wtorek, 3 września 2024

Krótkie strzały dyr. Dymały

Idą, idą urodzinki! W trzech odsłonach, dla różnych grup społecznych i stanów. Tu chłopstwo, tu mieszczanie, a tu, owszem, duchowieństwo. System kastowy. Tylko szlachty nie będzie, bo szlachetnie urodzonych nie znam. Wszyscy normalnie kanałem rodnym zstąpili na ten łez padół i w dole tym tkwią. Po kolana, po pas, po szyję. W większość po wieki wieków, a nieliczni tylko – wierzący w co innego - tylko docześnie, by po chwili wzbić się do lotu wiecznego w glorii, chwale, białej szacie.

Rok szkolny ruszył. Z kopyta. Już wtorek. Zostało jeszcze… 296 dni. W Internecie są liczniki ze szczegółowymi danymi w tej kwestii, np. ile to sekund.

Festiwal lokalny NADA odbył się w ubiegły łikend. Podobało mi się bardziej niż w Olsztynie. Może dlatego, że wydarzenie było mniejsze? Może dlatego, że tylko jedna scena i nie było tego łażenia? A może po prostu od tak, bo tak i co mi zrobisz?! Nic mi nie zrobisz! Mankamenty organizacyjne były: sposób sprzedaży alkoholu, mało toalet, woda w umywalni się skończyła i nie dowieźli, ale i tak było spoko. Muzycznie, to Artur Rojek, Matylda/Łukasiewicz, Nietrzask i Mrozu, którego nie jestem fanem, ale doceniam za pełną profeskę. The Dumplings – w dużej mierze - przestałem w kolejce do alkoholi właśnie, więc nie bardzo mogę ich ocenić, ale historia o pokoncertowym zstąpieniu między ludzi artysty pierożka, jakoś nie zachęca. Wracając do plusów: Artur Rojek. Super, super, super! Pamiętałem człowieka z występów w nieodżałowanym Myslovitz, kiedy to po prostu stał z gitarą i śpiewał, a tu wulkan i dynamika! Momentami wyglądał (wizualnie), jak Michael Stipe (było ciemno i dymnie), wokalnie zaś wyglądał bardzo dobrze, a aranże koncertowe spokojnie kryły/eliminowały brakujące elementy. Żeby nie było! Zaśpiewane było wszystko co trzeba i jak trzeba, a do tego zaangażowanie i moc niesamowite! Jest przyszłość przed starszymi mężczyznami! Przy którymś numerze Pan Artur wyrzucił tamburyno wysoko, wysoko w powietrze i nie dość, że wyrzucił, to jeszcze złapał! Szacun! Koncert najlepszy ze wszystkich! Obiektywnie. Drugi wykon, to Matylda/Łukasiewicz, w składzie Matydla Damięcka, Radek Łukasiewicz i na bębenkach Kajetan Pietrzak. Bardzo, bardzo okej! Pani Matylda umie na scenie zarówno być, jak i śpiewać. Pan Radek, to wiadomo: żywa półlegenda, creatio ex Pustki itd. Kajetana Pietrzaka nie znam w sensie muzycznym, ale na pewno jest to człowiek utalentowany i bardzo, bardzo przystojny, co daje nadzieję na dużą karierę. Daje ją zwłaszcza to, że w bębny wali fachowo, ale, ale, ale i na okładce będzie prezentował się godnie i kusząco.

Fot. Facebook NADA

Skład fajny, trochę muzyki leciało z laptopa, bo było ich tylko troje, a nutek więcej, ale, ale, ale nic to! Pani Matylda wokalnie mnie zaskoczyła (w sumie nie wiem czego ja się spodziewałem?! jestem sobą nieco zażenowany…), a już w coverze „Nie stało się nic” (tak! Robert Gawliński!) poleciały takie dźwięki, że ho, ho, ho ho! Jeszcze raz okazało się, że utwór jako taki i sposób jego podania, to, no… Niby to samo, a różnie zaśpiewane potrafi zmienić dużo. Państwo grali, kiedy było jeszcze jasno, słońce dosłownie zachodziło przy dźwiękach ich muzyki, co być może dla muzyki nieco klimatycznej nie jest najlepszym anturażem, ale ja i tak słuchałem i patrzyłem urzeczony. No i kapela stąd (dotąd) czyli Nietrzask. Mnie się podobało. Fajne teksty, spoko muza, bez ciśnienia. Na ich występ trochę się spóźniliśmy, bo tramwaj, to tramwaj, a na Annuszkę trzeba uważać zawsze... Oni też grali „za jasnego” i w temperaturze grillowania karkówki. Mimo wszystko dali radę, udźwignęli, pozostawili po sobie dobre wrażenie. Nie są już młodzi, kariery nie zrobią, ale widać, że kręci ich wspólne muzykowanie. Podsumowując: gwiazdą pierwszego wieczoru był Mrozu - nie moja bajka, ale doceniam za fachowość. Gwiazdą drugiego wieczoru była Daria Zawiałow - po dwóch kawałkach poszliśmy. Nie mój klimat, ale też realia organizacyjne, tj. że ostatni tramwaj i piesek (dla mnie obcy) sam w domu siedzi. Po zmroku. W ciemności. Drży… Czeka. Andrzej Wajda, gdyby żył, to by o tym film nakręcił… Spoko. Festiwal, oby przetrwał w tej formule i wydarzył się w przyszłym roku, to by poszedł. To pójdę, chyba że przetrwa, ale i stłumnieje, obrośnie, otłuści się, zrakowacieje, porosną go pleśniawki wydarzeń towarzyszących nieznośnie, straganów, szarlatanów, ufajniowaczy. Wtedy nie. Dobrze zaś byłoby gdyby komunikacja miejska jakoś bardziej się zaangażowała, dołożyła kurs czy dwa, to by w ogóle było fajnie, ale jak nie, to trudno. Toruń nie jest duży. Można go przespacerować. Tylko ten mały, biały, obcy pies zamknięty samotnie w czterech ścianach… Ech…

Swoją drogą, podróż tramwajem nocą, to jest jakaś tam przygoda. Bez stygmatyzacji, ale! Mieszkańcy Starego Miasta, przynajmniej ci podróżujący ostatniej soboty ostatnią piątką, to był folklor. Pani zapowiedziała panu, że „wyjebie go umysłowo” i nie była to zalotna zapowiedź i gra wstępna prowadząca do obopólnych spełnień w sferze uniesień intymnych i drażnienia sfer erogennych aż do zapierających dech w piersiach szlochów i spazmów. Nie. Była to raczej groźba tortur i mąk, wpierdolu i że będziesz płakał i cierpiał. I że cię okaleczę, aż do śmierci… Wysiedliśmy, nim oni  wysiedli… Skasowany bilet wypadł mi z dłoni…

Tramwaj odjechał. My wróciliśmy do domu. Czekam na urodziny, czy nie czekam? A ma to jakiekolwiek znaczenie? Nie. Nie ma. Wiem tyle, że muszę więcej spać, bo coś mi to ostatnio nie wychodzi. Za dużo bywam, wolałbym dłużej nie być. Redegeneracja jest ważna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz