Na początku mego listu chcę serdecznie podziękować wszystkim, którzy złożyli mi życzenia z okazji rocznicy moich urodzin. W większości były to życzenia miłe i sympatyczne, wiadomo że zawsze znajdą się osoby, które nie potrafią być szczere i po prostu życzliwe, a jakoś tam konwencją czują się przymuszone i plotą „bo wypada”, ale generalnie były to wypowiedzi miłe. Zatem: dziękuję. Minął już nieco ponad tydzień od terminu ściśle wyznaczającego dzień narodzenia, ale parada uroczystości rozpoczęła się już w łikend poprzedzający termin, a ostatni akord „obchodów” wyznaczony jest na pierwszy dzień listopada, bo wtedy uda się ostatnie zainteresowane gremium zgromadzić wokół wspólnego stołu. Muszę przyznać, że od momentu skończenia pięćdziesięciu lat nieustannie choruję. Właściwie chory byłem już w urodzinki i potem to już tylko się pogarszało, aż do wizyty u lekarza i interwencji farmakologicznej włącznie. Także: starość, choroba i majacząca już na horyzoncie śmierć – oto moje perspektywy, kiedy te pół wieku na planecie stuknęły. Wiadomo, coś tam jeszcze się wydarzy po drodze, nieraz się zatruję, przewrócę, wstanę i upadnę po raz trzeci, odstawię alkohol, złamię przysięgę, może wyjdę i nie wrócę, ale raczej wrócę, po czym zawieszę wszelką działalność, obumrę, posegreguję odpady i jakoś tam będę trwał, jednak nie ma się co oszukiwać: jest już z górki. Przy czym: dla kolan schodzenie z górki nie jest najlepsze. Wiadomo… Teraz mam już papiery na to, by rzęzić jak stary dziad, marudzić, mlaskać i żując bezzębnymi dziąsłami skórkę od chleba wspominać minione, lepsze czasy.
Czytam sobie „Projekt prawda” Mariusza Szczygła, który dostałem w prezencie. W książce jest odręczna dedykacja poczyniona przez autora. Mam nadzieję, że przez autora… Podpis jest… Człowiek mnie nie zna, na oczy nie widział, a napisał, że ma nadzieję (on też!), że znajdę w tej książce choć ½ prawdy… Hm… „Arkowi z nadzieją, że znajdzie tu choć ½ prawdy”. Nie biorą mnie autografy, nie wzruszają zdjęcia z kimś znanym, nie mam potrzeby robienia sobie takich fotografii, ale ta dedykacja… Z jakiegoś powodu zrobiła na mnie wrażenie. Autor pisze książkę i pewnie ma nadzieję (znowu…), że nie tylko trafi ona do czytelnika, ale jeszcze jakoś na niego wpłynie, jak to mówią po wsiach i miastach naszego kraju: „zarezonuje” w nim, odezwie się - najlepiej głosem autora. Na pewno po przeczytaniu dedykacji poczułem delikatną nić, więź z pisarzem. Na oczy pozamedialnie go nie widziałem, on mnie też, a jednak poczułem jakieś połączenie. Absurdalne. Czasem wydarza się coś takiego i nie mam ochoty tego racjonalizować, tłumaczyć sobie czy – tym bardziej – komukolwiek. Przemknęło mi przez myśl pytanie: czy pisząc to, co napisał, rzeczywiście miał taką nadzieję, choć odrobinę mniej mgliście postrzegając mnie, adresata wpisu i odróżniając go (mnie) choć na chwilę od
reszty odbiorców? Byłem dla niego ważny, pojedynczy? Ja?! Ha! Mariusz Szczygieł wpisujący to samo na dziesiątkach spotkań autorskich w kraju i na całym świecie, z czułością przywołuje w myślach każdego CZYTELNIKA. Tak! Kusząca wizja. Jakby nie było, e-maila z pytaniami do pana Mariusza (jesteśmy już niemal kolegami Mariuszu) nie wyślę. Chyba… Chyba że… ;-) Ale serio: sprawiło mi to przyjemność. Dziękuję. Podobnie, jak za wszystkie - powtarzam: wszystkie - życzenia.
Ponadto czytam Louise Glück, „Zimowe przepisy naszej wspólnoty”. No… Polecam. Ale tylko tym, którzy lubią takie kawałki. He, he, he.
Kończąc zaś zauważę tylko, że jest w miarę spoko. Jesień tego roku, póki co, rozpieszcza. Jest prawie jak w wierszach. Ale tych niesmutnych. Nie żeby znowu tylko jak w tych wesołych, ale jest ciepło, świeci słońce i nie ma błota. Przynajmniej nie tutaj. Błoto jest gdzie indziej, popowodziowe. Bo przeszła powódź. Grzeszna. Powódź do trumny. Odra, Biała Głuchołaska i Bóbr… I teraz bobry mają przechlapane.