Na koncert zaprosił mnie Paweł…
Sami rozumiecie, nie mogłem odmówić, choć muzyka zespołu znana mi była tylko ze
zdjęć. Oczywiście przesadzam, bo przecież w radio słyszałem dwa utwory i nawet
mi się podobały. Więc poszliśmy. W sumie to poszliśmy we troje, bo poszła jeszcze
Basia. Jedyna, która miała pojęcie o wykonawcy.
Kiedy już byliśmy w klubie,
postanowiliśmy napić się piwa i tu oczywiście niespodzianka, bo barman
ignorował nas, jak tylko dał radę najdłużej. Miałem wrażenie, że za moment
zacznie nosić zamówienia do ludzi w toalecie, którzy żadnych zamówień nie
składali, żeby tylko nie zająć się z nami. Paweł proponował nawiązanie kontaktu
wzrokowego, ale nie działało… Ok., ostatecznie, jakoś się udało i wyżebraliśmy
po piwie (10 zetów od butelki), po czym poszliśmy pod scenę.
Pod sceną było tłoczno, ale bez
przesady. Otoczony śmietanką gimbazy czułem się wiekowo i nieświeżo, na
szczęście nie byłem sam. W oczekiwaniu na pierwsze nuty zagrane przez artystów
chwilę pogawędziliśmy z koleżeństwem no i się zaczęło…
Lekko, dosłownie o kwadrans tylko
spóźnieni muzycy rozpoczęli swój występ. Głośno, ale jednak była nadzieja na
rozumienie tekstu. Trudno, bardzo trudno recenzuje się muzykę i właściwie,
jeżeli o mnie chodzi, obowiązuje tylko jedno prostackie kryterium z epoki
kamienia łupanego – albo mi się coś podoba, albo nie; albo coś zjadam, albo jestem zatruty – i tutaj muszę
powiedzieć, że było w porządku. Bardzo ładne partie gitar, energia wokalisty,
wycofani, wręcz introwertyczni, jakby przestraszeni światłem i ludźmi basista z
perkusistą – może to tylko poza, może taki sznyt? - a także uśmiechnięty
klawiszowiec, wszystko to dało zgrabną całość. Patrząc na brodatą część zespołu
myślałem sobie „mój Boże, więc The Doors nadal grają i Dżimi rzeczywiście nie
umarł”. Wsłuchując się w łagodniejsze
fragmenty gitarowe uświadamiałem sobie, że można jednak wyznaczyć w
polskiej muzyce linie kontynuacji: Anna Jantar – Ewa Bem – Fisz, Emade,
Tworzywo. Każdy utwór przemyślany i aranżacyjnie wyważony. Przy „tańcz, tańcz
wpraw stopy w ruch” ze zdziwieniem zauważyłem, że ludzie przesadzają i
podskakują w całości, no ale po prostu dali się ponieść emocjom. Rytm
hipnotycznie pulsował, światła migały i dziękowałem bogowi, że jak raz nie mam
w sobie epilepsji, bo jak nic, jak raz dostałbym ataku. W pewnej chwili Fisz zamilkł, muzyka do
wtóru też, ale tylko na chwilę, bo kiedy dłonie zaczynały właśnie same składać
się do oklasków, a gimbaza płci żeńskiej jęła popiskiwać, Fisz, jak nie
pieprznie pałeczką!!! w talerz! Bach!!! I dalej: „tańcz, tańcz wpraw stopy w
ruch”!!! Było bardzo energetycznie.
Reasumując: koncert udany,
towarzystwo bardzo miłe, utrata słuchu o kilka kolejnych procent daje nadzieję
na zwycięstwo w walce z ZUS o przyznanie renty inwalidzkiej. Acha, nie
zrobiliśmy sobie zdjęć z wykonawcami, chociaż była taka propozycja i możliwość.
Uważam, że wszystko mi się podobało. Zmienił bym tylko jeden drobiazg, fragment
tekstu, żeby jednak było trochej bardziej życiowo i dla ludzi, a mianowicie w
utworze „Ślady” zaproponował był Autorowi frazę: „Ona mówi: Problem jaki masz,
to jest po prostu twoja twarz”. Reszta była bardzo dobra. Polecam. Jakby co, zawsze przecież można cichutko nucić pod nosem własne wersje.
Aż żałuję, że mnie nikt nie zaprosił.
OdpowiedzUsuńTak bywa niestety, że nie zapraszają... Ale może się zmieni, trzeba mieć nadzieję. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń