piątek, 17 czerwca 2011

Nie dzieje się nic

To już czerwiec. Ależ ten czas leci i w locie tym nie przeszkodzi mu najgęstsza choćby mgła, najgrubsza brzoza, największy absurd „transferu politycznego”, no po prostu nic. Dzisiaj zatem notka w kategorii: „zbiorczo, że czas płynie ale i tak nic się nie dzieje”. Zatem…

Byliśmy nad morzem. Już dawno… To było w przeszłym życiu, dwa tygodnie temu - ba! - ponad dwa tygodnie. Nadmorski piasek nadal w niewielkich ilościach sypie się z mojego plecaka, w którym noszę milion niepotrzebnych rzeczy i kanapki, ale wspomnienia obumarły…
Pojechaliśmy w miejsce znane sobie z zeszłorocznego wypadu. Pomimo nie do końca miłych wspomnień, postanowiliśmy nie eksperymentować i wybraliśmy znane zło. Zaopatrzeni w zakupioną - właśnie na okoliczność zeszłorocznego pobytu – maszynę dogrzewającą, przybyliśmy do Jastrzębiej Góry. Pensjonat stał pusty. Przywitała nas właścicielka, pokazała pokój, zostawiła klucze i odjechała. Zostawiła nas samych w całym wielkim domu. Nie ukrywam, że pobiegłem do kilku pokoi sprawdzić, czy pojawiły się nowe prace. Trzeba bowiem wiedzieć, że właścicielka jest równocześnie malarką i własnymi płótnami (pomalowanymi!) dekoruje pensjonat. Co do jakości tych prac zdania są podzielone, ale ja osobiście doceniam ludzi z pasją, nawet jeżeli nie wszystko się im udaje, a nawet jeżeli udaje się im niewiele. O ile ich działalność nie zakłóca mego życia, to niech sobie malują, tworzą pieśni, produkują krzesła, co komu się podoba! Taki jestem miły i demokratycznie pluralistyczny. Oczywiście, publikowanie tworów własnej działalności, zawsze wiąże się z możliwością oceny i – jak rozumiem – wszyscy twórcy mają tego świadomość i domyślnie zgadzają się na recenzje nie tylko pochlebne. Tak to widzę, ale nowych prac na ścianach nie dostrzegłem. Dopiero później, w sali kominkowej, która służy też za pracownię artystki, miałem szansę ucieszyć oko nowościami. Powiem krótko: tematyka marynistyczna została wyparta i na jej miejscu pojawił się papież.
Czyli tak: papież rozpostarł się w sali kominkowej, a my na plażę. No i plaża, no i morze, no i wiatr, który w Jastrzębiej Górze jest chyba zjawiskiem normalnym i do którego pewnie można się przyzwyczaić. I była jeszcze ta pani w sklepie (obrażona na mnie niemiłosiernie), był Bubas w fokarium, zachód słońca malowniczy i landszaftowo fotogeniczny i było przyglądanie się rodzicom, którzy ciągnęli po piachu wózki z dziećmi, zupełnie tak samo, jak ja przeszłego roku. A w tym sezonie – luz! Wiktor samobieżnie, po piachu, po chodniku, pod górę, ech!!! Aż miło było patrzeć. Oczywiście zdarzały się chwile, kiedy potomek wymagał wsparcia, ale generalnie dawał radę. No i tak było nad morzem. Dość leniwie, bez pośpiechu, bez deszczu prawie i – powiedzmy – ciepło, no… akceptowalnie nie zimno. Pewne jest to, że wysypaliśmy się i wypoczęliśmy z A. od pracy.

Czas płynie lecz pamiętaj, na prawdę nie dzieje się nic!!! Czyli Grzegorz Turnau, czyli jego najnowsza - już nie nowa - płyta. Podoba mi się bardziej niż poprzednia, a numer 6, tytułowa „Fabryka klamek”, podoba mi się bardzo. W dziedzinie „kultura i sztuka” dodam jeszcze, że po przeczytaniu „Rozmów z Jerzym Nowosielskim” postanowiłem przeczytać biografię artysty i jestem w trakcie. Chodził za mną ten Nowosielski od pół roku, a może i dłużej. No i przyszedł. I jest. Pisanie recenzji nie jest moją mocną stroną – co nią jest?! – dlatego nie będę próbował.

I co dalej? Jest czerwiec. Krótkie noce, długie - do wczoraj ciepłe – dnie i masakrująca myśl o czającej się tuż, tuż zimie… Masakra… Myśl potrafi spieprzyć - porządnemu i w sumie normalnemu człowiekowi - nie tylko dzień czy wieczór, ale całe życie! Jedna, ale za to uporczywa myśl… Może, ale nie musi! – myślę sobie i daje odpór. Daję odpór i kończę to dłubanie, bo dawanie odporu pochłonie mnie teraz bez reszty. Będę patrzył na poruszające się na wietrze zielone liście drzew, które jeszcze nie wiedzą, że spadną w błoto i zgniją, na dywan trawy, która uschnie i sczeźnie, na kwiat róży, której krwistoczerwone płatki - na spółę z moczem psów i kotów - użyźnią glebę na klombie, na faceta hałaśliwie remontującego chodnik kostką „polbruk”, który to chodnik trwał będzie po kres świata, na przekór zimie! Tylko w chodniku moja nadzieja! Tylko w porządnej infrastrukturze, która trwalsza jest niż zielona masa, przemijająca postać tego świata, na którym przecież nie dzieje się nic.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz