środa, 4 maja 2016

, ale sobie poszedłem

Jak człowiek jedzie na kilka dni nad morze i pogoda jest ok, i sen jest ok, i ogólnie jest ok, to jak jest, kiedy już się stamtąd wróci? No, nie do końca jest ok... Wiadomo, nie ma co sarkać, trzeba przyjąć konia bez zaglądania jemu w japę ustną, ale odrobina żalu tli się na podorędziu. Bo jest jakieś TAM, gdzie nie trzeba wstawać przed szóstą, gdzie - żeby zdążyć - nie trzeba galopować (zawsze się zdanża, nawet jak się jest za późno), nie trzeba się kłaść, bo po prostu już się leży, na przykład na plaży. Ech... A to przecież żadne TAM ciepłe kraje, żadne wyspy tropikalne, żadne luksusy, wypasy, lajfstajlowe wiśnie na torcie i "moja stylizacja na spacer po lesie, w okolicach kurortu przemożnej wprost urody". Nie. Zwykłe, chłodne polskie morze, piach ledwo ogrzany słońcem, muszelki raczej popękane i rachityczne, badylki kłujące w stopy i zimny wiatr. A jednak... Taka oto rajska - na ludzką miarę uszyta - kraina, bo "nie trzeba". Czego i Państwu życzę.


Ale jeszcze wrócę! ;-)

2 komentarze: