Nie da się ukryć: wypłynąłem wczoraj na suchego przestwór
oceanu… No, prawie suchego. Tak czy inaczej, wóz mój nurzał się w zieloność i
jak łódka brodził śród fali łąk szumiących, śród kwiatów powodzi, alem chyba
nie ominął przynajmniej jednego (wystarczyło) koralowego ostrowu burzanu… No i
jeb… Głowa boli. Za szybko strzelili, potem za głęboko się cofli, za bardzo
oddali inicjatywę i na szczęście karnego nie strzelił Kuba Błaszczykowski, a
nie Arek Milik. Gdyby bowiem - boże święty! - onże to nie strzelił, byłoby już teraz
po nim, a tak: NIC SIĘ NIE STAŁO! Oczywiście jest żal, jest obolała po ciosie
koralowego ostrowu burzanu głowa, ale jest też duma i trzeźwa ocena sytuacji:
karny ze Szwajcarami za karnego z Portugalejros. Jest remis. Tam dostaliśmy
prezent, tu prezent daliśmy, a właściwe trochę sami sobie go wzięli, oni… Jak
nóż bezlitośni. Ja wiem, że nie ma obronionych karnych, że są tylko źle
wykonane jedenastki, wiem, ale jakby tego nie oglądać, to ichni bramkarz piłkę
wybił własnymi rękoma, a to nie było tak, że Pan Jakub Panu Bogu w okno domu
Jego, w którym stoi JP2, piłkę strzelił, szybę i doniczkę stłukł, rodaka
naszego świętego przestraszył, czy może nawet naruszył. Tak zatem nie było.
Może nieco nonszalancko, może nieco bez koncentracji do tego uderzenia
podszedł, ale w gorejące światło bramki Fracasa* posłał. Tyle, że nie wpadło,
tym razem futbolówka nie zatrzepotała w siatce…
Odpadliśmy zatem z turnieju i wracamy. Wszyscy wracamy do
siebie. I obyśmy zdrowi byli.
Beau Jeu - taktyka i opanowanie |
Fracas - obłęd, odwaga, piłka ocierająca się o kwadraturę koła |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz