wtorek, 31 maja 2011

Liczenie nieboszczyków


Czasami, kiedy nie mogę zasnąć, liczę nieboszczyków. Przeważnie tych, którzy mieszkali w bloku, w którym mieszkałem z rodzicami, ale przecież nie da się uciec przed innymi. Zwłaszcza przed jednym z nich. Przed Czarodziejem. Ilu człowiek w życiu poznaje czarodziejów? Z iloma magikami ma szansę obcować? Ja miałem kilka takich okazji, ale Czarodziej, o którym myślę teraz, przebijał wszystkich.
Leżę w łóżku. Sufit nierówny nade mną i kilkunastu nieboszczyków przy mnie. Najprostsza wyliczanka. Czarodziej, ojciec A., oczywiście ciocia Teresa, Hrabia, Paweł (chyba był synem Hrabiego),  facet z parteru, który zabrał nam piłkę, miła starsza pani spod szóstki, pijak, który utopił się w rzece, właściciel pasieki, uczulony na jad pszczół (zmarł użądlony przez nie właśnie), starsze małżeństwo z mieszkania obok, matka Mirka, hm… Teraz mieszkanie, w którym aż tętniło od śmierci, ale ma być w skrócie więc: ona oskarżona o zabijanie własnych nowo narodzonych dzieci i jej rodzicie popełniający malownicze samobójstwa (ona zadzierzgnęła się na pasku przyczepionym do klamki u drzwi wejściowych, on - kilka miesięcy później - rzucił się pod pociąg). Na tym piętrze jeszcze tylko śmierć w szpitalu po amputacji nogi i ok, dalej po schodach na kolejne piętro. Pani po wylewie, Anka, kolega z pracy mojego ojca… Więcej nie pamiętam. Są jeszcze moi dziadkowie, z którymi nie miałem wiele wspólnego, kolega z bloku na przeciwko, młody kumpel z mojego pierwszego pływania po Jezioraku, mój najlepszy kolega z podstawówki, dwa psy, dwóch – oprócz Czarodzieja - kolegów z technikum, cała grupa rodziców moich kolegów i koleżanek i jeszcze wiele, wiele więcej, nie o wszystkich pamiętam…
No, tak to mniej-więcej wygląda. Każda z tych śmierci ma swoją historię. Zawsze mnie zastanawiało, co widzieli umierający w ostatnim momencie, jaki jest ten ostatni świadomy obraz? Sufit, ściana, czyjaś twarz, co w ogóle można widzieć w takiej chwili? Ten, który pijany utopił się w morzu, pewnie widział wodę, może trochę nieba? Ci mrący w szpitalach zawsze kojarzą mi się z obrazem sufitu. Wypadki komunikacyjne, to tłuczone szkło, asfalt ulicy. Zamarzanie na ławce po przedawkowaniu narkotyków… Białe plamy, nie wiadomo już śniegu czy może czegoś innego.
No i tak czasami mam, że nie mogąc zasnąć przyglądam się moim nieboszczykom i nucę Spiętego: „Mori, mori! Memento...Od wszystkiego się odwrócić może i spierdolamento”. Przypominam sobie, jak mówili, kiedy ostatni raz widziałem się z nimi, co nas łączyło? Dzieje się to mimowolnie, zaczyna od najprostszych spostrzeżeń i prowadzi raczej donikąd, ale nie jest to jedyne bezsensowne zajęcie, jakiemu się oddaję, więc nie widzę przeciwwskazań. Acha, istotna uwaga: liczenie nieboszczyków nie jest metodą ułatwiającą zasypianie.
Miłego dnia życzę.

Ps. Świadomość, że na końcu wyliczanki będę ja czasem poprawia, a czasem psuje mi nastrój wieczorową porą.

2 komentarze:

  1. Świetny tekst ... no właśnie, co jest ostatnim przedśmiertnym obrazem? Czy można przeczuć własną śmierć? I czy wtedy jest łatwiej? Ale mimo wszystko prawdziwe uświadomienie sobie w chaosie i pędzie życia, że nas też dopadnie śmierć, zamknął się oczy i nie wiadomo co dalej, potrafi rozjaśnić wiele życiowych dylematów. Paradoksalnie.

    OdpowiedzUsuń