Jesień, czas prawomocnych załamań nerwowych i upublicznienia
smutku… Właśnie teraz można wyjść z cienia i o cieniu opowiedzieć, właśnie
teraz jest dobry moment na komingałt, a zatem:
Mam na imię Arek. Smutny jestem od 6 roku życia, a właściwie,
to od tego momentu pamiętam, że jestem smutny. Niestety jest bardzo możliwe, że
przedtem też byłem smutny, że już w prenatalnej ciemności uśmiechałem się
rzadko, a jeżeli w ogóle, to głupio, jak głupi do sera… Mam też przeczucie, że w
tej pierwszej kąpieli raczej tonąłem niż utrzymywałem się na powierzchni i tam
właśnie doznałem pierwszych, od razu nieodwracalnych, urazów mózgu. Szkoły i
konieczność uczęszczania do nich, to był obowiązek ponad moje siły, a jednak go
spełniałem. Nie przykładając się do nauki z trudem zdobywałem promocje do
kolejnych klas, pierwsze półrocza niezmiennie przynosiły zagrożenia i wymuszały
na mnie obietnice poprawy. Uczyć się po prostu nie byłem w stanie, bo tak mi
było smutno i taki bezsens wszelkiej działalności wyzierał zewsząd. Nieuchronne
widmo śmierci wisiało mi nad wszystkim. Gubiłem masę rzeczy, cierpiałem na lęki
matematyczne, zapisując się na karate w wieku lat piętnastu robiłem to wyłącznie
z przyczyn towarzyskich, byłem absolutnie przekonany o tym, że zaczynam o
jakieś 8 lat za późno! Od dziecka stary, smutny, zmęczony i bez perspektyw…
Szklany człowiek w wieży melancholii… Tak… Marek Raczkowski narysował komiks,
który w 200 % oddaje klimat mojego dzieciństwa, przy czym w odniesieniu do tego obrazka, to ja jestem obiema przedstawionymi postaciami..
Był mrok, załamanie nerwowe i katar. I właśnie w takim
klimacie trwam od ponad czterdziestu lat! Bez uśmiechu i bez nadziei… Okresowo
pojawiają się jeszcze światopoglądowe bóle w krzyżach, a że kraj katolicki, to
nawala mnie z dużym natężeniem i wszędzie. Nocami zaś dręczy mnie bezsenność,
do tego stopnia, że nawet śpiąc śnię o tym, że nie śpię, w związku z czym po
przebudzeniu jestem zmęczony, jakbym rzeczywiście nie spał… W pracy używają
mnie jako przycisku do krzesła, a krzesło jest stare, wypłowiałe i skrzypi…
Nikt mnie nie lubi, nikt mnie nie szanuje, nikt nie pokłada we mnie nadziei… Kiedy
w radio gra piosenka „ You are so beautiful to me”, to ja nieodmiennie słyszę w
to miejscu “You are so fuckin’ shit to me”… A za oknem jak nie deszcz, to susza
albo za zimno, albo za ciepło i rolnicy wciąż protestują… Klimat nijaki, bo umiarkowany…
Reasumując: wszechogarniający smutek i dolina. Ale! Tu apel
niemal poległych: nie bójmy się mówić o smutku! My wszyscy nie robiący karier,
nie osiągający założonych celów – ba! – nawet celów tych sobie nie zakładający,
bo przecież nie damy rady! My - masa beznadziei, my - przegrani, bez talentu i
konceptu, my - pragnący tylko snu i spokoju, zatrudnień w muzeach, najlepiej od
razu w roli eksponatu! Nie bójmy się stawać wobec radosnych i pełnych wigoru,
wobec tych spełnionych i kierujących swoim życiem, nie bójmy się – choć to
całkowicie wbrew naszym nawykom i nie-możliwościom! – patrzeć im w oczy i
stawać im kością w gardle! Bo kiwając się bezsilnie na naszych krzesłach, czy
grzęznąc w banalnych pracach codziennych, to przecież my znamy prawdę, to my
dotarliśmy pod podszewkę wchechświata, a oni są po prostu głupi! Nie dajmy się!
W skrajnych przypadkach smutku odcinającego dopływ tlenu proponuje nawet
leczenie i środki farmakologiczne, walczmy! My też mamy prawo żyć! No, chyba,
że nie chcemy. I żeby nie było niedomówień: ja nie podżegam do nienawiści, ja
podrywam do aktywniejszego leżenia!
Tak. Jesień. Tyle manifestów ideologicznych. A ze spraw
bieżących i wracając może na stronę realizmu, to syn notuje sukcesy rynkowe.
Postanowił wydawać gazetę… I wydaje. Numer pierwszy, całkowicie przez niego
stworzony, rozszedł się - póki co – w licznie 7 egzemplarzy. Cena 0,50 zł, przy
czym panie ze szkoły kupowały po zecie za sztukę. Przychody ze sprzedaży zostały
tezauryzowane.
Sytuacja w kraju się nie zmienia. Dopiero po wyborach
spadnie na nas lawina szczęścia. Na ten moment jest, jak było.
Męska reprezentacja w piłce siatkowej odpadła z turnieju
finałowego Mistrzostw Europy i jest to właściwie jeszcze jeden argument za tym,
że życie nie ma sensu, a siatkówka to już w ogóle… Komentatorzy od piłki nożnej
mówią w takich momentach: „właśnie za to kochamy ten sport, to jest właśnie ta
nieprzewidywalność piłki nożnej!”. Oświadczam: niech się bujają piewcy absurdu
i chaosu w grach zespołowych! Niech ich zdejmą z anteny lub też na antenach
porozwieszają! – oto mój głos w dyskusji. Oświadczenie nie zawiera może
wszystkich emelentów, które powinno, ale mam na to wywalone. Emocje są w
strzępach, to i styl bardziej podły niż zwykle.
Poza tym było kilka wyjazdów.
Byliśmy w Sopocie:
Byliśmy na grzybach:
Spacerowaliśmy po Olsztynie i okolicach, gdzie dla spragnionych udziału w imprezach muzycznych postarano się o formę kontynuacji znanej ogólnopolskiej zabawy ludycznej :
Indywidualnie bawiłem we Warszawie:
Syn Wiktor rozpoczął był rok akademicki w ramach
Uniwersytetu Dziecięcego na UMK:
Teraz zaś znowu deszcz pada. W ramach poprawiania nastroju proponuje
piosenkę Pana, który występuje pod hasłem Kortez.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz