Niektórzy – nie wiadomo, którzy niektórzy – mówią, że można przeżyć na samej botwince i jajkach od półdzikich, leśnych kur. Że to zdrowe. Ale są też tacy – nie wiadomo jacy – którzy uważają, że bez mięsa nie ma szans na prawidłową dietę. Oba obozy mają swoje racje, badania, wyniki i świętych na ołtarzach. I dla prawidłowego przeprowadzenia dowodu będą tarzać się na ołtarzach.
Umarł Tadeusz Woźniak. Tadeusz Woźniak i Jolanta Majchrzak, „Dom zamieszkały”, to najmocniejsza dla mnie piosenka, którą wykonywał Pan Tadeusz. Nie byłem jakimś fanem i odbiorcą twórczości, ale ten kawałek mocno mnie poruszył.
Umarł Jerzy Stuhr. No wiadomo: „niepowetowana strata”, „wyrwa, której już nikt nie odbuduje”, „marzył, żeby umrzeć na scenie i prawie tak się stało”… No… Nie ma się co czepiać. Dla mnie Pan Jerzy Stuhr, to: „Kingsajz”, „Seksmisja”, „Shrek”, występ w Opolu, czyli raczej po wierzchu, smyrnięte po powierzchni… Nie mam z nim skojarzeń z Teatru Telewizji raczej. Jestem ignorantem.
Lato napadło na Polskę. Termicznie. Wojna hybrydowa, broń klimatyczna na bardzo pełny regulator. I jeszcze te burze, wiadomo, burzą spokój i krew w żyłach.
Anglia napadła na Holandię i wygrała półfinał Euro. Czy sprawiedliwie? A co to w ogóle, w przypadku piłki nożnej, może znaczyć „sprawiedliwie”? W niedzielę wyspiarze zetrą się w starciu finałowym z półwyspiarzami. Dumni synowie Albionu kontra Hiszpanie… Słabo, nie znalazłem żadnego skisłego zamiennika na „piłkarzy z Hiszpanii”, który byłby malowniczo nadużywany przez komentatorów i dziennikarzy. No może La Furia Roja. Ok, niech będzie zatem: już w niedzielę zewrą się we walce na śmierć i życie Dumni ze Wściekłymi. Liczę na wściekleńców, że dopadną gardeł i stawów skokowych tych baletnic zza kanału, że w sportowej rywalizacji „upokorzą”, „zetrą w pył”, „rozdeptają, jak rozdeptaną żabę”, „rozjadą walcem”, „rozplaszczą” tych niuniusiów nudnych. Tak! Sport to cudowna zabawa.
Na śniadanie do roboty zrobiłem mega niezdrowe tosty ze serem… Smakowały mi. Tak, są rzeczy ważne, których nie można pominąć i nie zanotować. Niezdrowe i smakowite. Nadźgane konserwantami, glutenem, cukrem, rozpaczą mechanicznej piekarni. Dlaczego, dlaczego złe rzeczy bywają tak dobre?.. Kto tak świat zaprojektował ? Pan Bóg? Dwudziestego piątego dnia stworzył gluten i zobaczył, że jest dobry… Zły, ale dobry… I dodał go do pszenicy, owsa, orkiszu, pszenżyta, żyta oraz jęczmienia. A niech im dupy tyją, żyły się zapychają, skóra wiotczeje, a oko mąci mgła – pomyślał Pan i już. Rach, ciach! I są tosty zagłady ze serem wątpliwej jakości, mniam, mniam. Sezon ogórkowy.
Sejm dyskutuje kwestię dekryminalizacji aborcji. Wiadomo, że miłościwie nam panujący pan Andrzej ustawy – nawet jeżeli ją uchwalą, co też nie jest pewnie – nie podpisze, ale próbować trzeba. Trzeba jasno powiedzieć, po której stronie się jest.
Syn na kursie żeglarskim. Jakoś tak dopiero teraz dociera do mnie, że taki wyjazd, to nie tylko zabawa, ale też nauka. Podręcznik liczy 300 stron. Zakwaterowani są na łodzi przycumowanej do pomostu, a właściciel narzeka na nieład i usyfiony pokładu. A jaki ma być pokład, kiedy padał deszcz, a po zejściu z pomostu jest błotnista ścieżka? Nowa łódka… Przy okazji przypomnieliśmy sobie z Asią kilka zagadnień z kursu. Jak niewiele już pamiętam… A tu popłynęłoby się gdzieś dalej niż pomiędzy Siemianami a Lipowym Ostrowem… Może w przyszłym roku?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz