środa, 15 lipca 2015

Czekanie na urlop



Od pewnego czasu jestem coraz bardziej niepewny*… We wszystkim… Żona mi mówi, że nie potrafię się ubrać, ja mówię, że nie potrafię myśleć i właściwie nie wiadomo, co gorsze… Wszystkie zdania mi się kończą na trzy grosze… Nawet kropki nie potrafię postawić definitywnej… Beznadziejnie wypada w tych okolicznościach nucenie pod nosem „The End” The Doors… Wahania mam coraz mniej subtelne, ale za to powszechne…

Ostre fazy chorób są prostsze. Nie ma „to - tamto”, żadnego półmroku, uśmiechów półgębkiem, czy plątaniny kabli. Jesteś na granicy, a czasami już nawet trochę za nią i sprawa jest oczywista: bierzesz prochy – może wyżyjesz, nie bierzesz – nie wyżyjesz. No chyba, że JP2 czy inna ingerencja, ale tego nie rozpatruję. A jak jesteś w fazie wstępnej, po zapowiedziach, w przededniu, to nikt ci nie da recepty. Ba! Sam po nią nie pójdziesz, bo to zwykłe przemęczenie, bo przecież jeszcze wstajesz i nie jest jeszcze „tak źle”! A kiedy właściwie jest „tak źle”?! Pewnie, kiedy gorzej już być nie może… Ale przecież zawsze może być gorzej… Mój Boże…

Byliśmy wczoraj w kinie. Film był o Prowansji. Jak pięknie! Serio, nie żartuję. Mógłbym mieszkać w takim filmie.

Syn wyjechał na wakacje, jak to się mówi, do babci. Otrzymał tam na działce własny krzak porzeczki, którym może dowolnie dysponować. Na ten moment zjadł już trzy (cyfrowo: 3) owoce!

Byle do urlopu.

* Gra słów… Od wczoraj jest 5:0 dla tych na igrek…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz