poniedziałek, 24 października 2016

Nie taki Listopad straszny, jak się ładnie umalujesz



Tak, pracuję w korporacji przegranych, ale śmieszą mnie ci, co brandzlują się w własną wytwornością. Te: ochy, achy, wymarzone morza gorące, kreacje internetowe bez zmarszczek, majtek, czy kawałka cienia. Lajfstalowe wiśnie na torsie. No… Trzyma mnie jeszcze odruch wymiatania po blogerach lajfstalowych…

Tak, ciężko znoszę szczęście ludzi - nie wyłączając z tego grona siebie - do tego stopnia, że w nie nie wierzę! I bardziej ufam swoim przeczuciom niż ich słowom. Wrodzony i irracjonalny lęk przed lekami na lęk, że odejmą władze umysłowe i sprowadzą błogą radość… Bosz… Skąd to przekonanie, że radość i szczęście to atrybuty debilizmu? Nie wiem…

Mam już tyle lat, że mogę wspominać. Mam też na koncie sporo zapomnień, przeinaczeń, odbarwień, szachownic z czarnych dziur  i białych plam.  Ilu ludzi wpadło w moją osobistą otchłań? Oczywiście nie wiem, ale mam też świadomość, że i ja wiele razy rozpłynąłem się we mgle. Nie jest miło dowiedzieć się o tym, ale oczywiście nie mamy wpływu na to, jak nas utylizują. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że dzieje się to w sposób naturalny, w procesie wietrzenia, erozji, a nie jest wynikiem wykonania świadomego wyroku. Skazanie na zapomnienie, niepamięć i wymazanie, to smutna perspektywa, ale życie przecież jest smutne, więc właściwie całość komponuje się prawidłowo.

Zbliżamy się do Dnia Zadusznego i jak co roku w mediach odbędzie się wyliczanka i wspominanie tych, co być może są po drugiej stronie, a na pewno nie ma ich tutaj. Lista nazwisk będzie imponująca - póki co jeszcze bez nas. A może w tym roku pochylić się nad żyjącymi, nad tymi jeszcze dyszącymi i tylko w nas już żywcem pogrzebanymi kolegami i koleżankami? Bo potem będzie za późno, stosy banałów, że się nie zdążyło, że żal, że gdyby teraz była jeszcze jedna szansa… E tam… Nieboszczyk, to jest jednak nieboszczyk i jest moje ulubione niebo w nieboszczyku. Przecież te litry łez to nad sobą wylewamy, a oni to tylko pretekst.

A miał to być taki aktywny miesiąc! Jeszcze 16. października spojrzenie na licznik przebiegniętych kilometrów dawało nadzieję na niezły wynik, aż tu nadszedł cały tydzień bez nogi… I nie była to  ogólnopolska kampania, czy inny wybryk obchodów świąt bardziej lokalnych, po prostu stopa indywidualnie i samorzutnie odmówiła współpracy. Jeszcze w niedzielę przedostatnią dała oparcie piętnastu kilometrom, a już we wtorek, nie puchnąc i nie siniejąc, niczego nie sygnalizując, nagle, o świcie zaczęła boleć. Tak… Szkoda. Raz jeszcze plany runęły w gruzach, życie okazało się kruche jak herbatnik wypadnięty z okna samochodu na trasę szybkiego ruchu, a przyszłość ukazała swą prawdziwą twarz Iksa.
A’propos niewiadomego… Syn przygotowuje się do konkursu matematycznego. Trzecia klasa podstawówki. Jak przykrym bywa moment, kiedy tłumaczy mi sposób rozwiązania zadania, które - w jego mniemaniu - jest oczywiste, a dla mnie stanowi zagadnienie bardziej niż trudne… I raczej chodzi mi tu o akcentowanie własnej ułomności niż – oczywistą! – radość z mocy obliczeniowych dziecka. Lament nad własną tępotą…

Jak widać z powyższego: fizycznie słabo, intelektualnie słabo, emocjonalnie ledwo wiążę koniec z końcem, a w innych obszarach nie lepiej. No jesień z twarzy i postury wyziera. Smutny debil spogląda przez szybę na deszcz i już nawet nie zastanawia się: „o co kaman”? Oczywiście, że użala się nad sobą, bo jest do tego predestynowany geopolitycznie i genetycznie. Po prostu nie ma wyjścia, musi zapaść się pod ziemię i jeszcze przed 1. Listopada zakolegować z przykrą wizją. Życie, to przyjmowanie przykrych wizji „na klatę”… A w międzyczasie trzeba jeszcze „dawać radę”, funkcjonować, pomagać staruszkom na przejściach dla pieszych, no po prostu żyć normalnie. I czy to nie za wiele, jak na nadchodzący miesiąc listopad?

Dobra, nie ma co popadać w defetyzm skrajny, wystarczy popadywanie deszczu. Ostatecznie przecież noga jednak boli mniej i może już w tym tygodniu pójdę na stadion? A że nie przebiegnę tyle co mógłbym gdyby nie kontuzja, to trudno.  Działający w pracy, jednoosobowy  think tank od matmy wspiera Wiktora, a ja, jako nośnik wiedzy, też się czegoś po drodze nauczę. Co zaś do reszty, to się zobaczy, bo mówić o tem nie ma co, gdyż, jak powszechnie wiadomo: „reszta jest milczeniem”.

Żegnając się - mimo wszystko - wyrażam głębokie przekonanie, że będzie lepiej, że wszystko się polepi i scali i nadejdą jeszcze dni pełne słońca, a ogólnie będzie ok. W Listopad wchodzę pod flagą Sierpnia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz