piątek, 18 maja 2012

Droga na cmentarz

Wczorajszy dzień obfitował w kilka ciekawych wydarzeń. Po pierwsze: byłem w pracy i niosłem pomoc potrzebującym, co mi się chwali, bo nie zawsze w pracy niosę pomoc. Czasem wręcz przeciwnie, a może nawet częściej nie niosę niż niosę, więc wczorajsze niesienie było ciekawym przeżyciem. W myśl przysłowia: „Nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka”, może i mnie ktoś, coś, kiedyś przyniesie. Może pomoc?
Po drugie: wybraliśmy się rodzinnie, znaczy w składzie A., Wiktor i ja do planetarium. W myśl przysłowia: „Szewc bez butów chodzi”, czy też może raczej: „Najciemniej pod latarnią”, mieszkając od lat w Toruniu, jakoś nie odwiedziliśmy tutejszego planetarium. Znaczy, kiedyś tam, w dzieciństwie - tak, ale już jako tubylcy – nie. Więc w celu nadrobienia braków i pokazania dzieciakowi, jak wygląda wszechświat - niech nie siedzi w zaściankowym grajdole i rozejrzy się po okolicy, zanim wyjedzie na zmywak do Anglii – wybraliśmy się i poszliśmy. Sala była pełna. Dwie zorganizowane – przynajmniej częściowo zorganizowane – grupy dzieci, z okolicznościowymi pamiątkami z Torunia (siekiery, łuki, kusze, miecze – generalnie broń kojarząca się z naszym miastem*) gwarantowały moc atrakcji równy tym serwowanym w ramach seansu. W co bardziej emocjonujących momentach dzieciarnia darła się w – nomen omen – niebogłosy, ale Wiktor zatykał uszy i jakoś dotrwał do końca. Nazywało się to chyba „Cudowna podróż” i było całkiem sympatycznym sposobem spędzenia czasu. Zemdliło mnie tylko raz, kiedy wszystkie gwiazdy zaczęły obłędnie wirować, ale zamknąłem oczy i też jakoś dotrwałem do końca. Polecam.
Po trzecie: już bez A. i Wiktora wybrałem się w kolejną podróż. Pojechałem do mechanika odebrać samochód oddany do naprawy, a jako że mechanik stacjonuje w miejscowości podtoruńskiej, w drogę wybrałem się PKS-em (stara nazwa, wiem, ale jak się powie PKS-em, to wiadomo o co chodzi, a jak bym powiedział Veolią, to jeszcze ktoś doszedłby do wniosku, że to jakaś podróż kanałem w gondoli, czy inne takie). Pomaszerowałem na dworzec, kupiłem bilet, autobus podjechał i pojechałem. Fajnie było… Mało ludzi, każdy sobie siedział, słońce świeciło. Komfort. Polecam.
Jak już dojechałem na miejsce, to nie byłem pewien czy dojechałem na miejsce, bo autobus jechał jakoś zupełnie inaczej niż mnie się to zdarzało do tej pory. Wjechał do wioski z drugiej strony, poza tym, z okien autobusu świat wygląda inaczej niż zza szyb auta. Tak czy inaczej wysiadłem. Pomyślałem, że przecież ta miejscowość nie może być duża i na pewno znajdę mechanika i moje auto. Trzeba tylko minąć cmentarz i stamtąd to już blisko. No to idę, ale ciągle niepewny, postanawiam zapytać miejscowych. Akurat z przeciwka nadchodzi pani autochtonka, no to ja do niej z malowniczym pytaniem: „Czy ja dobrze idę w stronę cmentarza?”. Pani potwierdziła i kazała skręcić w prawo przed kościołem. Podziękowałem i poszedłem dalej.
Miejscowość mała, ale chwilę już szedłem i pić mi się zachciało. No to kupiłem sobie napój w sklepie, którego nazwa wzruszyła mnie swoją tęsknotą do… No właśnie, do czego? Jak mogę się tylko domyślać - właścicielka, jej córka, a może matka właścicielki, któraś z nich miała na imię Krystyna. Z tym, że co to za imię? Na nazwę dla fajnego sklepu się nie nadaje! Co wtedy można zrobić? Pamiętajcie, że drobne modyfikacje potrafią dać naprawdę fajne efekty. Prawie, jak w modzie!


 Obok znalazłem jeszcze jeden sympatyczny znak.


Ostatecznie samochód odebrałem i wróciłem do domu. Bez przygód.
Po czwarte: poszedłem pobiegać, bo sport to zdrowie.
Po piąte: nadciągnął Morfeusz – brat tego od cmentarzy - i to był koniec kolejnego dnia.
Ostatnio uwielbiam spać. Gdyby była szansa na to, żebym zaraz po przebudzeniu mógł kłaść się i zasypiać, to chyba bym się zdecydował. No, ale człowiek nie może mieć wszystkiego o czym tylko sobie zamarzy… Dobranoc.

*„Zapomniał wół, jak cielęciem był”. Ja z wycieczki do Biskupina i Świętej Lipki przywiozłem „pieszczochę”, którą dumnie prezentowałem na wspólnej fotografii pamiątkowej. Jak wiadomo - zwłaszcza ze Świętej Lipki! - nie sposób wyjechać bez skórzanego pasa nabijanego ćwiekami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz