Czasami ogarnia mnie chęć, żeby dać jakąś notkę na wskroś
osobistą… Wiem, żenada… Żenada tym bardziej, że w zamiarze notka ta miałaby
wstrząsnąć światem, a jeżeli już nie światem, to chociaż Polską (Polska to
również polskojęzyczni mieszkańcy innych krajów, których chciałbym w tym
momencie bardzo serdecznie pozdrowić), ostatecznie zgadzam się na to, że jej
siła rażenia miałaby wprawić w drżenie troje czytelników bloga, ale… Ale nic z
tego. Wszystkie przygotowane przeze mnie próbki i czynione na wirtualnym papierze
wprawki, po odczytaniu - następnego dnia – wysyłane są do ognia. Wysyłane są
tam, gdyż – jak autorytarnie stwierdzam - nie wstrząsną, a przecież wstrząsnąć
powinny! Ech… Wiadomo, że prędzej czy później ugnę się i opiszę tragiczną mą
sytuację wczesnorodzinną, że odniosę się do raniących mą duszę ubytków w
uzębieniu i traumatycznych wizyt w gabinetach dentystycznych i nie ucieknę od
poniżających opisów okresu młodzieńczego, kiedy to pławiłem się w wannach z
używkami i brałem udział w dzikich, zbiorowych seansach teatrów telewizji, więc
kiedyś otrę się o takie wyznania, póki co jednak – nie daję rady. Od biedy
mógłbym ad hoc zdać relację z mej codziennie kruchej konstrukcji psychicznej, z
porannych załamań nerwowych, około południowych ataków lęku, popołudniowych
biegunek emocjonalnych, na wieczornych napadach szału kończąc, ale byłoby to
tylko od biedy, byłaby to prowizorka i z prawdziwą głębią mojej duchowości nie
miałaby wiele wspólnego… Nie sięgałoby to dna mej rozpaczy i nie zbliżałoby się
do bezmiaru cierpień, jakim przeciwstawiam się dzień po dniu, z mozołem,
heroizmem i na krawędzi mej nadludzkiej (jak się okazuje) wytrzymałości, czyli
– mówiąc krótko – nie dałoby pełnego obrazu geniuszu, z jakim Państwo
incydentalnie mają, a ja permanentnie mam, do czynienia… Skoro więc owe miałkie, błahe –
choć w rzeczy samej już niesamowite! – powody nie są powodami, dla których
warto obnażyć duszę, to muszę obejść się smakiem, a nawet, jak powiedziałby mój
lokalnie prawie nieżyjący już kolega: smakem…
Skąd w ogóle ta potrzeba i przekonanie, że warto błyskać
wnętrznościami, skąd chęć by intro-wersję zamieć na extra-wersję?! Nie wiem,
znowu – kurwa – nie wiem, ale chęć by opowiedzieć o przygodach mej
metaforycznej trzustki na tle historycznym i w dekoracjach z epoki pozostaje,
narasta i umacnia się we mnie. Uważajcie: zagłada nadchodzi!!!
I na koniec, żeby rozwiać jakieś wątpliwości, wyjaśnię
tylko, że oczywiście, to nie osobistość notki wywołuje we mnie zażenowanie,
tylko (jakże często) przebijające spoza niej przekonanie o własnej
niesamowitości, cudowności i Bóg wie jakiej bógwiejakości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz