Sam na sam z requiem… Patos jest żenujący, ale nie zawsze
daję radę ratować się żartem i ironią. Jeszcze za życia zdarzają się takie dni,
kiedy jest trudniej. Spotkanie się z kimś, kto wcale nie tak dawno nie był dla
ciebie kimś specjalnie znaczącym, a dzisiaj
wbija się głęboko i rani swoimi ranami. Choroby neurologiczne – do 14.23 mało
mi to mówiło, a teraz ma bardzo wyraźne trudności z mową i elegancko powłóczy
nogą. Puka się w głowę – tu wszystko w porządku, trzeba się cieszyć i dziękować
za to, że nie jest gorzej… Nie wiem jeszcze, jak to ugryźć, jak oswoić, jak z
tego zażartować… Pewnie nie wszystko da się oswoić. Są takie śmierci takich ludzi i są takich
ludzi takie choroby, które mi nie przejdą i nigdy mi się nie zagoją. Trzeba żyć,
póki to w ogóle kurwa jest możliwe. Łapać ten oddech za oddechem, jak motyle w
siatkę i cieszyć się, że nie boli. Wcale. Aż tak, jak by mogło. Z przerwami.
Chociaż we śnie.
Młodemu wypadł ząb. Asia pojechała na pogrzeb cioci. Wiosna
idzie. Planujemy wakacje. Życie w telegraficznym skrócie. Czytam Kawafisa. Nie,
nie poprawia nastroju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz