Syna nie ma już prawie dwa tygodnie… Mało dzwoni, nie pisze…
Ech… Syndrom opuszczonego gniazda zatuszowaliśmy mikro remontem kuchni
polegającym na malowaniu tego, co można pomalować. Nie lubię takich działań,
ale czas był najwyższy. Ba! Czas był najwyższy od jakichś czterech lat, ale
teraz już nie dało się tego odwlec, zatem: stało się. A kilka tygodni temu
ogarnęliśmy piwnicę i uczyniliśmy to gruntownie! Strach pomyśleć, co dalej? Na
szczęście za moment urlop, zatem nasz rozmach zostanie powściągnięty. Chyba, że
w ramach wypoczynku letniego wyremontujemy pomieszczenia pensjonatu, zagrabimy
kawał plaży, pójdziemy w pole pomóc rolnikom w ich trudzie i wraz z nimi żąć
będziem. Chybaże…
Nasza reprezentacja w piłce siatkowej nie dała rady w
turnieju finałowym LŚ 2015. Momentami smutno było patrzeć, ale nie takie smutki
człowiek przecież znosił.
Chyba muszę zrezygnować z fejsbuka. Muszę i chcę. Właściwie,
gdyby nie kontakt z kilkoma osobami, to już dawno bym to zrobił, ale przecież
kontaktować można się też w innej formie, unikając przy okazji zalewu
durnowactwa i tragedii, o których nie mam potrzeby wiedzieć. Tak… Się pomyśli
jeszcze, się zobaczy i się zdecyduje. Oczywiście kwestia ta wypływa zawsze na
fali ogólnego zniechęcenia do świata, czytaj: do ludzi. To są momenty, w
których pełne szklanki są do połowy puste, a nawet jeśli są do połowy pełne, to
nie ma w nich niczego do picia. Wręcz przeciwnie... Są to chwile, w których
słuchając kawałka „What a wonderful
world” nie mogę się nadziwić, że ktoś to napisał i wykonał, wykonuje.
Myślę sobie: kurwa, gościu, chyba cię
powaliło! (Oczywiście myślę w czystej polszczyźnie, więc nie ma tam miejsca na słowa typu „powaliło”, ale w
tekście zapisanym dwa grzyby w jednym zdaniu to za dużo…). Więc tak sobie myślę
i patrzę na ten „piękny świat” i chyba muszę iść na urlop, chyba muszę
zrezygnować…
Bardzo dobre miejsce
do biegania znalazłem w Toruniu. Szkoda tylko, że tak daleko mieszkam od
tamtego miejsca, ale może będę podjeżdżał samochodem? Chodzi o las na Barbarce.
Byłem tam przedwczoraj i jakoś mnie urzekło. Fajna, leśna droga, sporo osób
truchtających (czyli można liczyć na biegacza-zboczeńca), brak komarów. Same
plusy, plus jeden minus: facet, który chciał się ścigać… Ech… Zawsze się ktoś
taki znajdzie.