Wczorajszy dzień
obfitował w kilka ciekawych wydarzeń. Po pierwsze: byłem w pracy i niosłem
pomoc potrzebującym, co mi się chwali, bo nie zawsze w pracy niosę pomoc.
Czasem wręcz przeciwnie, a może nawet częściej nie niosę niż niosę, więc
wczorajsze niesienie było ciekawym przeżyciem. W myśl przysłowia: „Nosił wilk
razy kilka, ponieśli i wilka”, może i mnie ktoś, coś, kiedyś przyniesie. Może
pomoc?
Po drugie:
wybraliśmy się rodzinnie, znaczy w składzie A., Wiktor i ja do planetarium. W
myśl przysłowia: „Szewc bez butów chodzi”, czy też może raczej: „Najciemniej
pod latarnią”, mieszkając od lat w Toruniu, jakoś nie odwiedziliśmy tutejszego
planetarium. Znaczy, kiedyś tam, w dzieciństwie - tak, ale już jako tubylcy –
nie. Więc w celu nadrobienia braków i pokazania dzieciakowi, jak wygląda
wszechświat - niech nie siedzi w zaściankowym grajdole i rozejrzy się po okolicy,
zanim wyjedzie na zmywak do Anglii – wybraliśmy się i poszliśmy. Sala była
pełna. Dwie zorganizowane – przynajmniej częściowo zorganizowane – grupy dzieci,
z okolicznościowymi pamiątkami z Torunia (siekiery, łuki, kusze, miecze –
generalnie broń kojarząca się z naszym miastem*) gwarantowały moc atrakcji
równy tym serwowanym w ramach seansu. W co bardziej emocjonujących momentach
dzieciarnia darła się w – nomen omen – niebogłosy, ale Wiktor zatykał uszy i jakoś
dotrwał do końca. Nazywało się to chyba „Cudowna podróż” i było całkiem
sympatycznym sposobem spędzenia czasu. Zemdliło mnie tylko raz, kiedy wszystkie
gwiazdy zaczęły obłędnie wirować, ale zamknąłem oczy i też jakoś dotrwałem do
końca. Polecam.
Po trzecie:
już bez A. i Wiktora wybrałem się w kolejną podróż. Pojechałem do mechanika odebrać
samochód oddany do naprawy, a jako że mechanik stacjonuje w miejscowości
podtoruńskiej, w drogę wybrałem się PKS-em (stara nazwa, wiem, ale jak się powie
PKS-em, to wiadomo o co chodzi, a jak bym powiedział Veolią, to jeszcze ktoś
doszedłby do wniosku, że to jakaś podróż kanałem w gondoli, czy inne takie).
Pomaszerowałem na dworzec, kupiłem bilet, autobus podjechał i pojechałem.
Fajnie było… Mało ludzi, każdy sobie siedział, słońce świeciło. Komfort.
Polecam.
Jak już dojechałem
na miejsce, to nie byłem pewien czy dojechałem na miejsce, bo autobus jechał jakoś
zupełnie inaczej niż mnie się to zdarzało do tej pory. Wjechał do wioski z
drugiej strony, poza tym, z okien autobusu świat wygląda inaczej niż zza szyb
auta. Tak czy inaczej wysiadłem. Pomyślałem, że przecież ta miejscowość nie
może być duża i na pewno znajdę mechanika i moje auto. Trzeba tylko minąć
cmentarz i stamtąd to już blisko. No to idę, ale ciągle niepewny, postanawiam zapytać
miejscowych. Akurat z przeciwka nadchodzi pani autochtonka, no to ja do niej z
malowniczym pytaniem: „Czy ja dobrze idę w stronę cmentarza?”. Pani
potwierdziła i kazała skręcić w prawo przed kościołem. Podziękowałem i
poszedłem dalej.
Miejscowość
mała, ale chwilę już szedłem i pić mi się zachciało. No to kupiłem sobie napój
w sklepie, którego nazwa wzruszyła mnie swoją tęsknotą do… No właśnie, do
czego? Jak mogę się tylko domyślać - właścicielka, jej córka, a może matka
właścicielki, któraś z nich miała na imię Krystyna. Z tym, że co to za imię? Na
nazwę dla fajnego sklepu się nie nadaje! Co wtedy można zrobić? Pamiętajcie, że
drobne modyfikacje potrafią dać naprawdę fajne efekty. Prawie, jak w modzie!
Obok
znalazłem jeszcze jeden sympatyczny znak.
Ostatecznie
samochód odebrałem i wróciłem do domu. Bez przygód.
Po czwarte:
poszedłem pobiegać, bo sport to zdrowie.
Po piąte: nadciągnął
Morfeusz – brat tego od cmentarzy - i to był koniec kolejnego dnia.
Ostatnio
uwielbiam spać. Gdyby była szansa na to, żebym zaraz po przebudzeniu mógł kłaść
się i zasypiać, to chyba bym się zdecydował. No, ale człowiek nie może mieć wszystkiego
o czym tylko sobie zamarzy… Dobranoc.
*„Zapomniał wół, jak cielęciem
był”. Ja z wycieczki do Biskupina i Świętej Lipki przywiozłem „pieszczochę”,
którą dumnie prezentowałem na wspólnej fotografii pamiątkowej. Jak wiadomo -
zwłaszcza ze Świętej Lipki! - nie sposób wyjechać bez skórzanego pasa
nabijanego ćwiekami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz