poniedziałek, 11 lipca 2016

Z kronikarskiego obowiązku



Stało się! Zostaliśmy wicemistrzami Europy! Zwyciężyli Portugalczycy po bramce, której nie widziałem, ponieważ po „regulaminowym czasie gry” (jakby dogrywka była nieregulaminowa…) położyłem się spać. Nie, nie zasnąłem, bo przecież nie po to człowiek kładzie się spać, żeby zasnąć, ale wykonałem heroiczny gest. W czasie kiedy ja usiłowałem, któryś tam Portugalczyk trachnął gola i już, zostaliśmy wicemistrzami. Trzeba powiedzieć otwarcie, że przegrywając w finale  Francja właściwie odpadła z turnieju w fazie grupowej i stoczyła się w otchłań niebytu, my zaś w glorii i chwale wybiliśmy się na wicemistrzostwo! Futbol jest grą okrutną, nie ma już słabych drużyn w Europie, każdy może wygrać z każdym, a noty za styl nie obowiązują.

Poszliśmy w sobotę do miasta. Na spotkanie towarzyskie. Jak to miło pójść w miasto, naciachać się radości, naprowadzić rozmów, naśmiać, nadowiadywać i naopowiadać. Żaden fejsbuk tego nie da, żadne forum, a nawet żaden telewizor z dostępem do sieci. Po prostu żywi ludzie. Źródło bijące zdrojem uciech, w tym ja – gejzer pereł dowcipu, oaza spokojnego łagodzenia zapędów totalitarnych, smakosz wysublimowanych piw dla prostego ludu, a niekiedy ciepło i z akceptacją dla ludzkich słabości „milcząca halucynacja”. Z czeluści i zakamarków pamięci wyłania się wspomnienie wstępnych ustaleń, co do wyprawy morskiej na jeziora, ale mogę gmatwać i nadinterpretowywać, więc nie będę przytaczał cytatów i ogólnie uznam tylko ów pomysł na godzien rozważenia. Reasumując: dobrze jest spotkać się ze znajomymi, a potem spacerem wrócić w letnią noc do domu. Do wysprzątanego domu.

Nim poszliśmy się spotkać, to sprzątaliśmy mieszkanie… Jak miło jest poświęcić kilka godzin na sprzątanie. Taka łazienka na przykład, a konkretnie sedes, to jest i wyzwanie i nagroda jednocześnie. Doprowadzić kibel do błysku, do stanu jakby dopiero co po zamontowaniu, usunąć wszystko, co szpeci i zagraża rozebranemu człowiekowi, który przewrotnie pochyla się nad muszlą i zbliża do niej bezbronny, odarty z chroniącego go materiału… Każdy z nas słucha szumu wydobywającego się z muszli i chodzi o to, żeby ten dźwięk był równie czysty, jak wspomnienie nadmorskiej muszelki wyniesione z dzieciństwa. A przecież sprzątanie, to jest jeszcze o wiele więcej, bo trzeba odkurzyć, wytrzeć podłogi, pralkę można sobie nastawić, naczynia umyć i inne drobiazgi typu praca w kwiatkach balkonowych, to oczywista oczywistość. I tak mija kilka uroczych godzin. W tle gra muzyka i jest okej.

Wszystko zaś okrasza zapoznawanie się z chyba trzecią serią serialu „Gra o tron”… Jakże ciężko nam przychodzi oglądanie tego dzieła, w jakim dziwnym nieładzie do niego dochodzi… Pierwsza seria oglądana od środka, co dawało nam dużo do myślenia nad głębią utworu, nad jego odważną konstrukcją, która dla masowego odbiorcy musiała stanowić nie lada problem. (Dla nas stanowiła). Iluż rzeczy trzeba się było domyślać! Retrospekcja – słowo klucz. Boże, pamiętam ten wysiłek… Seria druga przyniosła nam wytchnienie, bo zorientowaliśmy się zdecydowanie szybciej, że oglądamy od któregoś tam odcinka i nie daliśmy się zwieść podszeptom skrajnej wersji teorii dzieła otwartego. Można powiedzieć, że grzechy łapczywości i roztargnienia spłaciliśmy przy serii trzeciej, której oglądanie rozpoczęliśmy banalnie od odcinka pierwszego. Tak. Dług spłacaliśmy z nawiązką, bo gdzieś dopiero przy szóstym odcinku pojawiły się w filmie kwestie dla nas nowe, których już byśmy sobie, jakiś czas temu nie obejrzeli, ale co tam… Przypomnieliśmy sobie kto to jest Dżon Snoł i skąd wziął się nie po tej stronie muru, jak przebiegłe intrygi snute są w Królewskiej Przystani i jak bardzo tato pogardza karzełkiem, który wydaje się być coraz mniej odrażającym potworem. Tak, repetytorium przydało się i nie uważam, by był to czas stracony. Ja tam zawsze się wzruszam, jak komuś wyrywają paznokcie, łamią kości, grożą śmiercią, czy banalnie strzelają z kuszy do przywiązanej i półnagiej kobiety. Sam nie wiem czemu, ale mam łzy w oczach, jakbym był na swoim pierwszym balu albo dostawał pierwszą laurkę od syna. Niby nie jestem emocjonalnie łatwy, a jakoś tak zapiera mi dech w piersiach i szlocham… Ech… Nerwy w strzępach. Nie bój się Sanso, oni cię obronią!!! – kwilę i smarkam w batystową chusteczkę.

Do kina sobie z żoną poszliśmy na film francuski. Miał być lepszy, ale i tak nie był zły. Ostatnim filmem w kinie, który wzbudził we mnie szczerą falę uniesienia, to był chyba „Dżango”… Dawno to już było. No, może jeszcze „Wilk z Łolstrit” był ok. Przez szacunek dla człowieka „Widmo” też, ale tak serio i bezapelacyjnie to tylko „Dżango”. A ten „Lolo”, co go widzieliśmy, to spoko był, jednakowoż bez dzikiego zachwytu.

Ogólnie lato jest. Myślałem, że jak Młodego nie będzie, to się zbiorę w sobie i codziennie będę pędem przemierzał miasto, ale jakoś nie wystartowałem. A to zakupy trzeba zrobić, a to zupełnie się nie chce, a to zakupy trzeba zrobić i zupełnie się nie chce, a to do kina się idzie, a to sam już nie wiem co… Pewnie się nie chce… Wczoraj się chciało i choć duszno było, to zdążyłem jeszcze przed finałem wrócić i wziąć zimną kąpiel, która pomaga w walce z mikrourazami. Na makrourazy sposobu nie ma, o czym wczoraj na boisku przekonał się Łonałdo, a także – poza boiskiem - królobójca (obcięta dłoń), ruda dziwka („mięsny jeż” by Jofrej - wersja dla dorosłych), jeden taki niemiły pan, co chciał smoka (dostał do potrzymania, ale nie utrzymał), dwóch innych panów (poprosili trzeciego kolegę o zabicie pani Deneris T., a on - w odpowiedzi na tę prośbę - wyraźnie odciął im głowy, po jednej każdemu). Zatem reasumując: lepiej pobiegać niż dać się zabić czy poharatać, tudzież nabawić naciągnięcia pierwszego stopnia wewnętrznego więzadła w lewym kolanie. Piłka nożna jest niebezpieczna, równie niebezpieczna, jak… Tak… Łonałdo! Trzymaj się! I pamiętaj, że zwolnienie z wuefu, to nie może być wymówka! Trzeba wstać, przezwyciężyć impas, trzeba być zwycięzcą! Powodzenia!

Tak. Minął tydzień bezsynowia. Zostały jeszcze dwa i pół, a potem to już tylko bezhołowie i kanikuła. Pakowanie się i wyjazd. O ile oczywiście nie wydarzy się nic złegonieprzewidywalnego, a tego przecież wiedzieć nie można, nim się nie wydarzy. Czekając zatem na brak wydarzeń wyglądam nadejścia sierpnia i pozdrawiam z kronikarskiego obowiązku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz