Zabrakło tu szmaragdu i
krokodyla, ale co gorsza zabrakło miłości… Po obejrzeniu tego filmu poczułem
się współwinny morderstwa, bo modliłem się o to, żeby starszy pan wytrwał i
udusił starszą panią, żeby się nie rozmyślił i żeby wytrzymał kondycyjnie, a
nie jak nasi piłkarze – wymiękł. Siedziałem w fotelu i chyba pierwszy raz w
życiu aż tak czekałem na śmierć w kinie. Pani wierzgała – niby unieruchomiona
po udarach mózgu, ale jednak stawiała opór – pan ją zaduszał poduchą, a ja z
nadzieją mierzyłem czas. No ile może wytrzymać bez tlenu stara, zmarnowana i
tak już na wpół tylko żywa istota ludzka, ile?! 20 sekund, 30 sekund? I czy jej
mąż da radę, czy on da jej radę? W kibicowskim odruchu w duchu krzyczałem: „Dawaj,
dawaj! Dasz radę, jeszcze chwila! Dziadek, dziadek, dziadek! Wytrzymaj jeszcze
chwilę!”. Walka w parterze nie jest łatwa i wie to każdy zawodnik MMA, a dla
starszego pana duszącego własną żonę musiał to być moment szczególnie trudny...
Zdaję sobie z tego sprawę.
Ok. Nie jestem bezwzględnym
mordercą, miałem świadomość, że to tylko film i że na końcu pojawi się
informacja, że podczas kręcenia tej produkcji nie zginęła żadna kobieta, to
pewnie ułatwiło mi dopingowanie starszego pana, ale muszę przyznać, że takie
zjawisko przydarzyło mi się pierwszy raz w życiu. Hobbit z kurduplami szli
przez cudne krajobrazy i szli, a ja dawałem sobie z tym radę, Tom Hanks i Halle
Berry zmieniali ciuchy, epoki, kolory włosów i co się tylko dało, a ja –
wykorzystując to dzielnie, m.in. na wizytę w toalecie – dźwigałem skomplikowaną
fabułę i śledziłem wątki, Danuta Szaflarska niby wiedziała, że pora umierać i
też jakiś czas jej to zajmowało - żadnego tam „rapete, papete… pstryk!” – ale zapatrzyłem
się na to i nawet mi się podobało, a w przypadku „Miłości” Michaela Haneke
przeszedłem na ciemną stronę mocy… Ta… Z nudów można zdechnąć i z nudów można zabić.
Jak widać z powyższego, film o
którym mowa nie poruszył mnie, a przynajmniej nie tak, jak mógłby sobie tego życzyć
jego twórca. Nie rozstrzygam, czy jest to dzieło dobre, złe, czy w ogóle „jakieś
tam”, chodzi tylko o to, że do mnie nie dotarło. Nie potrzebowałem tej dwugodzinnej
wizyty w mieszkaniu staruszków. Przyglądanie się ich konaniu i polowaniu na
gołębia, siedzeniu w fotelu i spożywaniu obiadów niczego nie wniosło do mojego
życia i – choć źle to zabrzmi, bo w kinie nie zawsze o to chodzi, ale… – w ogóle
mnie nie kręciło. Podobnie, jak nie kręciło mnie przyglądanie się ludziom spadającym
z WTC (nagroda medialna w kategorii: Wydarzenie Roku 2001). Pamiętam, że pokazywały to wszystkie telewizje,
tysiące razy, z przejmującym komentarzem czy też przejmującą ciszą w tle, a ja
za każdym razem w tym właśnie momencie wyłączałem telewizor lub zmieniałem
stację.
Wiem, że ludzie są śmiertelni -
kapnąłem się jakieś trzy tygodnie temu! – i wiem, że bywa, iż ciężko chorują.
Wiem, że rodzi to smutek, strach i inne tym podobne emocje. Cierpienie nie jest
mi obce, na przykład wczoraj bolała mnie noga. Ba! Wiem, że ta noga będzie boleć
mnie jeszcze nie raz i wiem też, że kiedyś przestanie i że to właśnie będzie miało
jakiś związek ze śmiercią…
Reasumując zatem: ewidentnie
zabrakło mi krokodyla, który rozruszałby albo zabił i zjadł dużo szybciej całe towarzystwo,
szmaragdu, na który popatrzyłbym sobie z tęsknotą i MIŁOŚCI, czyli… No wiadomo
o co chodzi. He, he, he!!!
Swoją drogą, ciekawe dlaczego autor
nadał temu filmu tytuł: „Miłość”? Szedł sobie po schodach z targu, coś mu się
pokojarzyło i pomyślał: „A tam, nazwę ten film Miłość. To dobry tytuł… Ta… Bardzo dobry. Miłość, dobrze brzmi… A
może?.. Może inaczej?.. Może Jedzenie?
Też mocne! Też chwyta! Ale nie, kurwa, nie! Zaraz mi się przyczepią, że idę w
stronę Jedz, módl się i kochaj,
kurna, nie!” I jeb! W tym momencie upadła mu siatka z warzywami na schody i się
posypały w dół różne takie tam pory, pomidory, kalafiory i burak. A on się na
to tak zawodowo, po filmowemu zapatrzył, że jak w zwolnionym tempie dostrzegł
każdy szczegół tego opadu warzyw, patrzył na nie, jak - w promieniu słońca
wpadającego przez luft klatki schodowej – toczą się po schodach, odbijają od
stopni, gniotą i rozpadają (zwłaszcza dojrzałe pomidory) i giną w czeluści, odchodzą
on niego, umykają, przechodząc metamorfozę w niejadalne, bezpowrotnie… Bezpowrotnie,
bo przecież nie będzie jadł takich usyfionych, od psiej kupy, którą ktoś próbował
zdrapać ze swego buta na tych stopniach właśnie. Iluminacja. „Jednak Miłość”.
Ps. Czekam na „Miłość 2”. Czekam
tylko po to, żeby nie pójść.
"Może Jedzenie? Też mocne! Też chwyta!" - ładne :)
OdpowiedzUsuń;-) Taka jest prawda. Prawda jest najładniejsza.
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze napisane, wręcz świetnie. Zmęczyłam się czytając. Tak miało być?
OdpowiedzUsuńA film mi się podobał.
Odpowiadam na pytanie Wiosny:
OdpowiedzUsuńTak. Nie... Nie jestem pewien. (Już widać, jak szerokim wachlarzem dysponuję, jak wielobarwną paletką!).
Chyba nie.
Po chwili wahania: Tak, stanowczo: tak.
Idę do kuchni, robię sobie szklankę. Znowu niepewność... A przecież... Nie mam złudzeń, ta niepewność maskuje tylko, to co najgorsiejsze... A co jest najgorsiejsze? Najgorsiejsza jest pewność... Bosze... Pewność tego, że nie wiem. I że nigdy się nie dowiem - ba! - pewność tego, że nigdy nie wiedziałem!
(Na odpowiedź zostały 2 sekundy).
Nie wiem Wiosno... Nie wiem...
Czekam jeszcze, aż zgłosi się Paweł i zwróci uwagę, że nie wspomniałeś o scenie z solniczką! :)
OdpowiedzUsuńPaweł się nie zgłosi... Paweł już tego filmu nie pamięta!
OdpowiedzUsuńUprzejmie informuję, że "Miłość 2" (ta Fabickiego) jest fajniejsza. Nie ma w niej gołębi, nie ma też krokodyla, ale ogląda się ze znacznie większym zainteresowaniem.
OdpowiedzUsuńKolega Mariusz twierdzi, że wręcz przeciwnie. :-) Ale kto by tam wierzył Mariuszowi?
OdpowiedzUsuńJak mawia mama mojej koleżanki: "Ech... Mężczyźni nie mają tej wrażliwości".
OdpowiedzUsuń(To o Mariuszu).
Mariusz na pewno poczułby się dowartościowany zaliczeniem go w poczet mężczyzn. Nie ma takiej obelgi, której nie zniósłby w zamian za możliwość przystąpienia do grona samców. Obawiam się, że - jak powiadał klasyk świętej pamięci, pan Andrzej Lepper - skłonny byłby w celu osiągnięcia tego celu nawet "zgwałcić prostytutkę".
OdpowiedzUsuń