wtorek, 8 marca 2011

Milczenie Czytelnika

Od czasu do czasu dochodzę do wniosku, że na świecie stanowczo za dużo jest: 1. ludzi; 2. słów. Zgrozą napawa mnie zwłaszcza połączenie dużej ilości ludzi wypowiadających dużą ilość słów. Nie mam zapędów totalitarnych i specjalnie morderczych, ale raz na jakiś czas urządziłbym zbiorową egzekucję. Masowym terrorem odpowiedziałbym na masowy zalew. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że nie jest to politikal korekt i ogólnie raczej stawia mnie w jednym szeregu z Mao Tse Tungiem i resztą szemranej bandy, ale nic na to nie poradzę… Raz na jakiś czas przygotowałbym w lesie sporo dołów, zamówił plutony egzekucyjne, zgromadził potrzebną ilość wapna i resztę akcesoriów, tak dobrze pokazanych np. przez pana A. Wajdę w filmie „Katyń”. (Pan Andrzej Wajda skończył 85 l. - serdecznie gratulujemy. Niby czego „gratulujemy”?! Nie wiemy, ale mimo wszystko wyrażamy radość z powodu dożycia sędziwego wieku. Średnia długość życia mężczyzny w naszym kraju, to ok. 71 lat, widać więc wyraźnie, że  Pan Wajda podnosi nam wskaźniki, hura! A teraz wracam do głównego nurtu mojej wypowiedzi dzisiejszej). Do tego wszystkiego w okolice przygotowanych dołów dowiózłbym książki (do spalenia), płyty DVD z filmami (do rozgniecenia ciężkim sprzętem), płyty CD (ale tylko z piosenkami, sama muzyka, bez śpiewania jest ok - do rozgniecenia ciężkim sprzętem) i inne możliwe nośniki słowa. Osobnym wagonem poprosiłbym o dowiezienie ludzi tworzących reklamy telewizyjne i autorów wszelkich realityszoł, a spośród twórców reklamy, tych którzy wymyślili dzieło o kobiecym moczu nietrzymaniu uhonorowałbym rytualnym mordem, jaki dane mi było podpatrzeć w filmie Pana M. Gibsona „Apocalypto”. To był naprawdę fajny kawałek.
Oczywiście, na pięć minut przed egzekucją rozmyśliłbym się i rozpuścił wszystkich do domów, bo to przecież nie wina ludzi, że gadają, nawijają, pierdolą, jak potłuczeni, gaworzą, szczebioczą, a Doda śpiewa utwory słowno-muzyczne. Nikt i nic nie jest temu winne. Winny jestem tylko i wyłącznie ja. Tylko po mojej stronie leży wina, za niemożność przejścia obok bełkotu, a właściwie odróżnienie bełkotu od mowy sensownej. Bo to przecież nie jest tak, że już nic tylko wszystek człek nie daje rady wygenerować sensownego ciągu znaków. Znam przecież przynajmniej pięć osób, które mówią składnie i do rzeczy! Z pięcioma osobami można śmiało dokonywać rzeczy wielkich, a i te całkiem małe mogą dać mnóstwo radości, więc nie ma na co narzekać. Jak wspomniałem: problemem jest selekcja i nie poddawanie się, opanowanie reakcji alergicznej i histerycznej.
Uleganie to poważna dysfunkcja. Sytuacja, w której organizm nie jest w stanie bronić się przed słowami wpadającymi weń bez pukania, jest formą kalectwa. Weźmy na przykład sytuację z pozoru absolutnie bezpieczną. Wchodzi sobie człowiek do księgarni. Nic się nie dzieje. Spokój, cisza. Znudzona ekspedientka siedzi nieruchomo i nawet nie patrzy na klienta, bo też nie ma na co. Co to ona klienta nie widziała? No, widziała i to wielu, więc nie ma potrzeby patrzenia. Jest zatem sielankowo i spokojnie, bo co niby mogą człowiekowi zrobić książki? Nic, absolutnie nic, ale… Ale już jako nośnik słowa, prawda, prawda? Tu już otwiera się pole do ataku, przecież jeden z drugim autorzy napisali i już jakiś utalentowany grafik zaprojektował okładkę, już się tytuł wyrywa i dźga po źrenicy! A nazwiska?! Same nazwiska mogą człowieka przyprawić o załamanie nerwowe, bo przecież na samą myśl, że człowiek kupi i potem – masochistycznie! – otworzy i przeczyta dzieło noblisty, to może go zimny pot oblać, bo przecież z tego przeczytania niemal wprost wynika, że będzie – mniej lub bardziej, ale jednak – obcował z myślą niejednokrotnie genialną! I wtedy musi, po prostu musi dojść do miażdżących porównań… Myśl geniusza versus Czytelnik… Nie ma miejsca na kompromisy, poruszamy się niby to w dziale kultury - a nawet kultury wysokiej! - ale w kategoriach ambicjonalnych stoimy w jednym rzędzie w nosorożcami, szczurami, świnką morską walczącą o przetrwanie w świecie pełnym zła i drapieżników. To jest forma starcia: oto w narożniku czerwonym pozornie tylko martwy i cherlawy Pan Franc Kafka, a w narożniku niebieskim Pan Czytelnik… Czytelnikt piątej kategorii, co to po prostu nie jarzy, do którego nie dociera, który nie przyswaja… Jest źle.
Pal zresztą sześć rozumienie, rozumieć można piąte przez dziesiąte, rozumieć można prywatnie, po domowemu i nieklasycznie, indywidualnie, jak to się mówi - oryginalnie, ok. Przy odpowiednim poziomie zagnieżdżenia w dobrym samopoczuciu, można nawet przyznać się do niezrozumienia i nadal uważać, że wszystko jest w porządku. Zasadniczym problemem jest bowiem nie tyle niezrozumienie, co niemożność ogarnięcia! Każda księgarnia proponuje przynajmniej 300 książek, z czego część - pomimo, że wydrukowana jest drobnym drukiem - i tak osiąga rozmiary zatrważające, przekraczając np. 300 stronic! A na każdej stronie słowa…
Za dużo słów! Czytelnik przeczuwa, że to wszystko warto przeczytać, że to wszystko jest godne uwagi i ważne, że może zmienić jego życie, wpłynąć na losy świata, przynieść odpowiedź na nurtujące pytania. Czytelnik się zagapia, przystaje, wyciąga rękę, przypomina sobie o możliwych kwotach debetu i zastanawia się, czy jako żywy organizm rzeczywiście musi jeść? I w trakcie tego wysiłku, niewątpliwie intelektualnego, Czytelnik zaczyna naraz dostrzegać, że słowa zaczynają wypełzać z woluminów i powoli spadają na podłogę, niby gąsienice dosłownie pełzną w jego stronę, włażą na niego. Niektóre skaczą bezpośrednio z półek, czepiają się ubrania, kilka, na podobieństwo pająków, opuszcza się na nitkach z sufitu i desantowo ląduje we włosach! Delirium! Organizm próbuje się bronić, strząsnąć z siebie robactwo, ale nie ma ucieczki! Nieruchoma do tej pory ekspedientka - która w rzeczywistości okazuje się być (na modłę matriksowską) postacią utworzoną z zielonkawych literek – zablokowała dostęp do drzwi. Czytelnik zaczyna krzyczeć, reakcja histeryczna znaczy… Ech… A mówimy przecież o kontakcie człowieka ze słowem pasywnym i na co dzień zatrzaśniętym w okładkach starej, poczciwej i łagodnej książki.
Ok. Zjawisko zostało opisane, czas na jakieś recepty. W myśl myśli, że nie sztuką jest dostrzec problem lecz go rozwiązać, chciałbym zasugerować kilka możliwych rozwiązań. Jeżeli chodzi o atak słów książkowych, to wystarczy brać odpowiednie leki, na dłuższy czas zawiesić spożywanie alkoholu, wysypiać się i unikać naturalnych skupisk książek.  A jak poradzić sobie z Internetem, z piosenką, szołem i ogólnie emisją telewizyjną?! Ha! Łatwo. Pełne zaskoczenie, prawda? Rozwiązaniem jest wyłączenie urządzeń lub też unikanie miejsc, w których urządzenia te, pozostając poza naszym zasięgiem, nie mogą być przez nas własnoręcznie wyłączone. I w tym momencie powracamy do początku mojej notki, do zagrożenia zasadniczego, a mianowicie?.. Tak! Ci co bardziej domyślni już wiedzą! Powracamy do tego, że największym, najbardziej nieustępliwym i trudnym do usunięcia źródłem słów jest żywy i gadający człowiek! Wyłączenie żywego człowieka - definiowane w naszym kodeksie karnym, jako zabójstwo - to jest sposób drastyczny, ale tylko taki czasem przychodzi mi do głowy… Ech… Demokracja i wolność słowa spędzają mi czasami sen z powiek…
Władysław Sikora zapytał kiedyś filozoficznie: „Po co się kłócić z drugim człowiekiem, kiedy można go zabić”? A może dotyczy to nie tylko sytuacji kłótni z drugim człowiekiem, bo po co doprowadzać do kłótni? Przecież i bez tego świat pełen jest agresji i złych uczuć. Złu trzeba zaradzić w zarodku. Czasem marzy mi się świat bez ludzi, mój idealny świat bez wad!

A teraz, nie wiążące się nijak z treściami prezentowanymi powyżej, życzenia. Gdybym miał w obliczu zagłady dokonywać selekcji, to proszę mi uwierzyć, kobiety zginęłyby ostatnie! Zatem:

Z okazji Dnia Kobiet chciałbym wszystkim Paniom złożyć najserdeczniejsze życzenia: zdrowia, szczęścia, pomyślności, udanych zakupów, udanych związków, bycia ze sobymi samymi w zgodzie, umiejętności podejmowania trafnych decyzji, umiejętności twórczego wyrażania się (nawet wulgarnie), zdolności do szybkiej regeneracji sił nadwątlonych codziennym trudem, rozsiewania zapachów i aromatów wymarzonych oraz realizacji czego dusza pragnie.

PS. Do wyrażenia poglądu głoszącego nadmiar słów użyłem, jak widać, bardzo wielu słów… Oto paradoks! Wymowne milczenie jest sztuką trudną, której jeszcze nie posiadłem, ale staram się, staram i może kiedyś w końcu uda mi się zamknąć japę.

6 komentarzy:

  1. Mam nadzieję, że Autorowi nigdy nie uda się zrealizować planu milczenia, bo mój świat stanie się bardzo smutny.

    OdpowiedzUsuń
  2. gdybyś Ty zamilkł byłoby nudno:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za komentarze. ;-) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. ale tak ze trzy miliardy możnaby stuknąć, zanim nadejdzie czas refleksji... poza wszystkimi ww korzyściami, łatwiej by można na most wjechać...

    OdpowiedzUsuń
  5. Czy tytuł notki nie sugeruje przypadkiem, że ja, czytelnik, mam zamilknąć?!?!? NIGDY!

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuję Ci truchełko za komentarz, nie rozumiem go, ale nie mam ambicji rozumienia wielu rzeczy, tekstów i innych takich. Pozdrawiam serdecznie bardzo.
    lato, Tobie również dziękuję za stanowcze zajęcie stanowiska, niestety mam dla Ciebie złą wiadomość, prędzej czy później każdy zamilknie, ale podziwiam postawę i determinację. ;-)

    OdpowiedzUsuń