piątek, 29 kwietnia 2011

Alkoholowy ciąg wesołych świąt

No i jesteśmy po Świętach Wielkanocnych. Nie zginęliśmy na drodze, choć statystyki o których poinformowały media, są zatrważające. Alkohol i nadmierna prędkość… Refren od lat nadawanej piosenki. I niby jest lepiej, ale jednak niewiele się zmienia. Naród nadal pije i nadal po spożyciu czuje pociąg do prowadzenia pojazdów mechanicznych. A wziąłby sobie jeden z drugim - i jedna z drugą też, bo ja za równouprawnieniem jestem! – na wrotki, łyżworolki się wybrał/wybrała po piwie czy innym drinku albo po prostu położył/położyła się nieruchomo i popatrzył/popatrzyła w niebo/sufit/lustro, co tam uzna za ciekawe, a nie do jeżdżenia się zabierał/zabierała.  Ja wiem, że to banalne, ale przecież jak takie nietrzeźwe indywiduum jedzie po drodze, to może komuś krzywdę zrobić! To niech sobie lepiej to indywiduum, jak już koniecznie musi komuś, coś zrobić, to niech sobie samo zrobi i dla siebie tylko niech będzie niebezpieczne i w samolubnym pędzie niech się sobą zajmie. Niech sobie na most pójdzie spacerem, z tego mostu w nurt niech się rzuci, a może - jak raz! - miało pisane nie utonąć? Albo niech sobie palca obetnie w kuchni niechcący i niech się wykrwawi, plamą krwi jakiś ciekawy kształt na podłodze malowniczo wymaluje. Przynajmniej będzie z tego coś w zakresie estetycznym do podziwiania, a nie, za kierownicę i pojazdem mechanicznym po drodze się poruszać.
No dobra, święta były. Wiktor nawiedzany przez liczne grono Zajęcy (dużą literą napisane, bo tak objawia mój szacunek do hojnego zwierzaka, może kiedyś On to przeczyta i… doceni, ech…) ponownie obsypany został podarkami. Nie pamiętam wszystkiego, ale na pewno pojawiło się kilka nowych pojazdów, płyta z muzyką zespołu „Nie wiesz kto?”, coś do licznej już kolekcji lokomotyw. No tak, zapomniałbym o Kitce i Pomponie! Więc pojawili się też Kitka i Pompon na swoich latających fotelach i teraz są na samym szczycie listy przebojów. Podróżują z nami do żłobka, asystują przy kąpieli i razem z właścicielem kładą się spać do łóżka. Poza aspektem materialnym Wiktor odczuł te święta również w kategorii religijnej, a przynajmniej miał na to szansę, ponieważ wziął udział w mszy. Był tam i z relacji  wiem, że był grzeczny. Zuch chłopak! Ja bym nie wysiedział, nie wystał, nie wyklęczał. A on i owszem. Szacun! Ogólnie pogoda dopisała, pojechaliśmy do mini zoo, a tam konie, świnie wietnamskie, lamy, ptactwa trochę i ludzie. Ja nie jestem fanem zoo, ale ten przybytek, usytuowany przy stadninie, jeszcze nie budzi we mnie grozy na myśl o losie pensjonariuszy. Odbyły się też, pierwsze na wolnym powietrzu, jazdy na rowerze biegowym. Ok, z biegiem i jazdą to nie ma jeszcze wiele wspólnego, ale ja widzę postępy i mam nadzieję!
Prócz świąt stricte religijnych, miniony tydzień zapisze się też w pamięci licznych fanów piłki kopanej, swego rodzaju misterium sportowym, czyli kolejnym meczem Realu i Bacy. Jako fanatyk niezbyt zagorzały i ja obejrzałem stracie gigantów i nie jestem zachwycony. Cieszę się z wygranej Barcelony, bo nie podoba mi się, jak gra Real, ale szału nie było. Przy drugim golu Messiego obrońcy zachowywali się jak ogłuszeni, nie nadążali za „atomową pchłą” i choć był to chyba najładniejszy fragment spotkania, to i tak daleko mu było do piękna wielu zagrań drużyny z Katalonii. Tak, wiem, „gra się tak, jak na to przeciwnik pozwala” i dlatego cieszę się z przegranej Realu. Za dużo było chamskiego faulowania, prostej agresji, a za mało gry w piłkę. Ja lubię obserwować szachy i taktykę, ale ten mecz był po prostu nudny. A czy czerwona kartka dla Pepe przyznana była słusznie czy nie? -  tego nie wiem i nie rozstrzygam. Wiem, że obie drużyny miały prawo strzelać bramki i Barcelona strzeliła dwie, a Real nie strzelił żadnej.
A dzisiaj jest piątek i książę bierze ślub z Kate. No… Też święto!
A za chwilę JP2 zostanie beatyfikowany. No… Telewizja to pokaże, radio nada relację, gazeta zrelacjonuje także, będzie pięknie. Nie wiem, po co to ludziom, ale pal sześć ludzi w ogóle, ja tam się ludzkości nie będę nagminnie czepiał, niech sobie jedzie, święci, nie święci, niech robi co lubi, ale pytania dziennikarki TVN24 (chyba była to Anita Werner) o to, co powiedziałby Jan Paweł II na pomysł beatyfikacji, takiego pytania kierowanego do komentatorów zgromadzonych w studio, nie jestem w stanie pojąc i nie potrafię przejść wobec niego bez komentarza. Widziałem to jeszcze kilka razy w wykonaniu dziennikarzy tej stacji. „To” czyli zadawanie pytania z prośbą o udzielenie odpowiedzi za kogoś. Nie wiem, czy to ogólnoświatowy trend w dziennikarstwie telewizyjnym i powszechnie przyjęta norma, ale jaki sens ma zadawanie takiego pytania? Jak pan sądzi, jak papież zareagowałby na widok muchy lądującej w zupie podczas imprezy weselnej księcia i Kate? I komentator, który czuje najwyraźniej w sobie kompetencję, sili się i udziela odpowiedzi: kilka razy zaobserwowałem, jak papieżowi wpadała mucha do herbaty, wtedy nie dopijał, ale myślę, że z zupą sprawa wyglądałaby inaczej. Tak, jestem pewien, że w opisanej przez panią sytuacji – oczywiście, przy założeniu, że nie byłaby to jakaś monstrualnych rozmiarów mucha, mucha gigant, która potrafiłaby uderzeniem w trzylatka przewrócić go na ziemię – więc w takiej sytuacji Jan Paweł II najpierw popatrzyłby musze w oczy, potem cicho zwrócił się do niej po łacinie i poczekał aż ona odpowie, po czym wyłowiłby ją delikatnym ruchem łyżki, obmył w wodzie niegazowanej, osuszył skrzydła papierowym ręcznikiem, aby na koniec wstać i wypuścić ją do lotu. Tak, tak właśnie zrobiłby papież Polak – im komentator bardziej fachowy, tym więcej może podać szczegółów, im większy erudyta, tym więcej może przywołać podobnych anegdot,  tym łatwiej oprzeć mu się na swojej niebagatelnej wiedzy i - jeżeli już zacznie bajdurzyć - nie oprzeć się pokusie udzielania rozbudowanej odpowiedzi na absurdalne pytanie. Ja się domyślam, że jak program ma trwać 20 minut, to trzeba mówić, ale czy nie ma możliwości poważnego i sensownego rozmawiania o Karolu Wojtyle? Jak Państwo sądzą, co o takich pytaniach powiedziałby Jan Paweł II?
I tak to wygląda. Święta, czyli trochę więcej czasu bez pracy, a w przyszłym tygodniu też święta, tyle, że państwowe. Bez różnicy. Chodzi o to, żeby się nie poruszać. Podejść do sprawy ekonomicznie. Zrobić minimum tego, co musi być zrobione, a resztę zostawić innym. Niech walczą, niech się poruszają. I niech im będzie dobrze w tym wirowaniu, zanim opadną na dno, jak utopiona w papieskiej herbacie mucha. Amen.

PS. Czy papież pijał herbatę z prądem (np. rumem)?

4 komentarze:

  1. Arku, jak sądzisz, a co powiedziałby Jan Paweł II na pomysł ślubu Williama z Kate?:-)

    P.S. Swoją drogą, to zabawne, że oboje - mając w zasadzie w głębokim poważaniu oba medialne wydarzenia - jednak je odnotowaliśmy;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jan Paweł II powiedziałby: heloł! Łara bjutiful pomysł! Łał! Ale co do poważania głębokiego, to - jeżeli o mnie chodzi - mylisz się ewenemencie. Ślub, ok, to mnie nie interesuje, ale już w kwestii beatyfikacji, to ja jednak tym żyję, czekam na to od wczesnych godzin porannych, od wczesnego dzieciństwa przygotowuję się i oto już tuż!.. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja z kolei w kontekście beatyfikacji zauważyłam jedno bardzo irytujące mnie nadużycie medialne, a mianowicie stwierdzenie, że Jan Paweł II to papież WSZYSTKICH Polaków. Ale to jeszcze nic, bo papieskie kremówki wadowickie są z kolei ulubionym ciastem WSZYSTKICH Polaków. Jakoś się nie mieszczę w tej kuwecie ...

    OdpowiedzUsuń
  4. Bo prawdziwy POLAK to KATOLIK, a inni, to albo zakamuflowana opcja wiadomo jaka, albo sam już nie wiem... Może kosmici, którzy postanowili się tu osiedlić i tak już zostało. ;-) Co zaś do kremówek, to nie jadłem, ale jakby mi jakaś wpadła w ręce, to pożarłbym ją na chwałę dowolnego przywódcy religijnego! Amen. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń