Mam zegarek elektroniczny i to jednak jest problem,
kiedy w czasie seansu musisz zaświeć światełkiem, żeby sprawdzić, ile tej
tortury jeszcze przed tobą. Niestety… Zdrewniały Allen umarł na ament, dopadł
go Kornik Drukarz (łac. Ips typographus), znany w kraju na Wisłą dresiarz i przemocant
bezlitosny. I ja wiem, czasem zdarza się, że pól spalonych skraj więcej zrodzi
zbóż, niż zielony maj w czas wiosennych burz, ale nie tym – kurwa - razem.
Niestety… Teraz o uschniętym pniaku wypada już tylko powiadomić jakiegoś Szyszkownika
od kultury i niech on ratuje, co się da! Bo przecież to się może przenieść na kinematografie
innych! A co we wczorajszym seansie było najgorsze? – zapytają mnie Państwo. Otóż
najgorsze było to, że najgorszy w filmie Woody Allena, był autor Woody Allen.
Niestety… Bo aktorstwo – ok., scenografia – ok., muzyka – ok., ale fabuła i
dialogi… Matko boska, już dawno nie byłem w kinie, w którym ludzie tak bardzo
chcieli się zaśmiać i tak czaili się na chwile kiedy już, już można?, że
parskali śmiechem w naprawdę ryzykownych momentach. Jakby ten ich śmiech miał
zachęcić twórcę, że teraz, od teraz to już będzie lepiej, od teraz zaczyna się film
Woody Allena! Jakoś tam przesiedzieliśmy te pierwsze 45 minut, znosi się w
kinie tonę reklam, to co tam, to teraz już hajda, z górki na pazurki: ironia,
czarny humor, błyskotliwe dialogi, dramat? – tak, dramat, ale w stylu Mistrza,
przykuwający i ciekawy. A tu klops, flaki i olej, bo twórca zagryziony przez
Ipsysa Typographusa od chyba roku już leży martwy i bez formy. Z rozrzewnieniem
przypomniałem sobie, jak w 2012 r., sam leżąc martwym i bez formy, oglądałem „Annie
Hall”, ech… Kiedy autor daje radę, a odbiorca powłóczy sobą, to jeszcze może się
udać, ale kiedy jest odwrotnie albo – co gorsza – obie strony słabują, to wtedy
noł łej, noł fjuczer, ament i kaput!
W tym miejscu chciałbym serdecznie przeprosić
wszystkich, którym zaproponowałem wspólne wyjście do kina na film Woody Allena
pt. „Na karuzeli życia”. Dobrze, że nie przyszliście, bo byłoby jak na „Antychryście”
Larsa von Triera… Tak, zabrakło lisa z dzwoneczkiem, ale gdyby jednak pojawił się
na ekranie, to chyba nic złego by się nie stało… Na deser powiem tylko, że mnie
się film Woody Allena nie podobał.
PS. Napisał do mnie Espumisan na mejla, z takim ważnym
chyba pytaniem, na które nie pamiętam już odpowiedzi, ale może ktoś mi pomoże?
Pytanie: „Jak powinna wyglądać kupka zdrowego niemowlaka?”. Ja bym to dał do
jakiegoś teleturnieju, np. Pan Tadeusz Sznuk rewelacyjnie by to w „Jeden z
dziesięciu” poddał pod rozwagę graczy. Ewentualnie w „Milionerach”, ewentualnie
tam, bo tam by mogło być łatwiej, bo to wiadomo, można się podeprzeć jakimś „pól
na pół”, czy telefonem do przyjaciela. Ok. To wszystko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz