Tak, pracuję w korporacji przegranych, ale śmieszą mnie ci,
co brandzlują się w własną wytwornością. Te: ochy, achy, wymarzone morza
gorące, kreacje internetowe bez zmarszczek, majtek, czy kawałka cienia.
Lajfstalowe wiśnie na torsie. No… Trzyma mnie jeszcze odruch wymiatania po
blogerach lajfstalowych…
Tak, ciężko znoszę szczęście ludzi - nie wyłączając z tego
grona siebie - do tego stopnia, że w nie nie wierzę! I bardziej ufam swoim
przeczuciom niż ich słowom. Wrodzony i irracjonalny lęk przed lekami na lęk, że
odejmą władze umysłowe i sprowadzą błogą radość… Bosz… Skąd to przekonanie, że
radość i szczęście to atrybuty debilizmu? Nie wiem…
Mam już tyle lat, że mogę wspominać. Mam też na koncie sporo
zapomnień, przeinaczeń, odbarwień, szachownic z czarnych dziur i białych plam. Ilu ludzi wpadło w moją osobistą otchłań? Oczywiście
nie wiem, ale mam też świadomość, że i ja wiele razy rozpłynąłem się we mgle. Nie
jest miło dowiedzieć się o tym, ale oczywiście nie mamy wpływu na to, jak nas utylizują.
Pozostaje tylko mieć nadzieję, że dzieje się to w sposób naturalny, w procesie
wietrzenia, erozji, a nie jest wynikiem wykonania świadomego wyroku. Skazanie
na zapomnienie, niepamięć i wymazanie, to smutna perspektywa, ale życie
przecież jest smutne, więc właściwie całość komponuje się prawidłowo.
Zbliżamy się do Dnia Zadusznego i jak co roku w mediach odbędzie
się wyliczanka i wspominanie tych, co być może są po drugiej stronie, a na
pewno nie ma ich tutaj. Lista nazwisk będzie imponująca - póki co jeszcze bez
nas. A może w tym roku pochylić się nad żyjącymi, nad tymi jeszcze dyszącymi i tylko
w nas już żywcem pogrzebanymi kolegami i koleżankami? Bo potem będzie za późno,
stosy banałów, że się nie zdążyło, że żal, że gdyby teraz była jeszcze jedna
szansa… E tam… Nieboszczyk, to jest jednak nieboszczyk i jest moje ulubione
niebo w nieboszczyku. Przecież te litry łez to nad sobą wylewamy, a oni to
tylko pretekst.
A miał to być taki aktywny miesiąc! Jeszcze 16. października
spojrzenie na licznik przebiegniętych kilometrów dawało nadzieję na niezły
wynik, aż tu nadszedł cały tydzień bez nogi… I nie była to ogólnopolska kampania, czy inny wybryk obchodów
świąt bardziej lokalnych, po prostu stopa indywidualnie i samorzutnie odmówiła
współpracy. Jeszcze w niedzielę przedostatnią dała oparcie piętnastu
kilometrom, a już we wtorek, nie puchnąc i nie siniejąc, niczego nie
sygnalizując, nagle, o świcie zaczęła boleć. Tak… Szkoda. Raz jeszcze plany runęły
w gruzach, życie okazało się kruche jak herbatnik wypadnięty z okna samochodu
na trasę szybkiego ruchu, a przyszłość ukazała swą prawdziwą twarz Iksa.
A’propos niewiadomego… Syn przygotowuje się do konkursu
matematycznego. Trzecia klasa podstawówki. Jak przykrym bywa moment, kiedy tłumaczy
mi sposób rozwiązania zadania, które - w jego mniemaniu - jest oczywiste, a dla
mnie stanowi zagadnienie bardziej niż trudne… I raczej chodzi mi tu o
akcentowanie własnej ułomności niż – oczywistą! – radość z mocy obliczeniowych
dziecka. Lament nad własną tępotą…
Jak widać z powyższego: fizycznie słabo, intelektualnie
słabo, emocjonalnie ledwo wiążę koniec z końcem, a w innych obszarach nie
lepiej. No jesień z twarzy i postury wyziera. Smutny debil spogląda przez szybę
na deszcz i już nawet nie zastanawia się: „o co kaman”? Oczywiście, że użala
się nad sobą, bo jest do tego predestynowany geopolitycznie i genetycznie. Po
prostu nie ma wyjścia, musi zapaść się pod ziemię i jeszcze przed 1. Listopada
zakolegować z przykrą wizją. Życie, to przyjmowanie przykrych wizji „na klatę”…
A w międzyczasie trzeba jeszcze „dawać radę”, funkcjonować, pomagać staruszkom
na przejściach dla pieszych, no po prostu żyć normalnie. I czy to nie za wiele,
jak na nadchodzący miesiąc listopad?
Dobra, nie ma co popadać w defetyzm skrajny, wystarczy popadywanie
deszczu. Ostatecznie przecież noga jednak boli mniej i może już w tym tygodniu pójdę
na stadion? A że nie przebiegnę tyle co mógłbym gdyby nie kontuzja, to trudno. Działający w pracy, jednoosobowy think tank od matmy wspiera Wiktora, a ja,
jako nośnik wiedzy, też się czegoś po drodze nauczę. Co zaś do reszty, to się zobaczy,
bo mówić o tem nie ma co, gdyż, jak powszechnie wiadomo: „reszta jest
milczeniem”.