Z poradnika Alfy i Elipsy:
"W co najlepiej przekuwa się deliria i samozapłony? Odpowiedź
jest prosta: w trakcie, kurwa, w nic. Nie ma takich trzęsień ziemi, w trakcie
których dałoby się szkicować np. motyle. Jeśli zaś się daje, znaczy to
jednoznacznie i oznacza tyle, że nie mamy do czynienia z kataklizmem. To może
być zapowiedź, przeczucie, przesłanka, ptaki nerwowo wertują prasę kolorową,
psy i koty zgodnie i jeszcze z godnością oddalają się spacerowym krokiem w tym
samym kierunku. A ty już wibrujesz, już ci leci z rąk choć nie ma jeszcze co
lecieć, już w tle słyszysz normalnie niesłyszalne szepty, plątaniny słów. Ściany
lekko się uginają, kropla z kranu zaskakująco długa spada do umywalki. Idzie
fala. Więc zaczyna się niesportowe zachowanie, bo na grę fair nie ma już czasu,
zresztą nie ma takich czerwonych kartek i kar finansowych, które odwiodły cię
od podjęcia próby uratowania się przed najgorszym. Coś na rozluźnienie, plus
coś na trzymanie się w pionie – szarpany sprzecznymi potrzebami bierzesz
wszystko na raz i popijasz też oczywistą trucizną. Nie ma się co łudzić:
kataklizmu to nie odwlecze, ale przynajmniej zmniejszy odczuwanie siły
pierwszego ciosu. Chcąc zaś odpowiedzieć uczciwe na pytanie postawione na
początku, a mianowicie: „W co…” i tak dalej, należy stwierdzić bez ogródek: w
nic, kurwa, absolutnie w nic! Gdy będzie już po wszystkim, należy do
plastikowej siatki pozbierać, co z człowieka zostało i z pełną siebie
reklamówką – najlepiej z materiałów biodegradowalnych – pójść dalej".
To tyle jeżeli chodzi o fragmenty nadesłanego pocztą, niepublikowanego
nigdy i nigdy nie napisanego utworu z nurtu konfesyjnego pt. „Z poradnika Alfy
i Elipsy – przeczucie czkawki”. Jeżeli zaś chodzi o życie doczesne, to kończąc
wczorajszego wieczoru malowniczą trasę miejską mojego truchlenia, na stadionie
osiedlowym spotkałem kolegę, który – niespodzianka! – również poruszał się
truchtem. Widok ten wprawił mnie w zdziwienie, ale i natchnął radosną wiarą w
ludzi i cały ten świat. A więc ludzi dobrej woli jest więcej! Życzę zatem wytrwałości
i żelaznej woli, która, jak wiem, jest w koledze obecna, owocna i zasilana - z wiecznie
zielonych źródeł - pragnieniami godnymi olimpijczyków. Czuj duch! Do zobaczenia
na bieżni! Niech guma podeszew twych butów płonie!
Łikend pod znakiem leniwego upływu czasu. Pogoda nie
rozpieszczała. Żona w służbie nauki w mieście Bydgoszcz na zajęciach ze
studentami. Wiktor i ja w mieście Toruń, a to na zajęciach Uniwersytetu
Dziecięcego (sobota), a to zupełnie gdzieś indziej, ale raczej w mieszkaniu, bo
dziecko na leczeniu jest. Książkę udało mi się przeczytać do końca (Arkadij i
Borys Strugaccy - „Niedoskonali”), odkurzyć i podłogę pozmywać, coś jeszcze z
pewnością się działo, ale nie nachalnie, wszystkiemu zaś przygrywała łagodna muzyka.
Tak… Tak by to mniej więcej mogło wyglądać z pewnego oddalenia. Kiedy młody
siedział na zajęciach, ja poszedłem do Biblioteki Uniwersyteckiej. Bardzo mi
się tam podoba. Powinienem był zostać bibliotekarką.
Czy książki powinny dawać się „łatwo czytać”? Czy książki
powinny być łatwe, jak – bo ja wiem – zupa pomidorowa w jedzeniu? Mniam, mniam
i po książce. Schrupana i wysiorbana. Sam już nie wiem. Zauważyłem, że na
jednym z portali o książkach, ta przeczytana przeze mnie ostatnio, w ocenie
kilku czytających uzyskała miano „trudnej”, a przez to „nudnej”. No i jeszcze
na końcu „nie wiadomo o co chodzi”… Kurna… Mnie się jakoś specjalnie ciężko nie
czytało, a momentami było nawet porywająco, a że „nie wiadomo o co chodzi”, to
nie robi na mnie wrażenia. Chyba przywykłem, przecież generalnie „nie wiadomo…”,
więc dlaczego literatura miałaby wiedzieć?! ;-) Ludzie pióra nie mają łatwiej,
a co mają powiedzieć ptaki?..