piątek, 16 października 2015

Wypowiedź programowa z elementami realizmu



Jesień, czas prawomocnych załamań nerwowych i upublicznienia smutku… Właśnie teraz można wyjść z cienia i o cieniu opowiedzieć, właśnie teraz jest dobry moment na komingałt, a zatem:

Mam na imię Arek. Smutny jestem od 6 roku życia, a właściwie, to od tego momentu pamiętam, że jestem smutny. Niestety jest bardzo możliwe, że przedtem też byłem smutny, że już w prenatalnej ciemności uśmiechałem się rzadko, a jeżeli w ogóle, to głupio, jak głupi do sera… Mam też przeczucie, że w tej pierwszej kąpieli raczej tonąłem niż utrzymywałem się na powierzchni i tam właśnie doznałem pierwszych, od razu nieodwracalnych, urazów mózgu. Szkoły i konieczność uczęszczania do nich, to był obowiązek ponad moje siły, a jednak go spełniałem. Nie przykładając się do nauki z trudem zdobywałem promocje do kolejnych klas, pierwsze półrocza niezmiennie przynosiły zagrożenia i wymuszały na mnie obietnice poprawy. Uczyć się po prostu nie byłem w stanie, bo tak mi było smutno i taki bezsens wszelkiej działalności wyzierał zewsząd. Nieuchronne widmo śmierci wisiało mi nad wszystkim. Gubiłem masę rzeczy, cierpiałem na lęki matematyczne, zapisując się na karate w wieku lat piętnastu robiłem to wyłącznie z przyczyn towarzyskich, byłem absolutnie przekonany o tym, że zaczynam o jakieś 8 lat za późno! Od dziecka stary, smutny, zmęczony i bez perspektyw… Szklany człowiek w wieży melancholii… Tak… Marek Raczkowski narysował komiks, który w 200 % oddaje klimat mojego dzieciństwa, przy czym w odniesieniu do tego obrazka, to ja jestem obiema przedstawionymi postaciami..


Był mrok, załamanie nerwowe i katar. I właśnie w takim klimacie trwam od ponad czterdziestu lat! Bez uśmiechu i bez nadziei… Okresowo pojawiają się jeszcze światopoglądowe bóle w krzyżach, a że kraj katolicki, to nawala mnie z dużym natężeniem i wszędzie. Nocami zaś dręczy mnie bezsenność, do tego stopnia, że nawet śpiąc śnię o tym, że nie śpię, w związku z czym po przebudzeniu jestem zmęczony, jakbym rzeczywiście nie spał… W pracy używają mnie jako przycisku do krzesła, a krzesło jest stare, wypłowiałe i skrzypi… Nikt mnie nie lubi, nikt mnie nie szanuje, nikt nie pokłada we mnie nadziei… Kiedy w radio gra piosenka „ You are so beautiful to me”, to ja nieodmiennie słyszę w to miejscu “You are so fuckin’ shit to me”… A za oknem jak nie deszcz, to susza albo za zimno, albo za ciepło i rolnicy wciąż protestują… Klimat nijaki, bo umiarkowany…

Reasumując: wszechogarniający smutek i dolina. Ale! Tu apel niemal poległych: nie bójmy się mówić o smutku! My wszyscy nie robiący karier, nie osiągający założonych celów – ba! – nawet celów tych sobie nie zakładający, bo przecież nie damy rady! My - masa beznadziei, my - przegrani, bez talentu i konceptu, my - pragnący tylko snu i spokoju, zatrudnień w muzeach, najlepiej od razu w roli eksponatu! Nie bójmy się stawać wobec radosnych i pełnych wigoru, wobec tych spełnionych i kierujących swoim życiem, nie bójmy się – choć to całkowicie wbrew naszym nawykom i nie-możliwościom! – patrzeć im w oczy i stawać im kością w gardle! Bo kiwając się bezsilnie na naszych krzesłach, czy grzęznąc w banalnych pracach codziennych, to przecież my znamy prawdę, to my dotarliśmy pod podszewkę wchechświata, a oni są po prostu głupi! Nie dajmy się! W skrajnych przypadkach smutku odcinającego dopływ tlenu proponuje nawet leczenie i środki farmakologiczne, walczmy! My też mamy prawo żyć! No, chyba, że nie chcemy. I żeby nie było niedomówień: ja nie podżegam do nienawiści, ja podrywam do aktywniejszego leżenia!

Tak. Jesień. Tyle manifestów ideologicznych. A ze spraw bieżących i wracając może na stronę realizmu, to syn notuje sukcesy rynkowe. Postanowił wydawać gazetę… I wydaje. Numer pierwszy, całkowicie przez niego stworzony, rozszedł się - póki co – w licznie 7 egzemplarzy. Cena 0,50 zł, przy czym panie ze szkoły kupowały po zecie za sztukę. Przychody ze sprzedaży zostały tezauryzowane.

Sytuacja w kraju się nie zmienia. Dopiero po wyborach spadnie na nas lawina szczęścia. Na ten moment jest, jak było.

Męska reprezentacja w piłce siatkowej odpadła z turnieju finałowego Mistrzostw Europy i jest to właściwie jeszcze jeden argument za tym, że życie nie ma sensu, a siatkówka to już w ogóle… Komentatorzy od piłki nożnej mówią w takich momentach: „właśnie za to kochamy ten sport, to jest właśnie ta nieprzewidywalność piłki nożnej!”. Oświadczam: niech się bujają piewcy absurdu i chaosu w grach zespołowych! Niech ich zdejmą z anteny lub też na antenach porozwieszają! – oto mój głos w dyskusji. Oświadczenie nie zawiera może wszystkich emelentów, które powinno, ale mam na to wywalone. Emocje są w strzępach, to i styl bardziej podły niż zwykle.

Poza tym było kilka wyjazdów.
Byliśmy w Sopocie:


Byliśmy na grzybach:




Spacerowaliśmy po Olsztynie i okolicach, gdzie dla spragnionych udziału w imprezach muzycznych postarano się o formę kontynuacji znanej ogólnopolskiej zabawy ludycznej :






Indywidualnie bawiłem we Warszawie:





Syn Wiktor rozpoczął był rok akademicki w ramach Uniwersytetu Dziecięcego na UMK:




Teraz zaś znowu deszcz pada. W ramach poprawiania nastroju proponuje piosenkę Pana, który występuje pod hasłem Kortez.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz