wtorek, 12 maja 2015

Wichry na miętności, a chwała? - czyli jak mną targa



Czasami ogarnia mnie chęć, żeby dać jakąś notkę na wskroś osobistą… Wiem, żenada… Żenada tym bardziej, że w zamiarze notka ta miałaby wstrząsnąć światem, a jeżeli już nie światem, to chociaż Polską (Polska to również polskojęzyczni mieszkańcy innych krajów, których chciałbym w tym momencie bardzo serdecznie pozdrowić), ostatecznie zgadzam się na to, że jej siła rażenia miałaby wprawić w drżenie troje czytelników bloga, ale… Ale nic z tego. Wszystkie przygotowane przeze mnie próbki i czynione na wirtualnym papierze wprawki, po odczytaniu - następnego dnia – wysyłane są do ognia. Wysyłane są tam, gdyż – jak autorytarnie stwierdzam - nie wstrząsną, a przecież wstrząsnąć powinny! Ech… Wiadomo, że prędzej czy później ugnę się i opiszę tragiczną mą sytuację wczesnorodzinną, że odniosę się do raniących mą duszę ubytków w uzębieniu i traumatycznych wizyt w gabinetach dentystycznych i nie ucieknę od poniżających opisów okresu młodzieńczego, kiedy to pławiłem się w wannach z używkami i brałem udział w dzikich, zbiorowych seansach teatrów telewizji, więc kiedyś otrę się o takie wyznania, póki co jednak – nie daję rady. Od biedy mógłbym ad hoc zdać relację z mej codziennie kruchej konstrukcji psychicznej, z porannych załamań nerwowych, około południowych ataków lęku, popołudniowych biegunek emocjonalnych, na wieczornych napadach szału kończąc, ale byłoby to tylko od biedy, byłaby to prowizorka i z prawdziwą głębią mojej duchowości nie miałaby wiele wspólnego… Nie sięgałoby to dna mej rozpaczy i nie zbliżałoby się do bezmiaru cierpień, jakim przeciwstawiam się dzień po dniu, z mozołem, heroizmem i na krawędzi mej nadludzkiej (jak się okazuje) wytrzymałości, czyli – mówiąc krótko – nie dałoby pełnego obrazu geniuszu, z jakim Państwo incydentalnie mają, a ja permanentnie mam,  do czynienia… Skoro więc owe miałkie, błahe – choć w rzeczy samej już niesamowite! – powody nie są powodami, dla których warto obnażyć duszę, to muszę obejść się smakiem, a nawet, jak powiedziałby mój lokalnie prawie nieżyjący już kolega: smakem…
Skąd w ogóle ta potrzeba i przekonanie, że warto błyskać wnętrznościami, skąd chęć by intro-wersję zamieć na extra-wersję?! Nie wiem, znowu – kurwa – nie wiem, ale chęć by opowiedzieć o przygodach mej metaforycznej trzustki na tle historycznym i w dekoracjach z epoki pozostaje, narasta i umacnia się we mnie. Uważajcie: zagłada nadchodzi!!!

I na koniec, żeby rozwiać jakieś wątpliwości, wyjaśnię tylko, że oczywiście, to nie osobistość notki wywołuje we mnie zażenowanie, tylko (jakże często) przebijające spoza niej przekonanie o własnej niesamowitości, cudowności i Bóg wie jakiej bógwiejakości.

Tak oto zdałem relację z targających mną wątpliwości, zachłyśnięć i porywów, ale także zahamowań, lęków i niemoty. Tak… (Chwila zadumy). Człowiek to jest istota wewnętrznie spiętrzona i sprzeczna, jak tramwaj, to jest lok i włos prosty, to są wakacje nad morzem i… i nie tylko…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz