czwartek, 12 marca 2015

Wspomnień czar...



Pojawił się ostatnio (towarzysko) w dyskusji temat długości pracy, a właściwie czasu spędzanego w pracy*, bo co to niby znaczy „długość pracy”? Ja też chciałem się pochwalić, że nim zostałem pasożytem społecznym – Wiktor mnie ostatnio zapytał, co to sformułowanie oznacza i nie miałem problemów z wyjaśnieniem – więc nim zostałem tym czymś, zdarzyło mi się pracować długo. Rekord ustaliłem w czasie wakacji, kiedy to zarabiałem na wyprawę nieodżałowanym SY Galerysem. W celu zdobycia środków zatrudniłem się do prostej pracy fizycznej, polegającej na załadunku i rozładunku oranżady. Ładowaliśmy towar w mojej miejscowości rodzinnej na samochód ciężarowy i jechaliśmy do Braniewa, żeby tam przeładować go do wagonu pociągu towarowego. Dalej – wiadomo – eksport do Rosji. Bezkresny, dziki kraj spragniony oranżady. Tak! Lato było wtedy upalne, nikomu jeszcze nie śnił się po nocach Putin, a my mieliśmy po te „naście” lat i ładowaliśmy oranżadę. I właśnie wtedy ustanowiłem rekord: pracowałem 30 godzin bez przerwy, nie licząc tylko momentu podróży w tamtą stronę, a w międzyczasie zostałem porwany, cudownie uwolniony (wyzwolony?!) przez rosyjskich żołnierzy i zwrócony do macierzy! Serio. Przydała się wtedy moja komunikatywna znajomość języka rosyjskiego. Działo się to już w nocy. Z niewiadomych powodów pociąg, który załadowywaliśmy, ruszył. Akurat w wagonie byłem sam i nie wiedziałem co zrobić… Po kilkunastu godzinach dźwigania oranżady byłem mocno zmęczony, śmierdzący potem, na bakier z przytomnością umysłu i zupełnie nieelegancki, nie miałem nawet chusteczek do nosa! Trzeba to powiedzieć wyraźnie: byłem absolutnie nieprzygotowany do zwiedzania, że o godnym reprezentowaniu kraju nie wspomnę, a z kierunku jazdy wynikało niezbicie, iż udaję się właśnie z niezapowiedzianą wizytą do Kaliningradu. Nie ma co udawać - przestraszyłem się. Scena, jak z filmów. Bohater stoi w otwartych drzwiach wagonu towarowego i gapi się na przesuwający się nocny pejzaż województwa elbląskiego. Jedzie na wschód… Jakże wymowny dla polskiego kina i historii kadr… Na szczęście skończyło się na strachu. Oczywiście, gdy pociąg w końcu stanął i zobaczyłem uzbrojonych – jak to na granicy – żołnierzy, nie było mi do śmiechu, ale po krótkiej rozmowie i zapewnieniu z mojej strony, że nie zamierzam atakować Obwodu kaliningradzkiego, brać jeńców, ani nawet uchwycić i za wszelką cenę utrzymać przyczółka, sołdaty sobie poszły. Pociąg postał chwilę w polu, a za moment ruszył z powrotem i tak skończyła się moja przygoda, powróciłem na rdzennie polskie ziemie. Ostatecznie, mój rekord czasu pracy – przypominam: 30 godzin - zakończył się totalnym zgonem już w blasku słońca, na jakiejś palecie od oranżady, na rampie w Braniewie, ale warto było. Zarobiłem na wyjazd, no i prawie odwiedziłem miasto Immanuela Kanta.

Ech… Wspomnień czar… Już za moment przestanę rozpoznawać rodzinę i przyjaciół i całkowicie zanurzę się w przeszłości. Młodość… Kraina, w której zawsze świeciło słońce i wszystko się udawało, a jedynym trupem był Breżniew.

* Informacja dla zainteresowanych: Zgodnie z Kodeksem Pracy (art. 129 § 1) czas pracy nie może przekraczać 8 godzin na dobę i przeciętnie 40 godzin w przeciętnie pięciodniowym tygodniu pracy w przyjętym okresie rozliczeniowym nie przekraczającym 4 miesięcy. Na tej podstawie ustala się liczbę godzin do przepracowania przez pracownika.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz