poniedziałek, 21 marca 2016

Taki oto początek wiosny 2016



W głowie mam mgłę, co mi mą głowę gnie. Tak jakoś to idzie od kilku dni. Problemy z koncentracją, problemy ze snem i jeszcze pogrzeb w rodzinie. Wiosna pełną gębą. Wlokę się wczoraj z biegania – wiadomo, że jak się człowiek słabo czuje, to pewien sobie pomóc, w związku z czym wybiera się do lasu i wraca po 12 kilometrach bogatszy (po raz kolejny) o wiedzę o własnej głupocie – więc powoli lezę i mijam starszego pana, który rozmawia ze starszą panią i pada to sakramentalne stwierdzenie: „Byle tylko gorzej nie było”… Boże – myślę sobie – stary, a głupi! Przecież wiadomo, że będzie gorzej, co ma niby być lepiej?! Przestanie go boleć, odmłodnieje, znajomi mu zmartwychwstaną, trzymanie moczu wróci pełną parą?! Nie, nie i jeszcze raz nie! Nawet rządowy program darmowych leków dla Seniora nie odwróci trendu i nie przełamie złej passy. Niestety… Nocami dalej trzeba będzie wstawać do toalety, znajomi znieruchomieli pod ziemią nie zatańczą już nigdy i jedyne co pozostaje, to nadzieja na bezbolesną śmierć. Może we śnie, choć osobiście uważam, że jest to nieco przereklamowane. No bo tu niby błogi spokój i luz, ale co się dzieje w środku? Może być groźniej niż na jawie.

Na lekcji religii trochę wystraszyli mi dzieciaka. Końcem świata. I padają konkretne pytania, że skoro Pan Bóg kocha ludzi, to dlaczego sprawy nie odwoła i skąd w ogóle pomysł, żeby na „do widzenia” nastąpiło ponowne przyjście Jezusa? Że co, popatrzeć przyjdzie? Odpowiadam sentencjonalnie: „Niezbadane są wyroki” i że raczej sami siebie - jako gatunek - wykończymy, więc spoko, nie ma co zwalać na Boga, ale kwestia nadal budzi wątpliwości i niesmak… No, słabo to jest urządzone, bardzo słabo… A przy założeniu wszechmocy boskiej, to wręcz gównianie. Umieranie, przemijanie, bezpowrotnie utracone szanse. Jak nie ma zmartwychwstania, to jest dupa blada. Początek Wielkiego Tygodnia.

Nie znam się na rugby. W radio była ostatnio rozmowa z graczami i było miło i fajnie i bardzo spodobało mi się, jak na pytanie do jednego z gości: „A jaka jest pańska rola w drużynie?” padła odpowiedź: „Yyyy… No… Ja to jestem takim jej wicemózgiem”. Nie znam się na rugby, ale potencjał jest. Niniejszym ogłaszam, że ja też jestem wicemózgiem, nie wiem jeszcze czego, ale myślę sobie, że za jakiś czas się zorientuje i dam znać. Póki co przeczuwam jedynie, że jestem wicemózgiem mrocznej operacji…

W łikend byłem sam na sam z Wiktorem, bo Asia pojechała na pogrzeb cioci. I żadnego fajnego filmu nie obejrzałem! Nic. Kociniak umarł i się skończyło. Po prostu skandal! Czytanie mi nie idzie, filmów ładnych nie zanotowałem, wczoraj wieczorem zaś rozbolał mnie migdał… Skończyła się pewna epoka…

A w kraju sam już nie wiem co się dzieje. Przestałem oglądać wiadomości, a tych na TVP1 nie oglądam jeszcze bardziej stanowczo. Owszem, wiem że jest słabo i że z Trójki wywalono Jerzego Sosnowskiego i wkurza mnie to, ale nie mam siły… Myślę sobie, że to wszystko minie i znowu będzie normalniej.

Sosnowskiego wywalono z radia a mnie z portalu społecznościowego i jakoś żyję. Tak w ogóle, to jestem porażony stopniem zanurzenia się przez nas w świecie wirtualnym. Właściwie nie ma już imprez towarzyskich, w trakcie których ktoś nie strzeliłby zdjęcia i nie wrzucił na fejsa, a przynajmniej nie poszperał choć chwilę w sieci, czegoś tam nie sprawdził, nie skomentował, nie polubił, czy chociaż nie rzucił okiem. Na co, po co? Telefony w dłoniach lub na stołach, gotowe, zawsze pod ręką. Wracałem w sobotę z Wiktorem autobusem z jego zajęć i jechało sporo młodzieży. Policzyłem i wyszło mi, że nieco ponad połowa z nich miała w rękach telefony. Sam się na tym łapię, że zaglądam do swojego, właściwie nie bardzo wiedząc po co?.. Ot, taki odruch. A przecież jeszcze nie tak dawno, nie było komórek! Nie było aż tylu przecinających nas niewidzialnie fal i megabajtów informacji,  ale - jak mówi Wiktor - „Postęp technologiczny jest normalny i nie dziwcie się, że tyle siedzę przed komputerem czy tabletem”. Dobra, tylko nie oślepnij i nie daj sobie wmówić, że to właśnie jest prawdziwe życie i prawdziwy świat, bo to tylko migoczące obrazki, słowa wyprane z głosu i zaaranżowane sceny, jedno wielkie udawanie. Jak pisała poetka: „Słowa jak sztuczny miód, ersatz, cholera, nie życie”.

Ha! Właśnie! Dzisiaj dwudziesty pierwszy dzień marca, prócz początku wiosny i Dnia Wagarowicza, obchodzony jest też Światowy Dzień Poezji. A zatem: Konstandinos Kawafis, „U kresu”.

Wśród lęków i podejrzeń,
z zamętem w myślach, z trwogą w oczach,
rozpaczliwie szukamy jakichkolwiek sposobów,
aby uniknąć oczywistej grozy,
która jest tuż przed nami.
A jednak się mylimy: nie ma jej na naszej drodze.
Wieści kłamały
(a może ich nie było albośmy ich nie pojęli).
Zupełnie inna klęska, nigdy nie przeczuwana,
nagle jak burza na nas spada
i nie przygotowanych – a czasu już brak – zagarnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz