czwartek, 22 sierpnia 2024

Wakacje minus jeden

….. Nic tylko „Backspace” nacisnąć i trzymać i zmazać wszystko. Słowa, uczucia, myśli. Lato. No wiadomo… Rok temu. Tegoroczne lato ma zdecydowaną przewagę nad tym ubiegłorocznym. Jaką? – zapytacie. Zdecydowaną – odpowiem. W tym roku, latem matka mi nie umarła. W tym roku, na lato i resztę sezonów, jest już dojrzale nieżywa, martwa, miniona, utwierdzona w śmierci, przyszpilona i docześnie zagrzebana. I ten fakt, stan rzeczy w pewnym stanie, jak powiadają komentatorzy sportowi: „robi różnicę na boisku”. W jakimś, powierzchownym (ale jednak) znaczeniu tego słowa: podczas tegorocznego urlopu wypocząłem. Oczywiście, gówno tam „wypocząłem”, bo przecież na urlop zabrałem siebie, a ja powinienem mieć zakaz siebie zabierania, ale jest to raczej trudne. Nawet jakbym siebie zostawił, to kto by się mną opiekował? Są jakieś hotele, dla tak siebie pozostawiających, niby dla psów czy innej zwierzyny? Chyba nie.
 
Trzy tygodnie urlopu obfitowały w zagapienia i ciepło. Łódź żaglowa, agroturystyka nadmorska, festiwal tłumnie nafaszerowany gawiedzią i gwiazdami polskiej sceny muzycznej. Od początku. Zaczęło się od piekielnej ulewy, która opóźniła nasze zaokrętowanie i pierwszy dzień rejsu po jeziorze (wraz z nocą pierwszą) spędziliśmy uwiązani u kei. Uwiązani, ale z duszami jednak już marynarsko wolnymi - niby ptaki, oczyma rozbieganymi i pełnymi ognia – niby papugi, plus – wiadomo - pieśnią żeglarską rodząca się w gardłach, na szczęście bez hepiendu dla tego porodu. Nie jest dobrze, kiedy człowiekowi wszystko się udaje i to ewidentnie, jak raz był ten raz. Jeszcze jeden i jeszcze raz! Ohoho pszechyły i pszechyły!!! Ale rano, już grzecznie i bez zbędnej zwłoki, chyba coś około 15.00 wyszliśmy z portu. Wyszliśmy i natychmiast strach prawie nas z całych jezior zdjął, albowiem wiało po cholerze! Wiało mocno! My na samym foku, w baksztagu tudzież fordewindzie, a i tak kontrafał płetwy sterowej wyszarpało, bo bosman przewidział w tym miejscu zaledwie knagę zaciskową, pieska małego. Więc wiatr dmie, a my bach! bez sterowności, popłoch, popłoch i szarpanina. Sternik, człowiek doświadczony, ale jednak zaskoczony, ale jednak się opanował się i sytuację i jakoś to poszło. No, ale sam start wyprawy w lekkim stresie. Potem zaś to już tylko zielono, słonecznie i ciepło. Z wiatrem i owszem, ale takim w sam raz, a gdy zabrakło, to na silniku. Noclegi w większości chyba „na dziko”, a jeśli przy pomoście, to bez tłumów i tojtoje w rozkwicie, higieniczne, prawie pachnące, jak kwiatki na łące, że grzech było kalać... Kąpiele w jeziorze i obserwacja dzikiej - lecz już zwyczajnej człowieka - przyrody. Taki na przykład orzeł bielik. Rybę z wody podjął bez krępacji najmniejszej w odległości może dwudziestu metrów od łodzi płynącej albo bóbr jeden z drugim. Zwłaszcza ten drugi. Łeb z wody przy trzcinie wysadził, popatrzył, zanurkował, po czym, jakieś dwa metry od burty, znowu się pokazał. Czekałem czy okularów nie założy, żeby wyraźniej nas sobie obejrzeć, ale nie, chwilę się pogapił, my kurtuazyjnie na niego też, policzył nas, coś tam zanotował w kajecie i znowu zniknął pod wodą. Tyle orzeł i bóbr, bo o komarach lgnących i miłośnie przyssanych do ludzkości nawet nie wspominam, czy o kleszczach. Spokojnie było i wypoczynkowo, choć pływaliśmy po akwenie tym co zawsze, to odwiedziliśmy miejsca, w których jeszcze nie byliśmy. A zachody słońca, no standard-landszaft…


Agro nad mo. Może Bałtyk, żadne tam ciepłe fiu-bździu. Jeździmy tam chyba z piętnaście lat. Asia więcej niż ja, bo raz pogrzeb mojej babci wypadł tak, że nie pojechałem do kurortu tylko asystować w zwłok grzebaniu i rodzinnej imprezie okolicznościowej. Ale tym razem pojechaliśmy bez przeszkód. No nie ma co pisać. Jastrzębia Góra w sezonie, to wiadomo: tłum, smażalnia, stragan i gra muzyczka, ale jako że my nie w samym zagłębiu rozrywki, to luz: cisza i warunki kojące. W tym roku popłynęliśmy sobie kajakami rzeką, która wpada wprost do morza i dzięki temu my też prawie do morza wpadliśmy. Zwiedziliśmy osadę średniowieczną – taką zrekonstruowaną znaczy. Plażowaliśmy, ale bez ekstrawagancji i nadmiaru. Skakaliśmy przez fale, ale tylko raz, bo kolejnego dnia było jednak zbyt niebezpiecznie. A widoki - w kategorii: zachód słońca - też ociupinkę niebezpiecznie landrynkowe.


Podczas jednej i drugiej formy wypoczynku oglądaliśmy mecze siatkówki męskiej reprezentacji reprezentującej nas podczas IO w Paryżu. Na łódkę zabrałem, pierwszy raz w życiu, laptop, tylko po to, żeby zobaczyć jakże ważny mecz grupowy Polska – Brazylia. Sukces! A potem już stacjonarnie: życiodajny śmierćfinał ze Słowenią, nieprawdopodobny półfinał z USA i jakże bolesny finał z Francją… I jest, jest medal w kolorze srebra, z którego teraz już nie wypada się nie cieszyć. Wampiry zwątpień odstąpiły. Trener wybrał dobrze. Zespół udźwignął ciężar i nie pękł pod presją. A gdzie są Włosi? No gdzie? Dokładnie tam! W piekle, na najgorszym dla sportowców miejscu… Także: gratulacje! Paniom siatkarkom też. Inne były oczekiwania, inna skala, ale przecież też sukces. I nawet rwący asfalt z dróg komentarz Panów Jacka Laskowskiego i Piotra Dębowskiego w transmisji TVP nie był w stanie zadławić radości i emocji, jakie przeżywaliśmy patrząc na grę naszych srebrników.

A potem pojechaliśmy do Olsztyna na festiwal. Zielony. Najbardziej mi zależało na obejrzeniu i posłuchaniu Taco Hemingway’a. Udało się, także zrealizowałem jeszcze jedno marzenie z dzieciństwa i teraz wiem, że jest to bez wątpienia zjawisko kulturowo-socjologiczne. Młode dziewczęta dyszą miłością i kurwują w takt muzyki i – przynajmniej werbalnie – gotowe są na wszystko. Byliśmy na tym festiwalu jeden dzień i jak dla mnie wystarczy. Bardzo dużo ludzi, bardzo drogi i nieprzyzwoicie mocno rozcieńczony alkohol, kilometrowe kolejki do ubikacji. Czy wspominałem już, że jestem zrzędą? No bo przecież grała tam muzyka, były stragany, można było usiąść na leżaku pod drzewem i siedzieć. Jako wydarzenie jest to bez wątpienia coś, z czym warto się zapoznać. No to się zapoznałem.


Anhedonia. Może z tego, z niej wynika, że festiwal nie zatrybił u mnie? Wiadomo, że moja diagnoza do chałupnictwo, hendmejd czyli rękodzieło i amatorszczyzna, ale mam to tak długo i tyle razy sam siebie pytałem: „łaj, łaj, łajaj aj, aj jaj? czemu mie, czemu właśnie mie spotyka to? całe świata smutne zuo”. Czemu w maksie jest ulga, a nie ma endorfiny? Nawet takiej lekko przeterminowanej, na 50 % działającej, ale jednak endorfiny, a nie tylko wciąż this is the end (orfina?), my only friend, the end… Po bieganiu, po jedzeniu, po wiadomo czym i po nie wiadomo czym, jak jest po wszystkim - choć jeszcze nie jest po wszystkim – i jak jest w trakcie, choć… hm… czasem przed, zanim się zacznie, na samą myśl, to wtedy tak, wtedy coś tam się pojawia, przy jakiejś lekkozbrojnej myślozbrodni grzesznej, żeby za budką z lodami wpierdolić po kryjomu porcję maksimegagiga i z polewą! Ale zaraz też pojawia się kontra, że czy to warto się tak tytłać, nurzać, morusać, rozpuścić w cukrze, alkoholu, rozpuście, że ech… że nie warto… I klapnięcie następuje, ukrócenie, łba ukręcenie i koniec. Anhedonia. A może po prostu festiwale nie dla mnie są, nie na moją głowę i wyporność? Przecież nie jest tak, że wszystko dla wszystkich, każdemu po równo i wszyscy muszą/powinni lubić jedno i to samo. W wieku już jestem i od wieków już tak mam, że słabo się odnajduje w dużych grupach, a jeszcze jak huczy dookoła i miga i napierdala, to tym bardziej. Nawet jak się byłem gromadzić „w słusznej sprawie”, to te pienia gromadne i się uniesienia zbiorowe, jakoś mnie śmieszyły, a nie poruszały. Taka konstrukcja i przecież się teraz nie będę rekonstruował, na te niewiele już lat przed zgonem. Nie chce mi się, nie kalkuluje. Także tak. No, chyba że się jeszcze niżej osunę, że jakiś przymus się pojawi, siła jakaś zostanie przyłożona i zadziała. Z zewnątrz lub z wewnątrz. Ból zamostkowy, promieniujący - na przykład. Także tak.

Jak rok temu skończył się mój „wypoczynek wakacyjny” i wracałem do pracy, to w drodze do biura, na 2 minuty przed zaparkowaniem, zadzwonił telefon. Właśnie wjeżdżałem na skrzyżowanie. Pani zaproponowała, że zadzwoni za chwilę, kiedy już stanę, ale przecież nie miało to sensu i tak właśnie się dowiedziałem… Wszystkiego.