czwartek, 10 lutego 2011

Gnijąca Nóżka & Company - czyli coś nie tylko o zasiłkersach

 Hm... Czuć, ewidentnie czuć, że nie pachnie ładnie. E tam! Po prostu czuć, że śmierdzi, smród jakiego nie da się opisać. Tak śmierdzi tylko gnijące ciało. Są różne gatunki smrodu, ale ten emitowany przez ciało poddane procesowi gnilnemu, jako - w pewnym sensie – „dedykowany” nam, budzi chyba największe emocje. Nie wąchałem ciał spalonych, ale myślę, że wszystkie zapachy, które wydzielane są na styku ciało-rozpad (domyślnie: ciało-śmierć), są dla nas tymi najbardziej uciążliwymi. (Swoją drogą, jakie jeszcze procesy obróbki białkowych organizmów żywych wiążą się z wydzielaniem przez nie tak intensywnych zapachów? Nic mi nie przychodzi do głowy… Można zgnić i można spłonąć i co, koniec? Dziwne. Dziwnie mało wariantów.).
Ok. Chodzi o to, że strasznie śmierdzi. Ci, którzy wchodzą z korytarza do pokoju mają wybałuszone oczy, za mało ćwiczą wstrzymywanie oddechu, żeby teraz wyglądać normalnie po 20 sekundach bez wentylacji płuc. To co teraz uprawiają, to forma nurkowania w powietrzu, bo powietrze stało się dla płuc równie groźne, jak morska woda, a może nawet groźniejsze, bo przecież stojąc na plaży wszyscy wiedzą, gdzie przebiega granica. W przypadku smrodu łatwo zachłysnąć się i w ten sposób zainfekować zupełnie niespodziewanie, bez żadnych szans na uniknięcie zagrożenia. Wielu ludzi jeszcze przez kilka godzin po wciągnięciu do środka „złego powietrza”, krzywi się na samo wspomnienie i twierdzi, że wciąż czuje ten, no…  zapach…  Nos jest najdalej wysuniętym przyczółkiem mózgu, węch najbardziej pierwotnym zmysłem - stąd intensywność doznań i fakt, że na długo pozostają one w pamięci.
Źródłem zapachu jest Gnijąca Nóżka, który przysiadł na plastikowym krzesełku na korytarzu i wystarczyło dosłownie kilkanaście sekund, żeby wszyscy pracujący na piętrze doskonale wiedzieli, kto nas dzisiaj odwiedził. Pomimo chłodu otworzyliśmy okno w pokoju, ale to był tylko doraźny sposób walki z problemem, leczenie objawowe. Trzeba było, tak po prostu i jednoznacznie, źródło smrodu wywalić. Wersja, w której wszyscy zgromadzeni w budynku uciekają, nie wchodziła w rachubę.
Tymczasem Gnijąca Nóżka siedzi sobie na krzesełku, grzeje się w cieple, śmierdzi zawadiacko i przysypia. But się nie domyka, bo w bucie buzuje. Trzeba w tym miejscu uczciwie przyznać, że Gnijąca Nóżka nie pozostaje zupełnie bierny w walce z brzydkim zapachem i stopę zawija w woreczki foliowe, czy inne „reklamówki”, które mają izolować, ale jakoś tak nie izolują… Poza tym, mam wrażenie, że w ciepłych, szklarnianych warunkach proces gnilny postępuje sprawniej i w konsekwencji uciążliwy zapach raczej narasta. Hm… Tak czy inaczej jeden Człowiek śmierdzi, a innym ten smród przeszkadza.
I dlaczego ja o tym mówię? Ano dlatego, że nachodzi mnie czasem taki nastrój, żeby zastanowić się nad tym, skąd się tacy ludzie biorą, tacy śmierdzący, tacy biedni, tacy bezradni? Jak to się dzieje, że przychodzi taki mały, dajmy na to, Włodzio na świat i jest normalnym dzieckiem, normalnym młodziakiem i normalnym starszakiem, a potem zostaje bezdomnym, takim brzydko pachnącym i przeganianym marginesem? A bezdomni, to już jest margines na marginesie marginesu… Masakra. Chlają wynalazki, od wypicia których normalne organizmy wywaliłyby kitę po pierwszym łyku, jedzą skromnie i raczej mało wartościowy pokarm, źle znoszą zimno, ale raczej nie mają gdzie się ogrzać, więc często wytrzymują niskie temperatury na dworze, pod chmurką. Wytrzymają albo i nie wytrzymują, a jak nie wytrzymają, to radio donosi, prasa opisuje i w telewizji o nich powiedzą. I tylko nikt nie wie, co z problemem robić dalej.
Co robić z biedą? Znam dwie odpowiedzi, oczywiście dwie zasadnicze odpowiedzi, bo potem tworzonych jest wiele wariantów. Pierwsza: każdy jest odpowiedzialny za własne życie i sam powinien sobie radzić – nie pomagamy, czyli biedę ignorujemy. Druga: życie każdego członka społeczności, to też nasza sprawa i nasza odpowiedzialność – pomagamy, czyli biedy nie ignorujemy. Oczywiście, jak mówiłem, wariantów obu odpowiedzi jest wiele i tworzą one szerokie spektrum, dając równie szerokie pole do popisu teoretykom i fachowcom piszącym książki i artykuły w pismach równie jak oni fachowych. W tym wszystkim pojawia się pytanie o wrażliwość, o prostą reakcję na nieszczęście drugiego człowieka i sposób natychmiastowego zaradzenia złu, którego współdoświadczamy, ale – jako, że nic nie jest proste, a przynajmniej tak proste, byśmy nie dali rady tego skomplikować - za moment dochodzą kolejne kwestie, w tym zasadnicza, dotycząca odpowiedzialności, za sytuację, w jakiej znalazł się dany delikwent. Znaczy: czy nim upadł tak nisko, to aby nie chlał, nie bił, nie bawił się dobrze, nie bimbał, nie śmiał się w nos? Bo jeśli tak, to dlaczego teraz mielibyśmy mu pomagać? Niech zbiera, co posiał, niech ma za swoje, niech cierpi sukinsyn za grzechy! No… Wrażliwość nie oznacza przecież głupoty!
Miałem kiedyś kolegę, który twierdził, że nie powinno się pomagać menelom, że on pracując, płacąc podatki nie ma zamiaru finansować „wiecznych wakacji” niebieskim ptakom. Patrzę sobie na Gnijącą Nóżkę i ni cholery nie przypomina on ptaka. Żadnego. A jego wakacje też wydają mi się raczej marne i nie wróci z nich opalony, przecież siedzi u nas na korytarzu, tu świecą jarzeniówki… Wciągam zatem w siebie smród sączący się zza drzwi i zastawiam się co zrobić, gdy po dokładnym śledztwie okaże się, że nasz menel, to był porządny człowiek? Miał rodzinę i o nią dbał, kochał, chodził do pracy, zachowywał się normalnie, był normalny, więc upił się czasem, a jakże, ale żadna tam patologia, tylko normalnie - przy urodzinach kolegi, a jak raz nie wrócił na noc, to potem przepraszał z kwiatami i szczerze!.. I tak sobie żył latami, by któregoś dnia pośliznąć się na chodniku i walnąć głową o kafle i doznać szoku i stracić zdrowie. Więc traci zdrowie, traci pracę, traci rodzinę, traci, traci, traci…  Kostki domina przewracają się i jego „Domino Day” trwające kilka lat okazuje się być absolutnym „sukcesem”. Ostatecznie sam nie potrafi się podnieść, stało się coś, na co nie miał wpływu. Chwila nieprzytomności, brak dopływu krwi do ważnej części w mózgu i uschło kilka milionów komórek… Gdyby uschło tyle drzew, to – dla regionu, w którym to się zdarzyło – zostałby ogłoszony jakiś stan wyjątkowy, przyjechałoby Naszjonaldżografik i powstałby poruszający film dokumentalny, premier ogłosiłby rządowy plan pomocy, coś by zrobiono. Nie chcę teraz powiedzieć, że dla Gnijącej Nóżki nic się nie robi, chodzi mi tylko o to, że ginące pomniki przyrody (nawet jeśli cuchną), budzą więcej sympatii od gnijących ludzi.
Dobra. Wiadomo, że prochu nie wymyślę, bieda była, jest i będzie, a problemem jest zapewnienie sobie w miarę dobrego samopoczucia w świecie, w którym tyle zła, smrodu i cierpienia. Każdy musi zadbać o siebie. Każdy samodzielnie i we własnym zakresie musi pomieścić w sobie brzydkie zapachy, choroby, brak odpowiedzialności, triadę reklamowaną szyldem: syf – kiła - mogiła. 
Gnijąca Nóżka siedzący na plastikowym krzesełku raczej nie czytał żadnego mądrego pisma branżowego i nie wie, że jest podmiotem rozważań, że jest analizowany i rozpatrywany jako „przypadek”. Gnijąca Nóżka chce się ogrzać, chce coś zjeść i za chwilę pójdzie sobie dalej. Pójdzie nawet szybciej niż myśli, bo już za moment przyjedzie po niego Straż Miejska i mili panowie strażnicy wyprowadzą go na dwór. Myśmy po nich zadzwonili.

6 komentarzy:

  1. Bardzo fajna notka. W odróżnieniu od poprzedniej można ją nawet doczytać do końca. Temat biedy stary jak świat, ale współczuję kontaktu z Gnijącą Nóżką. Patent z reklamówka niezły, w sumie żałuję, że go nie znałem. Kiedy wracałem z ostatniego wyjazdu, zwanego służbowym, jeden z pasażerów samolotu (Polak, a jakże, choć maszyna leciała z Amsterdamu) zawadiacko zdjął buty i kontynuował podróż w samych skarpetach. Trafił w moment wydawania przydziału kanapkowego. Było apetycznie. Reklamówki zabrakło.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za komentarz. Historia G. N. ma ciąg dalszy, ale nie mam serca tego opisywać. Zaprawdę powiadam Wam, uważajcie pod czyimi drzwiami przyjdzie Wam brzydko pachnieć! Oczywiście jest to porada ogólna, bo wiadomo, że Tobie drogi Robercie brzydki zapach we własnym wykonaniu raczej nigdy się nie przydarzy. Serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Twój opis woni podziałał na moją wyobraźnię. Ciężko mi było doczytać notkę do końca.....Współczuję takich petentów.

    OdpowiedzUsuń
  4. ;-) Odnosząc Twój komentarz do komentarza Roberta zauważam, że "doczytanie notki do końca", to jest kwestia bardzo indywidualna i nie ma jasnych reguł, które pozwoliłyby w przyszłości pisać już tylko notki w 100 % "doczytywalne". Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ta historia nieco przypomina mi moją gnijącą sytuację w zlewie :) też próbowałam sobie sama poradzić, w końcu skorzystawszy z sił zewnętrznych, pożegnałam problem. mało lotne porównanie, ale równie śmierdzące.
    PS. Twoje rozważania nad biedą doskonale obrazują powód wyboru Twojego zawodu :)
    pozdrówka
    ania

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzięki za komentarz. ;-) Co do wyboru mego zawodu, to zamilczę. Pozdrawiam również.

    OdpowiedzUsuń