Wiosna przyszła. Kwiecie porasta
wszystko. Nie ma dla kwiecia, mchu i porostu powierzchni nie do porośnięcia.
Już nie tylko zapasy jedzenia pokryte pleśnią nie spożywczą, już nie tylko
skwery, trawniki i wypielęgnowane ogrody działkowe. Wszędzie hipertrofia
zielonego! Zielone - nawet z korzeniami i wcale nie zielone - górą! Jestem za i
przykładam do tego, z całego serca, obie ręce. No, to akurat Asia
przyłożyła-nakleiła, ale co tam, się podszyję!
A jak wiosna to wiadomo:
„Już wiosna podrosła i bzami tchnie
Kaziu, Kaziu, Kaziu zakochaj się”
Kaziu, Kaziu, Kaziu zakochaj się”
Ale, oczywiście, się zakochania
się życzy nie tylko Panu Kazimierzowi, ale populacji całej! Niech populacja
dozna uczucia i niech się w uczuciu – w przypadku już doznania – umocni i
rozkrzewi, niech zakwitnie. Dopuszczalne i pożądane są obie wersje zapadania,
tzn. rewolucyjna: od niczego sobie pierwszego wejrzenia do wszystkiego aż po
grób, bądź też ewolucyjna: od niezbyt estetycznych, bladych larw, aż do kolorowych
motyli w brzuchu! Wiosna to zawsze początek, nawet jeżeli mamy do czynienia tylko
z nowym (549) etapem tego samego. Kiedy Bóg powołał świat do istnienia, to uczynił
to właśnie na wiosnę, a już z całą pewnością na terenach rdzennie polskich wiosna
panowała wtedy niepodzielnie - od nienaruszalnej granicy na Odrze i Nysie
Łużyckiej, aż gdzieś w po okolice Morza Czarnego - bo przecież wiadomo, że Pan krainę
naszą umiłował szczególnie i wykazał to – z pewnością! – już u zarania dziejów!
Amen. I kraj nasz - ze stolicą na czele, co chyba oczywiste - podjął hasło i dalej
takoż nawołuje:
A że producenci wędlin nie chcą
pozostać w tyle, to również proponują:
I teraz tylko od nas zależy wybór.
Oczywiście, ci co gardzą mięsnym jeżem – na własną prośbę! – nie mogą
odpowiedzieć na każde zaproszenie, ale przecież nie wynika to z wadliwości zaproszenia,
tylko z ich zamknięcia się na świat. Trudno, muszą ponieść konsekwencje swojego
wyboru. Choć właściwie dostępna jest dla nich platoniczna wersja tej miłości, w
sensie ścisłym: bez konsumpcji. Kto wie, może nawet byłoby to uczucie
wznioślejsze? Już widzę, jak kolega Paweł wyznaje światu: „Cześć, mam
trzydzieści siedem lat, od dwudziestu czterech jestem wegetarianinem, a od
dziewięciu kocham salami…”. Prawda, że to mogłoby zabrzmieć mocno? To byłby
związek trudny, ale niekoniecznie od razu skazany na porażkę. Kto wie, kto
wie?..
Ok., nie zaglądając innym do
talerza, czy łóżka, ja w każdym razie będę się jeszcze zastanawiał i
konsultował z fachowcami tzn. z psychologami, którzy - z tego co zauważyłem w
sieci - w sporej grupie radzą jednak przede wszystkim zakochać się w sobie, a
dopiero potem szukać obiektów i – jak trafnie zdefiniował to kiedyś kabaret
Potem - „wywlekać uczucia na miasto”.
Od 24 lat jesteśmy z salami nierozłączni. Taka to miłość... Nasza cielesność nie zaniknie nigdy!
OdpowiedzUsuńJuż zanikła...
Usuń