Kino. Wczoraj. Film francuski, a po filmie dyskusja na
tematy z nim związane. Pan sędzia, który zauważa różnice pomiędzy francuskim, a
polskim systemem sądowniczym. W Polsce wyrok wydaje jednoosobowo sędzia, na
filmie, którego akcja toczy się we Francji, ława przysięgłych wrzuca karteczki
do pudełka. Pan sędzia zauważa, że jemu ten polski system bardziej pasuje i że
w tym układzie, to on „bierze odpowiedzialność za wyrok”. I tu zaczynam się
zastanawiać: co to znaczy w tym przypadku wziąć odpowiedzialność? Sprawa
jeszcze nie jest dla mnie jasna, ale czuję w tym jakiś fałsz. Coś zgrzytnęło.
1. Co to znaczy „wziąć odpowiedzialność”? Dla mnie to akt
wyboru. Jak Robert Lewandowski bierze na siebie odpowiedzialność w meczu, to
jest to jakaś decyzja. Na upartego: nie musi tego robić. Oczywiście, jeżeli nie
będzie liderem, to będzie ponosił tego konsekwencje, ale nie ma tego wpisanego
do kontraktu. W siatkówce widać to lepiej, bo liderem, koniem pociągowym w
każdym meczu może być inny zawodnik. Chodzi o to, że oczywiście wychodząc na
boisko każdy odpowiada za wynik, ale może się zdarzyć, że jeden weźmie większy
ciężar na siebie i dzięki temu pomoże innym, to jego decyzja i jego ryzyko,
jego odpowiedzialność. Krzyknie: „grajcie do mnie”, oni zagrają i uda się albo
nie. Będzie bohaterem albo z Internetu dowie się, że jego gra była słaba. Wróćmy
do sali sądowej, a właściwie do wypowiedzi pana sędziego, który „bierze
odpowiedzialność”. Wydaje mi się, że niczego nie bierze, a po prostu jest ona
wpisana w ten _ jak i w każdy inny! - zawód, jeżeli ją wziął, to dawno temu i
„w pakiecie” ze wszystkim, co jest do niego przypisane. Nie ma tu szczególnego
heroizmu: kierowca autobusu bierze odpowiedzialność za przewożonych pasażerów,
pielęgniarka za podawane leki, nauczycielka za dzieci, z którymi jedzie na
wycieczkę. Poza tym, podnoszenie tego argumentu sugeruje, że w sytuacji decyzji
podejmowanej przez ławę przysięgłych ktoś mógł „nie brać odpowiedzialności”, a tak
chyba nie jest. Słuchając wczoraj pana sędziego – nota bene, bardzo
sympatycznego człowieka (przynajmniej na tyle, na ile można to ocenić w takiej
sytuacji) – doszedłem do wniosku, że decyzja podejmowana jednoosobowo kusi nie
„braniem odpowiedzialności”, ale przede wszystkim tym, że to JA ją podejmuję.
Pan sędzia zauważył, że źle by się czuł, gdyby w wyniku pracy przysięgłych
zapadł wyrok inny od tego, jaki – w jego ocenie – powinien zapaść. Wiadomo,
nikt nie lubi, jak sprawy toczą się nie po jego myśli...
2. Odpowiedzialność jest jednoznaczna z ponoszeniem
konsekwencji. Zastanawiam się, jaką odpowiedzialność ponosi sędzia w polskim
systemie, za źle podjętą decyzję? I nie chodzi mi o to, że świadomie podjął złą
decyzje, tylko o sytuację, w której rzeczywiście się starał, rzeczywiście
zrobił wszystko, co w danym momencie mógł zrobić, podjął decyzję i np. wsadził
do więzienia* człowieka na 15 lat, po czym, po sześciu latach okazało się, że
ten człowiek jest jednak niewinny. Pojawiły się nowe dowody, nowe zeznania
itd., w każdym razie teraz sprawa jest jasna i oczywista, ale wtedy?.. Trudno
winić sędziego za to, że o czymś nie wiedział, trudno więc wymagać od niego
ponoszenia konsekwencji. Nikt przy zdrowych zmysłach nie podejdzie do niego i
nie powie: spaprałeś, dałeś ciała, oddawaj opaskę kapitana. Nie, raczej wszyscy
zasmucą się jego tragiczną rolą, jaką przyszło mu odegrać w procesie. O ile nie
zawalił czegoś proceduralnie, wysłuchał, przeczytał, zważył, to on jest czysty.
Oczywiście, może być to dla niego osobista tragedia, ciężkie brzemię, z którym
będzie żył, ale tylko może... A może nawet nie powinno? Bo przecież wszystko
zrobił dobrze... W ilu filmach i książkach bohater leży w nocy na łóżku i pada
pytanie: czy mogłem jakoś zapobiec tragedii?.. My wiemy, że nie. Ewentualne
wyrzuty sumienia, to jest kwestia indywidualna i zależy tylko i wyłącznie od
danego człowieka, ale nie ma tego – bo nie może być! - ani w systemie, ani w
umowie o pracę. W polskich realiach nocą dręczony jest tylko pan sędzia, a we
Francji koszmary dopadają liczniejsze grupy - może to jest jakiś argument za
naszym rozwiązaniem? Już wieczorem – przed lekkim snem bezgrzesznego - przyszło
mi do głowy pytanie, które chciałbym zadać panu sędziemu: czy on ponosił kiedyś
konsekwencje podjętej przez siebie decyzji zawodowej? Tak po prostu, czy to się
wydarzyło? Nie chodzi mi o stawianie pod murem, tylko o prostą informację.
Uwierzyłbym na słowo. Chyba. Słowo przeciwko słowu...
Rozwarstwienie pomiędzy tym co widać, a tym co jest.
Pomiędzy tym, co się mówi, a tym, co w głowie. Przestrzeń, z której dochodzą
jakieś dziwne sygnały. Przeważnie dyskomfort. Coś nie pasuje. Pomijam fakt
(ta... pomijam, widać to jak na dłoni...), że prawie nigdy nie pasuje i od
ponad czterdziestu lat chodzę wkurwiony, raz bardziej, raz mniej, ale jednak
przeważnie. I tym razem było podobnie. Nie wierzę w deklarację ponoszenia
odpowiedzialności przez sędziów. Rozumiem ich rolę, widzę konieczność
istnienia, wiem, że tak musi być, ale jednak budzi mój niepokój człowiek, który
w imieniu państwa, jednoosobowo decyduje o losie drugiego człowieka i robi to
powołując się na argument „ponoszenia odpowiedzialności za decyzję”. Nie
zauważam konieczności, mechanizmu ponoszenia tej odpowiedzialności i nie
dostrzegam jej nieuchronności. Oczywiście nie odbieram sędziom możliwości do
odczuwania wyrzutów sumienia, nie twierdzę, że to źli ludzie, „czarne
charaktery”, ale nie mogę nie zauważać fundamentu, na jakim wspiera się ta
robota: oto JA sędzia przyszedłem cię osądzić. To praca, którą trzeba lubić, a
ktoś kto lubi osądzać i czyj osąd skutkuje czymś poważniejszym niż notatka na
blogu, jest dla mnie... Zaskakujący... Jego decyzja podlega wykonaniu w imieniu
prawa i wspiera ją spory arsenał skutecznych środków.
Film był francuski, jego polski tytuł, to: „Subtelność”.
Niestety, dzisiaj we Francji nie może być mowy o subtelności...
* Duży skrót myślowy. Większy niż pozostałe w tej notce.