Oczywista nostalgia po wczorajszym zejściu… A drugiej strony
zawsze jest ta myśl, że „może dobrze, bo już nie cierpi”. Przeczytałem, że od
1972 r. Pan Wojciech Młynarski miał już świadomość (bo został zdiagnozowany),
tego że choruje na chorobę afektywną dwubiegunową. Daje to ponad czterdzieści
lat z taaaaaaaką „szajbą”, daje to ponad czterdzieści lat gęstego dramatu samemu
zainteresowanemu i wszystkim zainteresowanym samym zainteresowanym… Rodzina,
przyjaciele, zwierzęta domowe. Dla radiosłuchaczy Młynarski, to są piosenki,
ale kim był dla Młynarskiego Młynarski? Może lepiej nie wiedzieć. Choroby są
nieprzyjemne i straszne, ale choroby głowy mogą powodować, że sam chory staje
się nieprzyjemny i straszny. Kiedy masz kaszel, to nie jesteś kaszlem, ale
kiedy masz pierdolnięte we łbie, to po prostu jesteś pierdolniętym łbem. I bywa
niemiło i to jeszcze jak bywa!
A radio gra i właśnie dochodzi do mnie, że dla mnie
Młynarski, to na pewno piosenki śpiewane przez Michała Bajora. Koncert w jakimś
kinie w Elblągu. Za fortepianem Piotr Rubik, jeszcze czarnowłosy i okrągławy na
twarzy i moje pechowe miejsce, na które pada światło ze szpary w reflektorze i
przeszkadza mi w patrzeniu. Na szczęście nie przeszkadza w słuchaniu. E tam!
Pojechaliśmy z Kwasem, jego cudem motoryzacyjnym, czyli białym, dużym fiatem.
Stanowczo zaniżaliśmy średnią wieku na sali wypełnionej w większości przez
panie w podeszłym już wieku, bo po czterdziestce. I jeśli umrę, z chmur spłynie
do Twych rąk światła złoty krąg i to będę ja… Nawet przy zupełnym braku
czegokolwiek w żyłach ścina krew w żyłach, a w tamtym momencie życia nie
podejrzewałbym siebie o dopuszczenie do sytuacji, w której byłbym człowiekiem
czystej krwi człowieczej. Najprawdopodobniej pełen byłem domieszek, komponentów
i ingerencji, a dokładane drżącym głosem piosenki, jak nic wzmagały jeszcze
dreszcz idący przez organizm. Dzisiaj też działa. Nieco inaczej, może nieco
mniej dramatycznie, ale działa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz