poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Zakochać się wiosną



Wiosna przyszła. Kwiecie porasta wszystko. Nie ma dla kwiecia, mchu i porostu powierzchni nie do porośnięcia. Już nie tylko zapasy jedzenia pokryte pleśnią nie spożywczą, już nie tylko skwery, trawniki i wypielęgnowane ogrody działkowe. Wszędzie hipertrofia zielonego! Zielone - nawet z korzeniami i wcale nie zielone - górą! Jestem za i przykładam do tego, z całego serca, obie ręce. No, to akurat Asia przyłożyła-nakleiła, ale co tam, się podszyję!


A jak wiosna to wiadomo:

„Już wiosna podrosła i bzami tchnie
Kaziu, Kaziu, Kaziu zakochaj się”

Ale, oczywiście, się zakochania się życzy nie tylko Panu Kazimierzowi, ale populacji całej! Niech populacja dozna uczucia i niech się w uczuciu – w przypadku już doznania – umocni i rozkrzewi, niech zakwitnie. Dopuszczalne i pożądane są obie wersje zapadania, tzn. rewolucyjna: od niczego sobie pierwszego wejrzenia do wszystkiego aż po grób, bądź też ewolucyjna: od niezbyt estetycznych, bladych larw, aż do kolorowych motyli w brzuchu! Wiosna to zawsze początek, nawet jeżeli mamy do czynienia tylko z nowym (549) etapem tego samego. Kiedy Bóg powołał świat do istnienia, to uczynił to właśnie na wiosnę, a już z całą pewnością na terenach rdzennie polskich wiosna panowała wtedy niepodzielnie - od nienaruszalnej granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej, aż gdzieś w po okolice Morza Czarnego - bo przecież wiadomo, że Pan krainę naszą umiłował szczególnie i wykazał to – z pewnością! – już u zarania dziejów! Amen. I kraj nasz - ze stolicą na czele, co chyba oczywiste - podjął hasło i dalej takoż nawołuje:


A że producenci wędlin nie chcą pozostać w tyle, to również proponują:


I teraz tylko od nas zależy wybór. Oczywiście, ci co gardzą mięsnym jeżem – na własną prośbę! – nie mogą odpowiedzieć na każde zaproszenie, ale przecież nie wynika to z wadliwości zaproszenia, tylko z ich zamknięcia się na świat. Trudno, muszą ponieść konsekwencje swojego wyboru. Choć właściwie dostępna jest dla nich platoniczna wersja tej miłości, w sensie ścisłym: bez konsumpcji. Kto wie, może nawet byłoby to uczucie wznioślejsze? Już widzę, jak kolega Paweł wyznaje światu: „Cześć, mam trzydzieści siedem lat, od dwudziestu czterech jestem wegetarianinem, a od dziewięciu kocham salami…”. Prawda, że to mogłoby zabrzmieć mocno? To byłby związek trudny, ale niekoniecznie od razu skazany na porażkę. Kto wie, kto wie?..

Ok., nie zaglądając innym do talerza, czy łóżka, ja w każdym razie będę się jeszcze zastanawiał i konsultował z fachowcami tzn. z psychologami, którzy - z tego co zauważyłem w sieci - w sporej grupie radzą jednak przede wszystkim zakochać się w sobie, a dopiero potem szukać obiektów i – jak trafnie zdefiniował to kiedyś kabaret Potem - „wywlekać uczucia na miasto”.

Ale salami kusi… Samo wyznanie: „Kocham salami” już brzmi mocno! No bo dla wtajemniczonych sprawa jest jasna i prosta, ot zakochany we wędlinie, ale już ci nie wprowadzeni w temat? Że jak „salami”? Że w grupach po 25, 67, 98 osób? Ech… A jak jeszcze pomyślę, że w wzajemnością?! Że salami mogła/mogloby kochać mnie?! Dreszcze…

2 komentarze:

  1. Od 24 lat jesteśmy z salami nierozłączni. Taka to miłość... Nasza cielesność nie zaniknie nigdy!

    OdpowiedzUsuń