z piosenką The Curie "Love Song". (Pani Adele urodziła się 1988 roku, czyli jest jeszcze dość młoda, ale śpiewa ładnie). 





No dobra. Takich mało, mniej i jeszcze mniej wesołych piosenek jest wiele, ale trzeba jakoś kończyć, więc jeszcze tylko Radiohead i "All I Need".




Jasne, Radiohead, a jak Radiohead, to nie da rady ominąć "Creep". Wersja bez prądu.




Ok, finiszujemy. Rahel Unthank & The Winterset "Sea Song".




Oczywiście wiadomo, że jest to tylko kilka kawałków, które nadają się do słuchania po ciemku, kiedy za oknem polska złota jesień kapie deszczem i opada brunatnymi liśćmi na ziemię. Wiadomo, że można takich piosenek znaleźć setki, tysiące, a nawet miliardy, ale wiadomo też, że nikt nigdy nie dokona tego obiektywnie i w sposób wyczerpujący. Widzę, że wszystkie kawałki są po niepolsku, to może następnym razem złożę taki zestaw z języka ojczystego. Zobaczę.

środa, 14 września 2011

Błędy wychowawcze

Błędy wychowawcze. Kto nie popełnia błędów wychowawczych, niech pierwszy rzuci kamieniem, podniesie rękę i naciśnie przycisk! Oczywiście ci, co nie mają nic do wychowywania, nie mają sobie nic do zarzucenia i ci znając się najlepiej i wiedząc wszystko, ci zawsze potrafią dostrzec błędy u innych. Ale o tych nie będę się wypowiadał. Wypowiem się o sobie i o błędach wychowawczych popełnianych przeze mnie osobiście.
Błąd pierwszy: za mało cierpliwości… Jest to błąd kardynalny, błąd z którego biorą się kolejne. Już kilka razy zdarzyło mi się popadać w klimaty autodestrukcyjne, stawiać samego siebie pod ścianą i przyglądając się swojej twarzy w lustrze obrażać siebie samego słowem wulgarnym. Zły człowieku – mówiłem do siebie. – Ty zły, podły człowieku, jak możesz wymagać od tego oto dziecka, żeby słuchało cię po zaledwie trzykrotnym powtórzeniu twojej prośby?! Czy małe dziecko ma w ogóle szanse na zrozumienie twoich chorych wizji?! Czy powtarzanie: „Wiktor, umyj zęby”, to jest metoda, jaką małe dziecko jest w stanie zaakceptować?!. A co mówić o stawianych przeze mnie - przed moim własnym dzieckiem - zadaniach już na pierwszy rzut oka niewykonalnych? Czy mogę się dziwić, że małe dziecko nie podejmuje rozmowy, ignoruje mnie i nie zauważa kwestii tak zagmatwanych, jak – bo ja wiem - sprzątanie zabawek rozsianych po mieszkaniu? Wiem, że nie powinienem się dziwić. Sprawdziłem w kilku książkach i wiem, że moje dziecko zachowuje się zupełnie normalnie, a jedyną osobą która ma problemy jestem ja. Poradniki nie zostawiają mi najmniejszych złudzeń: jestem za mało cierpliwy, nie daję dziecku szansy na twórcze popełnienie błędu, na poznanie świata na własnej skórze. Jestem złym rodzicem…
Błąd drugi: nie zajmuję się dzieckiem. Tak. Nie ukrywam tego, potrzebuję snu, potrzebuję czasu na spożywanie posiłków i mam raz na jakiś czas taką fanaberię, żeby obejrzeć mecz… I właśnie o ten mecz chodzi przede wszystkim. Normalnie Wiktor jest fanem piłki nożnej i siatkówki, ale nie w momencie, kiedy w grę chodzi wybór pomiędzy barankiem Szonem, a meczem właśnie. Normalnie Wiktor siada ze mną przed telewizorem - wiem, to też błąd wychowawczy! - i chłonie widowisko sportowe, ale nie kiedy jedno wyklucza drugie. A że nasza drużyna ostatnio długo się broniła w starciu ze Słowakami, to cierpliwość dziecka się wyczerpała… Wiem, powinienem odpuścić i ustąpić na ekranie miejsca barankowi, ale nie zrobiłem tego. Nie zajmowałem się dzieckiem, gapiłem się w telewizor, a przecież czas spędzany z synkiem powinien być mi najdroższy ze wszystkiego na świecie, a jego szczęście i zadowolenie powinno być dla mnie busolą wyznaczającą kierunki mych wszystkich działań. Nic z tego… Dodatkowo - powodowany brakiem cierpliwości - powiedziałem dziecku, że jak tak dalej będzie tak ględził podczas transmisji, to dzisiaj żadnego baranka nie obejrzy!!! Jestem egoistą…
Błąd trzeci: brak konsekwencji. Jesu… No co ja na to mogę, że mięknę? Wiem, że brak konsekwencji owocuje tylko i wyłącznie eskalacją problemów, bo jak się czegoś zabroniło, a potem odpuszcza, to dziecko uczy się, że rodzica można kiwnąć, przekonać, obłaskawić, zastraszyć. Wiem, wiem, wiem, że z terrorystami się nie negocjuje, ale nie przechodziłem szkolenia dla policyjnych negocjatorów i nie mam nerwów ze stali. Wiem… I nawet nie będę pisał, że się staram. Jestem dupą, a nie facetem…
Właśnie… I kiedy tak myślę, że dzieci jednak czegoś uczą się od rodziców - chcą czy nie, są po prostu na to skazane – to zastanawiam się: czego się ode mnie, to moje dziecko nauczy? Kim ono będzie? Nie wiem, ale mam nadzieję, że nie wyrośnie z niego zły, egoistyczny dupek.

wtorek, 13 września 2011

Brzydki i złośliwy

Zupełnie bez sensu, dla odmiany postanowiłem napisać notkę na bloga zupełnie pozbawioną  o ile nie wszelkiego, to na pewno wielkiego sensu i jakiejkolwiek myśli, nawet tej przewodniej, dającej się wytropić dopiero po odczytaniu całości, a i to tylko dzięki słownikom i głębokiej znajomości rzeczy. Czyli? Czyli postanowiłem zachować się zupełnie inaczej niż ma to w zwyczaju większość autorów blogów. A co mi tam? – pomyślałem sobie. – Taka piękna dziś pogoda, że odpuszczę sobie. Normalnie zdecydowana większość blogów przepełniona jest głębokimi myślami i jeżeli nie zachwytem dla własnego geniuszu, to przynajmniej łaskawą jego akceptacją. Twórca nie zawsze asymiluje swój geniusz, niekiedy popada z nim w konflikt, ale są to przypadki autodestrukcyjnych czubów, przeciętny geniusz blogotwórca daje sobie z tym problemem radę.
Są pasje, są błyskotliwe sformułowania, są zachwyty i inne perełki, dzięki którym życie staje się piękne. Kiedy czytam blogi – w większości wypadków! – doznaję uczucia, że moje życie nie jest nawet w połowie tak fajne, jak życie autorów tych blogów. Jako człowiek z natury i dzięki błędom wychowawczym, raczej zły, podły i zmanierowany, przy lekturze większości blogów, odczuwam zdecydowaną niechęć do ich twórców, ale jako że odczuwam zdecydowaną niechęć do większości – nie znanej mi w zdecydowanej większości – ludzi, to sprawa nie nabiera jakiejś niesłychanej rangi. Ot, po prostu, odpalam sobie komputer i nawet, jak czytam o czyimś nieszczęściu, to ono jest tak ładnie i szczęśliwie uchwycone, że ja zaraz sobie źle myślę o tym biednym autorze nie-szczęściarzu. Myślę sobie, że jemu dobrze, że mu tak źle, że on z tego „źle” robi na blogu takie „dobrze”, że aż szkoda by było, żeby mu się to „źle” skończyło. A jak już ktoś w szczęściu tonie i jeszcze, to swoje szczęście opisze, to ja go w ogóle nie lubię i nie akceptuję.
Takie szczęście kojarzy mi się z reklamami, a są chwile w moim życiu, kiedy nie mogę znieść reklam. Przyznaję się do tego… Nieco wstydzę się tego, ale tak właśnie jest. Wyłączam sobie wtedy dźwięk w telewizji i widzę te uśmiechnięte twarze - zauważyliście ile uśmiechu jest w reklamie, tam się wszyscy do wszystkich uśmiechają - i robię taki kontrast. Włączam radio: wiadomości, że pożar, że się dziecko utopiło, że politycy się kłócą, że kryzys i Frank Ensztajn zamordował kolejnych kredytobiorców. Telewizja: Pani się uśmiecha, bo właśnie umyła zęby tą a tą pastą, pani się uśmiecha, bo tabletka rozluźniła jej napięty po zjedzeniu golonki brzuszek, pan się uśmiecha, bo nie musi już latać do toalety co dziesięć minut. I patrzę na to, i zastanawiam się czy ktoś wierzy w te informacje emitowane w reklamach? Czy ich twórcy żyją na innej planecie? Czy może wreszcie jest jednak grupa ludzi, marzycieli, idealistów, którzy odnajdują w reklamie źródło inspiracji? Może są.
No i w podobny sposób na blogach szczęściem ociekających moje stetryczałe i złośliwe oko doznaje bólu. Kłuje mnie w oczy szczęście, radość i niezmącony spokój i zapytowuję sam siebie: czy tak wygląda życie? No nie wiem. No, nie sądzę. No zupełnie bez sensu.

piątek, 9 września 2011

Zdania wyrwane z kontekstu i marzenia

Będą się bić po gębach. Tak ogólnie rzecz ujmując, to będą się okładać po całości, ale trafienie w gębę jest najlepiej widziane i najbardziej skuteczne. Wiadomo! U większości ludzi to właśnie w okolicach gęby, czyli gdzieś w głowie, występuje mózg, czyli centrum dowodzenia. Kilka razy spotkałem się co prawda z poglądem, że centrum męskiego dowodzenia znajduje się gdzieś indziej, ale to są seksistowskie i stereotypowe teorie. Panowie będą się nawalać, ludność – narzekająca tu i ówdzie na opłatę za transmisję – będzie oglądać, a najsłynniejszy ringowy anonser świata walkę będzie anonsował. I tu zdanie na temat tego pana właśnie, zdanie z Onetu: „W listopadzie gwiazdor skończy 67 lat, lecz wciąż ma hollywoodzką szatę graficzną, co w połączeniu z elektryzującym głosem daje... wspomniane miliony i piękne żony u boku”. Jak ja mu zazdroszczę tej szaty… Ech… Bo choć podobno, to nie szata zdobi człowieka, to jeżeli chodzi o jej wersję graficzną, sprawa nabiera innego wymiaru.

Kolejne zdanie z Onetu: „Wokalista grupy The Strokes został twarzą zapachu Decibel: The Essence of Rock”. Ja też chciałbym zostać twarzą zapachu… Ech… Nie wiem jeszcze jakiego i czego, ale mogłoby to być coś z zapachów żywności… „Arek został twarzą zapachu naleśników” – prawda, że ładnie brzmi? A przecież można by zostać twarzą jeszcze czegoś innego, bo ja wiem?.. Twarz smaku – to po linii zmysłów idąc, a dając upust fantazji, to można zostać twarzą np. zastawy stołowej, hotelu, buta, czy wreszcie armatury łazienkowej. Stanąć twarzą w twarz z twarzą twarogu z Warlubia… (Ech… Jednak jedzenie).

Chciałem się dowiedzieć, jakiego ewentualnie twarogu twarzą mógłbym zostać. Wiadomo, trzeba przeprowadzić resercz, nie chciałbym zostawać twarzą byle jakiego twarogu! Karierę trzeba planować! Wpisałem w wyszukiwarkę „twaróg producent” i - na pierwszym miejscu od góry strony - wyskoczyło: Stolarnia Twaróg - producent trumien, trumny. Przeznaczenie? Może powinienem zostać twarzą trumny? Trumien? Wszystkich trumien produkowanych w firmie Pana Janusza Twaroga? Ich oferta wygląda na poważną: „"Stolarnia - Twaróg" bez problemu dostosowuje się do potrzeb klienta. Jesteśmy w stanie wykonać trumny na zamówienie, w dowolnym rozmiarze i kolorze”. Hm… Bezproblemowe dostosowanie się do potrzeb klientów -i nie tylko klientów! - to moja dewiza życiowa! Jestem plastyczny. Jak twaróg…

Nie wszystkie moje marzenia się spełnią, ale jedno jest pewne: jutro będzie sobota, obudzę się rano, będzie świeciło słońce, uśmiechnę się wesolutko i spędzę miły dzień, czego życzę wszystkim ludziom tego i tamtego świata.