czwartek, 23 lutego 2012

Kto kogo się boi?

Jako człowiek rozsądny i stateczny nie ulegam porywom raczej, ale w kwestii ruchu działam wbrew naturze. Wbrew naturze własnej i wbrew naturze gatunku, co nie zawsze jest tożsame. Są na świecie ludzie, którzy wymyślili, że bieganie jest normalnym sposobem przemieszczania się w przestrzeni. Naprawdę są tacy ludzie! Jeden z tych ludzi dowodzi nawet, że człowiek jest w stanie dogonić antylopę… W pierwszej chwili brzmi to karkołomnie, ale chodzi po prostu o to, żeby taką antylopę zabiegać na śmierć! Ha! Ok. Osobiście uważam, że to wszystko rojenia i obłęd wyrażony słowami ludzkimi.
Klarując zaś chodzi mi o to, że:
1. istnieją teorie według których bieganie jest naturalne, potrzebne, powiedzmy zdrowe i sensowne;
2. a ja uważam, że zdania wyrażone w punkcie 1. są kłamstwem;
3. ale - jako siedlisko paradoksów - staram się raz na jakiś czas biegać…
Po co? Dlaczego? Nie wiem… Nieważne. Chodzi mi o to, że w związku z tym moim obłędnym i obłąkańczym hobby otrzymałem zeszłego roku (pod choinkę) gadżet do wykorzystania podczas gonitw. Gadżet pasuje do butów, jakie zakupiłem sobie latem ubiegłego roku i jest to takie coś – ten gadżet znaczy – co pozwala mierzyć przebytą biegiem odległość, czas zmarnotrawiony na tym absurdalnym zajęciu i inne jakieś duperelne parametry. Gadżet pozwala - a nawet wymusza! – zarejestrowanie się na stronie firmy, która wyprodukowała zarówno gadżet, jak i buty i po zalogowaniu się umożliwia śledzenie swoich poczynań w dziedzinie biegaczej. I to nie jest nic wielkiego, ani w ogóle nic to nie jest, ale kiedy spojrzałem ostatnio na statystyki zeszłoroczne, to jedno z haseł mnie rozwaliło. (Pomijam, że w zeszłym roku zarejestrowałem sobie moim gadżetem zaledwie jeden bieg). Oprócz różnych ważnych informacji, np. na temat przebytej przeze mnie odległości czy też liczby spalonych kalorii, jest tam też info mówiące, o jakich porach dnia i nocy biegałem najczęściej. I o ile informacja, że biegałem „przeważnie wieczorem” jest w miarą neutralna, o tyle mądrość ludowa – bo sam nie wiem, jak to nazwać – umieszczona poniżej (może sentencja to jest?) nieco mnie zaskoczyła, albowiem, z faktu, że biegam „przeważnie wieczorem” – wg strony producenta - wynika niezbicie, iż: „ciemność się mnie boi”…
Całe dzieciństwo upłynęło mi pod znakiem lęku przed ciemnością, potem całe pół młodości czułem nabożny respekt wobec bóstw chtonicznych, a teraz oto nadchodzi czas odwetu! W sumie ok.
 Co do lęków i innych ciemnych stron mocy, to dzisiaj obchodzimy kolejny dzień walki z depresją. Jako człowiek rozsądny i stateczny namawiam wszystkich troje czytelników mojego bloga na wizytę u psychologa. A niech rozwieje Wasze wątpliwości, niech Wam powie, że po prostu jesteście powaleni, porąbani, nawet popierdoleni, ale jednak zdrowi w sensie medycznym! Jeżeli zaś okaże się, że - no niestety - Wasza szajba klasyfikowana jest jako depresja, to niech Was skieruje do psychiatry i tam już tabletki, terapia i życzę powodzenia. Z doświadczenia wiem, że z depresji można się wyleczyć, a próbować się leczyć warto. Z doświadczenia wiem też, że lepiej, kiedy to ciemność drży ze strachu przed nami, niż kiedy jest odwrotnie.

1 komentarz: