Kiedy Asia nie może, to chodzę z Wiktorem do kościoła. Byłem
też ostatniej niedzieli. Książę uczył, jak ważna jest miłość do Jezusa, tam
ważna… NAJWAŻNIEJSZA!!! Nie ma na świecie nic ważniejszego, ani klops z mięsa
mielonego, ani ułożenie włosa, odzienie, seks z przydrożnymi prostytutkami,
skanalizowanie dzielnicy domków jednorodzinnych, nawet budowa autostrady, no
nic kurwa i basta! Jezus iber ales! W trakcie nauk, dla wykazania wagi tej
kwestii wykonano ćwiczenie - padło w stronę dzieci pytanie: a co dla was jest w
życiu ważne? No i posypały się odpowiedzi: szczere, dziecięce, naiwne i
chrześcijańskie, a zatem: dom, rodzina, lekcje, piesek itp. i żeby od razu
rozwiać wątpliwości - nie pojawiła się wśród odpowiedzi żadna taka, że niby:
komórka, telewizor, laptop, komputer, plej stejszen… Ani jeden mały
chrześcijanin nie raczył zgłosić sprawy tak oczywistej i widocznej gołym okiem.
Stałem sobie w kościółku i myślałem: jak dobrze instytucja działa, jak sprawnie
formacja się dokonuje, jak duża jest skuteczność! W świątyni pięćdziesiątka
dzieci i nic tylko samo dobro z nich cieknie w publicznej debacie, ale - żeby
jeszcze było ciekawiej - już na pytanie księcia: a co lubią wasi rodzice? –
padają odpowiedzi mniej podnoszące na duchu… Nie, nie ma dramatów, że seks z
przydrożnymi prostytutkami, klops z mięsa mielonego czy inne alkoholizmy i
przemoc, ale tu już TV się pojawia. Zaprawdę powiadam wam: dla milusińskiego łatwiejsze
jest dostrzeżenie źdźbła w oku bliźniego niźli belki we własnym. Fałszem wieje
na kilometr.
Ogólnie zaś było miło w kościele, bo dowiedziałem się, że w
związku z tym, że Dżizes lowz mi, to
właściwie nie mam się co peniać i nie powinienem zabiegać o żadne tam dobra
doczesne, bo wszystko będzie mi dane. Znaczy, czy mi, to nie mam gwarancji,
gdyż, jako niezrzeszony, mogę znaleźć się poza nawiasem, ale ogólnie,
chrześcijanie mają luz, także może jednak się zapiszę…
"Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego
będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a
drugim wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie. Dlatego powiadam wam: Nie
troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje
ciało, czym się macie przyodziać. Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm, a
ciało więcej niż odzienie? Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani
żną i nie zbierają do spichrzów, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie
jesteście ważniejsi niż one? Kto z was przy całej swej trosce może choćby jedną
chwilę dołożyć do wieku swego życia? A o odzienie czemu się zbytnio
troszczycie? Przypatrzcie się liliom na polu, jak rosną: nie pracują ani
przędą. A powiadam wam: nawet Salomon w całym swoim przepychu nie był tak
ubrany jak jedna z nich. Jeśli więc ziele na polu, które dziś jest, a jutro do
pieca będzie wrzucone, Bóg tak przyodziewa, to czyż nie o wiele pewniej was,
małej wiary? Nie troszczcie się więc zbytnio i nie mówcie: co będziemy jeść? co
będziemy pić? czym będziemy się przyodziewać? Bo o to wszystko poganie
zabiegają. Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego
potrzebujecie. Starajcie się naprzód o królestwo Boga i o Jego sprawiedliwość,
a to wszystko będzie wam dodane. Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo
jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej
biedy" (Mateusz 6, 24-34).
Żyć – nie umierać, a właściwie: żyć i zmartwychwstawać i żyć
wiecznie! Prowadzę ostatnio namiętny dialog z chrześcijaństwem i nie jest to
tylko dialog wewnętrzny, ale – znajdując w otoczeniu interlokutora – jest to
żywa rozmowa. Czasem dochodzę do wniosku, że wybór (o ile to można nazwać
wyborem) życia w formule chrześcijańskiej, to jest totalny konformizm i jazda
szeroką, wygodną autostradą. Dzięki temu, że „się wie” zyskuje się pewność wszystkiego,
w tym zbawienia, życia wiecznego, szczęścia wiekuistego itd., a niewygody?
Właściwie żadnych nie ma, bo skoro Bóg jest miłosierny, Bóg jest miłością, a „w niebie większa będzie radość z jednego
grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych,
którzy nie potrzebują nawrócenia” (Łukasz 15,1-10), to nawet, jak nam
się „noga powinie” i tak będzie ok. Że o wentylku, tj. instytucji spowiedzi nie
wspomnę. Żadnych bezsennych nocy, zastanawiań się, delirycznych poszukiwań,
rozterek, rozdarć, po prostu alleluja i cała na przód! Choćby po trupach.
Oczywiście, są odłamy akcentujące kwestie odpowiedzialności i sądu, ale…
Nadzieja tych, którzy marzą o tym, że Bóg dopieprzy złym i możnym tego świata,
wobec nadziei złych i możnych tego świata, że im odpuści, wydaje się być
nadzieją płonną, a przynajmniej wątpliwą, bo jakże to można życzyć źle
bliźniemu?! Sprawiedliwość, to nie zemsta! Jak ktoś cię w dupę kopnął, to mu
wybacz, inaczej złorzeczysz, co oznacza, że grzeszysz, no po prostu „dobrem zło
zwyciężaj”! A co zrobi Bóg? A nie interesuj się tym, nie na twoją to głowę…
Paprochu.
Żyję od lat w „kraju katolickim” i nie bardzo wiem, co to
właściwie znaczy prócz oficjalnych przejawów, deklarowanych wartości, kościołów
pełnych w święta itp. Czy u nas jest mniej zabójstw, niż gdzie indziej, mniej
kradzieży, zawiści, obmowy, kłamstwa? Nie wiem tego, ale nie zauważam w
codziennym życiu „nadstawiania drugiego policzka”, bezinteresownej miłości
bliźniego i nie czynienia mu tego, co nam niemiłe. Nie mam porównania, ale
jakoś nie chce mi się wierzyć, żeby w innych kulturach, zakorzenionych w innych
religiach było zdecydowanie gorzej pod względem zwykłej, ludzkiej
przyzwoitości. O politykach afiszujących się ze swoją wiarą, czy księciach
czyniących zło nawet nie wspominam, bo to już zupełnie rujnuje niepewną choćby,
ale jednak jakąś wartość przymiotnika „chrześcijański”. Życie płynie obok.