wtorek, 20 grudnia 2011

Grudzień, jak codzień

Grudzień. Czas przedświąteczny. Aura nie zdradza pory roku, ale my wiemy, że już za moment spędzimy kolejne białe – wiem, nieco rasistowsko to zajeżdża, ale trudno, tradycja, to tradycja! - i rodzinne święta. Póki co przygotowania. Prezenty już kupione, bo na samą myśl o chodzeniu do sklepu i po sklepie w tygodniu bezpośrednio poprzedzającym Wigilię dostaję szału. Sprzątanie również przeprowadzone. Pierniki upieczone, na dzisiaj zaplanowane jest tylko zdobienie wyrobów cukierniczych. No i choinka! Choinka stoi i płonie żywym blaskiem.
Wiktor angażuje się we wszystkie prace. Gniótł ciasto na pierniki, dosypywał mąki, wycinał foremkami aniołki, kotki i całą resztę menażerii pierniczej. W sprzątaniu również brał czynny udział, co prawda nie zawsze dzięki jego pomocy było szybciej, ale na pewno ciekawiej. Choinka w zasięgu jego rąk przystrojona jest może nieco monotematycznie, ale za to konsekwentnie i planowo. Plan był do tego stopnia spójny, że kiedy przewiesiłem jedną z figurek na inną gałązkę, to następnego dnia Wiktor od razu spostrzegł zmianę. Spostrzegł i zażądał powrotu do pierwotnego stanu rzeczy… Nie było wyjścia, moje estetyczne zapatrywania nie miały żadnego znaczenia. Ja nie pamiętam, gdzie którą ozdobę powiesiłem, jestem bezbronny, jestem słaby i łatwy do obalenia… Wiktor pamięta, pamięta też wiele tekstów kolęd i wykonuje je brawurowo.
Święta idą i przyjdą. I przejdą, jak co roku. Normalka. Inną normalką jest też zgon kolejny, a nawet cała fala zgonów. (Założę chyba na tym blogu jakąś rubrykę: „Ostatnio umarli”). Sformułowanie „fala zgonów” dotyczy tylko zgonów odnotowywanych przez media, bo przecież oprócz nich dzień po dniu, pracowicie i po cichu umierają tysiące, ale tysiącami nieznanych sobie nie będę się tu przecież zajmował. W ostatnim czasie zatem odeszli od nas:
Violetta Villas. Nie byłem fanem jest twórczości, nie mam ani jednej płyty, czy koszulki z jej podobizną. (Nie mam żadnej koszulki z podobizną jakiegokolwiek wykonawcy. Miałem kiedyś taką z Kurtem Cobainem, ale po latach mało wykwintnego zużywania zużyła się kompletnie i rozstałem się z nią, chociaż - wierzcie mi! – nie było to łatwe i kosztowało sporo pracy kilka osób, przekonujących mnie do tego. Tak, bywam sentymentalny). To tyle jeżeli chodzi o VV.
Kim Dzong Il. To – chyba z okazji WBN - brzmi około świątecznie, bo przecież spokojnie da się zaśpiewać na melodię „Jingle bells”. Zatem umarł dyktator, a ja włączyłem sobie na komputerze filmik z płaczącym narodem kraju, który osierocił. Po zgonie Stalina szloch był chyba nieco cichszy, może miłość była słabsza? Nie wiem. A może to kwestia ekspresyjności Koreańczyków? Może tak. Drą się strasznie, zbiorowo i indywidualnie. Na szczęście, czy też nieszczęście dla siebie w kolejce czeka już kolejny Kim i kim by tam nie był, to nie będzie lepszy niż jego ojciec.
Vaclav Havel. Nie czytałem niczego z jego twórczości, nie widziałem żadnej z jego sztuk teatralnych. Wiem o nim tyle, ile napisali w gazetach i ile zobaczyłem w telewizji. Wyglądał sympatycznie. Notoryczny prezydent wybierany w demokratycznych wyborach, co budzi moje uznanie. No i reakcje ludzi po jego śmierci! W Czechach i na Słowacji też płaczą, ale jakoś tak inaczej niż w Korei… „Jakość płaczu”, to nie jest „obiektywne kryterium”, ale czuję, że ten płacz naszych południowych sąsiadów jest prawdziwszy i przez to mi bliższy. 
Ok. Więcej zgonów nie pamiętam, idą święta, idą święta, idą święta! Co to ja chciałem jeszcze?.. Właściwie to już nic chyba… Tak. Nic. No, może tylko życzenia. Czego ja bym sobie życzył? Na pewno, „żeby nie było głodu”. I nie ma co szaleć. Zacznijmy od rzeczy prostych i podstawowych. Pozdrawiam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz